środa, 27 maja 2015

13. Friends with benefits



 Cześć, cześć! Przekonałam się do wstawienia kolejnego odcinka. Dziś więcej Briana, nowi bohaterowie w zakładce, a przede wszystkim namiętny i gorący nastrój. Będzie się działo! Zapraszam :)

 Słowo się rzekło. Syn rzuca mi to cholerne, nieodgadnione spojrzenie, na pograniczu kpiny
i uznania. Nie wiem czy zaraz mnie wyśmieje, skrytykuje czy też uzna, że to świetny pomysł. Z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo. Ta chwila trwa całą wieczność, nastała krępująca cisza.
- Nie będę mieszkać pod jednym dachem z takim człowiekiem, hipokrytką bez serca, paniusią z ciepłą posadką, która stać tylko na przyczepianie ludziom łatek. Ona nic nie rozumie. Nie wie, że ty i ja to…
- To co? – przerywa mój monolog w dobrym momencie, ratując od wpieprzenia się
w bezsensowne deklaracje. Kąciki jego ust unoszą się w górę, ten koci uśmieszek za każdym razem tak samo chwyta mnie za serce.
- Dobrzy przyjaciele – szepczę i wtulam się w jego tors. Bije od niego ciepło, a gatesowy zapach przyprawia mnie o zawroty głowy. Czuję jakiś dziwny rój w brzuchu, nie wiem już sama czy to pszczoły czy też motyle. Z nami naprawdę nic nie jest jasne. Ale nieważne, to w tym momencie takie…
- Nieistotne – słyszę, jak dopowiada moje myśli. Co on, Koperfield? – Dla mnie to naprawdę nieważne kim dla siebie jesteśmy, kim będziemy. Nie ma znaczenia to, że krótko się znamy. Stałaś się dla mnie cholernie ważna, jesteś już częścią rodziny. Chłopaki cię uwielbiają, Rev szaleje na twoim punkcie, cały czas o tobie gada. Jas jest zachwycona, że wreszcie w naszej grupie pojawiła się druga laska bo, jak wy to mówicie, „solidarność jajników na pierwszym miejscu” – chichocze głupkowato i całuje w czubek głowy.
- Nie wiem co będzie teraz Brian, boję się…
- Chcę ci pomóc i zrobię to. Przez ten czas zamieszkasz u nas.
Po pokoju rozniósł się ogromny huk. Z przerażeniem spojrzeliśmy w kierunku drzwi,
w którym stała biedna Suzi, a u jej stóp rozbite kubki i porozlewana herbata. Musiała usłyszeć deklaracje Syna i chyba doznała takiego samego szoku jak ja… Brian zerwał się na równe nogi i z rozbawieniem zaczął zbierać kawałki ceramiki. Czy temu człowiekowi kiedykolwiek uśmiech zszedł z tej cwaniackiej buźki?
- Nie ma mowy, nie będę robić kłopotu. Ja tak w sumie tylko palnęłam z tą wyprowadzką – mamroczę, próbując się wykręcić.
- Teraz to już nie przejdzie! Powiedziałaś A to czas powiedzieć B, prawda Suzi?
- Ja… ja nie mam nic przeciwko, dzieci kochane, ale co na to Papcio i przede wszystkim twoja mama? Blanca, jeśli masz jakieś kłopoty w domu, to oczywiście, możemy ci pomóc,
ale nie wiem czy to najlepszy pomysł…
- Blanca tu zostaje – przybiera zdecydowany ton, patrząc to na mnie, to na Suzi – Zostaje
i już.



