czwartek, 11 czerwca 2015

15. What is true?

Cześć wszystkim, jak minął dzień? Mój bardzo leniwy, kolejny z serii „wakacyjnych”, które spędzam wylegując się na huśtawce w ogródku, słuchając a7x. A jak już o tym mowa, przedstawiam kolejny, 15 już odcinek tej historii. Dla wszystkich miłośniczek perspektywy Briana. Dajcie znać, czy jesteście TEAM GATES czy może TEAM BORIS? Macie jakieś pomysły na to, co kryje się w myślach małej Grey? Śmiało, nie bójcie się komentować,
to tylko chwilka, a mnie dodaje weny i pewności, by dzielić się kolejnymi rozdziałami tej historii!
Buziaki, wasza Jenny



   A to cichy sukinsyn. Od razu widać, że coś jest na rzeczy, bo i Grey i Boris wyraźnie zestresowali się na mój widok. A jeśli usłyszę jakieś „to nie tak jak myślisz Bri”, to nie ręczę za siebie! W dodatku, chyba obojgu mowę odebrało. W sumie, może niepotrzebnie się tak piekle, przecież to chyba nic złego. Też nie stronię od uścisków z Jas, a tą nową fotograf – Florence, obłapiam wzrokiem, szczególnie, gdy zakłada te króciutkie spodenki. Skąd więc ta zazdrość o małą Grey?
- Brian… - ma zmieszany wzrok i lgnie do mnie. Odsuwam się na szerokość ramion.
- To nie są wakacje Vian… czy jakkolwiek się to wymawia, okej? – kaleczę jego nazwisko,
a przy okazji chyba brzmię żałośnie – Bierz się do roboty!
Bez słowa wracamy miejsce. Praca wre. Jimmy sprawdza bębny, dokładnie przysłuchuje się brzmieniu, a Christ krąży wokół niego z basem przewieszonym przez ramię. Uwielbiam plenery, szczególnie gdy jest tak ciepło i przyjemnie. W czasie przygotowań i prób zawsze pijemy z Shadsem zimne piwko i zastanawiamy się, czy kiedyś z tego naszego grania będzie coś więcej? Dokąd sięgają szczyty naszych marzeń? Matt marzy o największych, europejskich scenach, ja patrzę jeszcze dalej – Azja? Ba, cały świat!
Rozglądam się dookoła i nigdzie nie widzę mojej gitary. Zawsze wpadam w tego w wściekłość. Nienawidzę, gdy ktoś rusza ją bez pozwolenia. I co widzę? Oczywiście Boris dorwał ją w swoje łapy. Ten francuz ewidentnie działa mi na nerwy…
- Co ty robisz? – syczę przez zęby i staram się na niego nie patrzeć.
- Chciałem ją tylko nastroić, chyba między innymi od tego tutaj jestem, prawda Gates? – rzuca kpiąca. Przysięgam, zaraz mu przywalę.
- Sam to zrobię, a jeśli ci się nudzi, to może zajmiesz się podrywaniem cudzych lasek? Trochę ich tu jeszcze zostało – zabieram od niego sprzęt, wszystko się we mnie gotuje.
- Jesteś taki dziecinny – słyszę za swoimi plecami. Tego już za wiele.
- Coś ty powiedział? – wciskam wiosło z ręce Zackyego i ruszam w kierunku tego żabojada.
- To co słyszałeś, chyba, że mam powtórzyć?
Już mam zamiar wymierzyć mu cios w te białe ząbki, kiedy ktoś chwyta mnie za koszulkę. No nie, jeszcze ona.
- Nie wtrącaj się – odwracam się w jej stronę, starając się trzymać nerwy na wodzy.
- Przestań się unosić Syn, chodź, nie warto – Rev stara się mnie uspokoić i odciąga na stronę – Zapalimy bracie, trzymaj.

Na odchodne rzucam mu jeszcze pogardliwe spojrzenie. Tu już nie chodzi o Grey. Jeszcze raz nadepnie mi na odcisk to nie ręczę za siebie.