***
Leży obok mnie i oddycha miarowo. Już nie płacze. Patrzy w sufit. Jestem ciekaw o czym myśli, bo niekiedy uśmiecha się, sama do siebie, przymykając powieki. Jest piękna. Kruczoczarne włosy opadają falami na jej biust, nie powiem, pokaźnych rozmiarów. Koszulka nie do końca przykrywa brzuch, tuż nad paskiem od spodni widać delikatną gęsią skórkę. Poszarpane tu i ówdzie spodnie podkreślają jej kobiece biodra, smukłe nogi, soczyste uda. Chciałbym ją mieć. Bez konsekwencji. One się nie liczą. Muskam palcami po jej dłoni, na twarz wkrada się uśmiech. Ma cudowne usta, pełne i lekko różowe. Marzę o tym, by się w nie wgryźć. Jej oczy… cholera, są tak podobne do oczu Joan. Ta myśl nie daje mi spokoju. Nie wiem jak mam o tym zapomnieć. Wyrzucić w niepamięć kogoś, kogo kochałem, kto zginął również z mojej winy. Powinienem. Życie toczy się dalej. Myślę o tym, co pomyślałaby sobie o mnie Grey. Że jestem nieodpowiedzialny? Niepoważny? Jasne, że jestem, mam dziewiętnaście lat, a w głowie marzenia o największych scenach świata. O Avenged Sevenfold supportujących Metallice. A później głównej gwieździe najbardziej zajebistych festiwali na całym świecie. Ta trasa to dopiero początek. Chcę by mała Grey w tym uczestniczyła, była częścią naszego świata. Nie ściemniałem mówiąc, że jest dla mnie ważna. Nie chcę już kłamać. Nie od razu pozbędę się ze swojej duszy zimnego sukinsyna, ale czy on również nie zasługuje na to, by być szczęśliwym? Kto dyktuje takie warunki? Shadows też nie należy do świętych, a ma osobę, którą kocha, a ona oddałaby za niego życie. Zazdroszczę. Ja chyba zwyczajnie nie jestem tego warty. Łatwo jest wymagać, trudniej dać coś z siebie…
- Zostań u mnie, proszę – szepczę do jej ucha i przybliżam się jeszcze bardziej – Zostań.
- Nie chcę, żeby były z tego problemy.
- Problem to moje drugie imię, powinnaś już to wiedzieć mała. Powinnaś wiedzieć od pierwszego dnia, kiedy mnie poznałaś. Nie sądziłaś chyba, że ta znajomość będzie słodka. Ona ma swoje… pewne zalety – przejeżdżam dłonią po jej ramieniu, żebrach. Gdy jej nie strąca, delikatnie muskam udo. I przyznaję, jestem na nią cholernie napalony.
- Jakie?
- Twoje oczy – składam na powiekach delikatny całus – Policzki, nosek – powtarzam tą samą czynność – Usta…
Stykamy się wargami. Najpierw nieśmiało i delikatnie, że ledwo mogę poczuć ich smak. Czuję, że się uśmiecha. Zamykam oczy. To takie babskie. Odwraca się w moją stronę, a dłoń, która wcześniej głaskała udo, teraz jest przyklejona do jej cudnego tyłka. Czuję, że to co kryję w spodniach, zaraz zacznie na nią napierać. To ona przejmuje inicjatywę. Wpija się w moje usta, tak mocno, że mogę poczuć smak jej języka. Jest namiętna, kurwa, ponętna. Odgarniam do tyłu jej włosy, jedną dłonią delikatnie pieszczę biust.
- Zostań dziś u mnie. Przemyśl wszystko, a jeśli będziesz chciała, jutro pojedziemy po wszystkie twoje rzeczy – dyszę – Zostań ze mną.
Nie odpowiada. Ale dźwięk rozpinanego rozporka zapewne oznacza „tak”. Nie wiem już w jakiej kolejności pozbywałem się jej ciuszków. Ważne, że została naga, cudowna. Jej ciało ma lekko rumianą barwę, jest miękkie, smukłe. To najpiękniejszy widok jak do tej pory. Skradam się do niej powoli, całując najpierw jej dłonie, wargi, piersi. Chcę, by to zapamiętała. Wygina się w łuk, gdy muskam językiem sutki, schodzę niżej, aż do tej cudownej linii. Nie muszę jej prosić, by pozwoliła mi tam wejść, bo sama nieśmiało rozchyla nogi, pokazując się w całej okazałości. Też się pokażę. Udaję zaskoczenie jego rozmiarami. Jestem na górze, pochylam się w jej stronę i całuję w czoło. Łapie mnie mocno za ramiona, przygryza wargi i patrzy na mnie prosząco. Nie ma sprawy Grey, dostaniesz to. Z impetem ląduje w środku, a ona wydaje z siebie słodki jęk. Wpycham się w nią, coraz szybciej i szybciej. To nie będzie długa runda, czuję, że nie wytrzymam. Tyle na to czekałem. Czekałem na nią. Jeszcze kilka pchnięć, jej krótkich oddechów, moich szeptów. Czuję zbliżający się finał. Opadam obok niej. Wciąż mocno trzyma moją dłoń.
- Blanca… dla mnie też wiele to znaczyło.


                                                                                                            ***

Z samego rana przyjechaliśmy do mojego domu. Ja i Brian. Razem. Mamy nie było w mieszkaniu, dobrze, że wzięłam ze sobą klucze.
- Weź tylko to, co jest ci potrzebne. Zawsze możemy tu jeszcze zajrzeć zanim wyjedziemy w trasę – Gates stoi w drzwiach, opierając się o framugę. Jeszcze nigdy nie był w moim pokoju, więc rozgląda się czujnie.
- Nie potrzebuję wiele.
Pakuję t-shirty, szorty, kilka par spodni, ulubiony szalik, rękawiczki, które dał mi przy pierwszym spotkaniu. Zabieram ze sobą trampki, kilka kosmetyków. Zdjęcie taty. Mogę już wyjść. Mogę to wszystko zostawić za sobą.
- Wiesz, że nie masz już wyjścia?
- Zawsze jest jakaś opcja – mruczę.
- Nie zostawisz mnie Blanca... – chwyta moją dłoń – nie teraz.

                                                                                                            ***


Siedzimy w autobusie, którym będziemy się poruszać w trakcie trwania trasy. Jest cała nasza ekipa, Shadows i Jasmine zajęli podwójne siedzenia, obok Larry, który pełni funkcje menadżera chłopaków, tuż za nimi dwóch kumpli, którzy mają pomagać ze sprzętem, David i Boris, który jest francuzem. Jimmy, Zacky i Johnny zajęli ostatnią kanapę, a przed nimi ja i Brian. Cały sprzęt jest w przyczepce umocowanej z tyłu. Wita nas piękny wschód słońca, bezchmurne niebo, mimo przenikliwego wiatru. Opieram głowę o ramię Syna. Wiem, że rzucam się na głęboką wodę. Mam nadzieję, że warto…



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

czwartek, 14 maja 2015

12. Big changes!



   Tadaaaaaaam! Powiem szczerzę, troszkę się boję. Jest to pierwszy rozdział od baaardzo długiego czasu. Nie wiem ile z Was tu jeszcze zostało... i czy spodoba Wam się nowy post... i czy w ogóle jest sens kontynuować tą historię. Jednak ryzykuję, a co! Piszcie w komentarzach czy chcecie wciąż czytać, może dacie mi impuls do dalszego pisania. Zapraszam :3

  Trasa trasa… ale co dalej? Wypaliłam bezsensu, bez żadnego namysłu. A co ze szkołą? Co      z moją przyszłością? A matka? Chyba zejdzie na zawał, kiedy jej powiem, że rzucam budę, pakuję ciuszki i wyjeżdżam… Haner byłby tylko dodatkowym punktem zapalnym. Przecież ona nawet nie wie, że jesteśmy razem. Ba! Ona nie ma pojęcia, że mamy ze sobą cokolwiek wspólnego. Wściekłaby się, zamknęła drzwi na cztery spusty. A co ja, królewna z wieży? Mogę sama decydować o sobie. Nie chcę rozstawać się z Synem właśnie teraz.... Domyślam się, co dzieję się na takich trasach. Znając tych „gwiazdorów” tylko zachłysną się blaskiem reflektorów, zainteresowaniem, komplementami… no i fankami. Ooo nie, ja muszę tam być! Zresztą, słowo się rzekło, a Haner naprawdę się cieszył. Mam wrażenie, że traktuje mnie trochę inaczej niż na początku. Wcześniej był nieufny, zimny. Drwił z trzymania się za rączki i czułych słówek. Co prawda wciąż jest arogancki, ale to nieodłączna część jego buntowniczego charakterku. Jednak coraz częściej łapię go na czułych gestach, miłych słowach… zależy mi wciąż odbija się echem w mojej głowie. Boże, obym tylko nie była na tyle durna, by się zakochać. Wiem, że to nie dla niego. Serduszka i kwiatki w zestawieniu z Synysterem Gatesem? Parodia.



Serduszka i kwiatki w zestawieniu z Synysterem Gatesem? Ja pieprze, niemożliwe. Do tej pory jestem w szoku, że mała Grey sama zaproponowała wspólny wyjazd. Wiem, że jestem chamem, ale po cichu trochę liczyłem na to, że wyjedziemy, ona zostanie tutaj… że sprawa trochę ucichnie. Nie dlatego, że nie zależy mi na niej. Wręcz przeciwnie. Dla jej dobra. Jest między nami fajnie, ale ta sielanka nie będzie trwała wiecznie. Boję się, że dowie się o wszystkim, będzie afera. Gdybym wyjechał w tą pieprzoną trasę sam, to pocierpiałaby miesiąc, może więcej, a potem zapomniałaby o mnie. Ale jakie to ma teraz znaczenie. Chyba nie ma już odwrotu. Ta mała jest piekielnie uparta.

***


- Mogę wejść? – oho, pierwsze słowa wypowiedziane w moim kierunku od Pani Lodowatej od miesiąca. Nie odpowiadam. Wchodzi trochę niepewnie i siada obok mnie.
- Czego chcesz? – warczę gniewnie.
- Dzwonili ze szkoły. Nikt nie widział cię tam od dwóch tygodni. Czy ty dziewczyno… - zaczynała już tym swoim tonem, jednak bezradnie opuszcza ręce – Nie mam do ciebie sił.
Pięknie, jeszcze wzbudza poczucie winy. Udaję twardą, jednak w głębi serca mam ochotę przytulić się do niej, tak jak kiedyś…
- Musisz zacząć chodzić do szkoły, przestać wagarować… Przecież ty nie jesteś taka. Nie jesteś jak te wszystkie dzieciaki z problemami. Masz normalny dom, niczego ci nie brakuje!
- Myślisz, że jeśli ktoś ma problemy to jest gorszy? Jeżeli musisz nad kim sprawować ten swój „nadzór” to znaczy, że już nic w życiu nie osiągnie? Mylisz się! – wyrzucam z siebie – Nienawidzę tego, jak na wszystkich patrzysz z góry, nie masz do tego prawa, rozumiesz?
- Nie tym tonem…
- A właśnie, że tym. I wiesz co? Wyjeżdżam!
- Słucham?! Gdzie? Z kim? – zdezorientowana i wściekła wstaje z łóżka, podpiera się pod boki.
- Nie powinno cię to interesować. Z jednym z „wykolejeńców”, bo tak o nich myślisz, prawda? – rzucam, otwieram na oścież drzwi w swoim pokoju – albo ty stąd wyjdziesz albo ja.
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki jesteś pod moją opieką – uśmiecha się szyderczo – Kto cię zbałamucił? Davis? Roberts? A może ten idiota Haner?
Tego już za wiele…
- Wyjdź… - mówię jeszcze spokojnie.
- A więc to tak – śmieje mi się w twarz – Blanca, myślałam, że jesteś mądrzejsza i że dysponujesz trochę lepszym gustem.
- Sama puszczasz się z sąsiadem po kątach i masz czelność mnie pouczać? Ciekawe co tata by powiedział! – krzyczę bez zastanowienia i w tym samym momencie dostaję siarcisty policzek.
To trwało ułamek sekundy. Mama rozkłada ręce, po jej policzku spływa ogromna łza. Przesadziłam, ale… no dobra, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.


Złapałam torbę, wybiegłam. Dopiero gdy przekroczyłam próg, moje policzki zalały łzy. Matka ma trochę racji. Odkąd poznałam Hanera, moje życie wywróciło się o 180 stopni.  Nie poznaję już samej siebie. Co on ze mną zrobił?
Biegnę przez siebie, mijam róg pięćdziesiątej trzeciej, wieję przeraźliwy wiatr, a mam na sobie tylko cienką koszulkę. A znając życie, to zaraz zacznie padać. Tornado też mnie nie zdziwi.
- Ej, kocie! – słyszę za plecami. No i mam… tornado.
- Czego? – rzucam i nawet się nie odwracam, choć doskonale znam ten głos.
- Mała, schowaj pazurki – rozbawiony łapie mnie za ramiona, jednak mina mu rzędnie, kiedy się odwracam – Płakałaś?
- Brawo Einsteinie.
- Co się stało?
- Nie mogę dłużej zostać w domu – wtulam się w jego muskularne ramiona. Czuję jego ciepło, mimo porywistego wiatru. Chwyta mnie za dłoń, całuje włosy. Matka nie ma racji… on wcale nie jest idiotą. Jest moją utopią.


- Zmarzłaś – przyciskam ją mocno do siebie – Chcesz iść do mnie?
- Nie chcę robić kłopotu – mruczy.
- Przestań mała – pocieram jej ramiona – Pójdziemy do domu, Papcio Gates zrobi nam gorącą herbatę, opowiesz mi co się stało. Nie chcę, żebyś się rozchorowała przed samym wyjazdem.
- Brian… ja…
- Nic już nie mów. Chodźmy.



- Dzieciaki! – Suzy wita nas w progu – Wchodźcie szybko, straszna pogoda, prawda? Ohh Blanca, co się dzieje, skarbie?
- To nic takiego – mamrocze mała Grey.
- Czy to wina Briana? Co ten łobuz ci powiedział – mierzy mnie wzrokiem.
- Suzy! Dlaczego to ja zawsze muszę być tym złym? Akurat sam nie mam pojęcia, co się stało.
- To na co czekasz? Zabierz dziewczynę na górę, zaraz przyniosę wam herbatkę. 



-Mam straszny syf w pokoju, nie przestrasz się…
- Lepszy syf w pokoju, niż syf w życiu – mówi z miną zbitego psiaka i rzuca się na nie pościelone łóżko.
- Może wreszcie powiesz mi co się stało?
- Pokłóciłam się z matką.
- Żadna nowość – syczę przez zęby, bo nie cierpię jej matki, ale nie chcę dać tego po sobie poznać – Co tym razem?
- Powiedziałam jej o wyjeździe. I o tobie… Wyśmiała mnie, skrytykowała, obraziła ciebie – mamrocze wprost w poduszkę.
Kładę się obok niej, obejmuję ramieniem. Jęczy, że jej ciężko. No dobra… jednym ruchem przerzucam ją tak, że ląduje na mojej klatce.
- I tyle? Myślałem, że jesteśmy do tego przyzwyczajeni – chcę ją rozśmieszyć, ale zamiast tego zalewa się łzami – Blanca, nie płacz, proszę… Może jednak odpuścisz tą trasę?
- Po moim trupie! Nikt nie będzie za mnie decydował!
- Więc co masz zamiar zrobić, hm? – odgarniam włosy z jej ślicznej, aczkolwiek zapłakanej buźki. Ma hardy wyraz twarzy, co oznacza jakiś szatański pomysł.
- Wyprowadzam się!