Jest wieczór. Chłodny wiatr smuga moją czuprynę, wywołuje gęsią skórkę. A może to adrenalina i ten dreszczyk podniecenia? Zawsze to czuję, kiedy wchodzę na scenę. A dzisiaj szczególnie jest przed nią tłum ludzi. To jak do tej pory nasz największy koncert. Tym razem mieliśmy nawet swój support. Małymi kroczkami wychodzimy na swoje. Publika klaszcze
i skanduje nasze imiona. Laski piszczą, gdy Shads ryczy „ARE YOU READY?!”. One chyba byłyby gotowe na wszystko. W głowie pojawia się myśl, jakby to było, gdybym nie poznał Grey? Pewnie szalałbym z tymi pannami po hotelach, pił na umór i codziennie budził się
w nieswoim łóżku. Jednak mimo, że nie jesteśmy parą, to czuję do niej pewne… zobowiązanie? A co, jeśli ona nie? Może nic nie znaczy dla niej to, że sypiamy za sobą, jest nam świetnie w łóżku, ale nie jestem odpowiednim partnerem. Pieprzyć to Gates, czeka cię zajebisty koncert, nieziemskie solówki i to wszystko co sprawia, że czujesz, że żyjesz…


                                                                                                  ***

- Było nieziemsko, co? – Mattie poklepuje mnie po plecach – Stary, dałeś czadu.
- Ty też, my wszyscy – wrzeszczę na pół miasta i otwieram zębami kolejną butelkę piwa – Należy nam się dobra impreza.
- To może ten klub na rogu osiemdziesiątej piątej? „Bohomaz” czy coś takiego. Przyuważyłem jak jechaliśmy na próbę -
- Christ zawsze potrafi wywęszyć dobrą imprezę – Jimmy aż cały promienieje na myśl
o zabawie w klubie – To co?
- To pięć minut drogi stąd – kwituje Jas i razem ruszamy w kierunku wskazanym przez Christa.

Blanca trzyma się z tyłu, razem z Florence i Davidem. Borisa nie widzę na horyzoncie
i dobrze, bo od rana działa mi na nerwy. Ostatnie co chcę teraz oglądać, to jego piękna buźka. Rzucam Grey spojrzenie przez ramię, ale ona mnie olewa. Nie wiem co jej chodzi po głowie? Jest zła i arogancka. Pewnie zdenerwowała się, że chciałem obić buźkę Borisowi.
A w dodatku trochę zakłopotana tą poranną sytuacją. Jeżeli czuje się winna, to znaczy,
że naprawdę coś było na rzeczy. Nie mam ochoty już o tym myśleć…
Piję jednego za drugim. Mieszam piwo i wódkę. Zatracam się w tym wszystkim i już nie potrafię utrzymać kontroli. Niewyraźnie widzę, ale Blanca kręci się z Revem na parkiecie. Krótkie, poszarpane spodenki w kolorze ciemnego jeansu odkrywają nieco jej pośladki, a czarny topik od połowy jest pocięty w fikuśne frędzle. Wygląda gorąco, jak zwykle. Od razu znaleźli z Jimmym wspólny język, potrafią się świetnie bawić, tańczyć, rozmawiać o wszystkim. A ja? Nie dość, że mam dwie lewe nogi, nie lubię takich miejsc, to jeszcze zwyczajnie się spiłem. Może ona potrzebuje takiego faceta jak Rev czy Boris, opiekuńczego, dobrego, który zadeklaruje jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Pieprzenie farmazonów. Życie jest zbyt krótkie, od teraz chcę się tylko i wyłącznie bawić.
Siedzę przy barze, obsługuje mnie kelnerka z wielkim biustem. Chłopaki zamawiają kolejne butelki, śmieją się, gadają o głupotach. Jakoś nie mam ochoty na żarty. Obok mnie pojawia się pewne zjawisko. Czuję intensywny zapach perfum i feromonów. Leniwie odwracam głowę. Wow. Wygląda nieźle, mimo, że chyba zapomniała zabrać z domu reszty garderoby. Ma długie, blond włosy i boskie nogi.
- Poznajesz mnie? – pyta i lustruje mnie od stóp do głów.
- Raczej nie, a powinienem?
- Byłam dzisiaj na waszym koncercie, w pierwszym rzędzie. Ale nie dziwię ci się, w za dużej koszulce mogłam wyglądać nieco inaczej – uśmiecha się i kieruje dłoń na moje udo. Odważna bestia.
- Ah tak, już pamiętam – kłamię – Podobało ci się?
- Ty mi się podobasz. Nieźle radzisz sobie z gitarą, pewnie masz sprawne palce.
O kurwa, serio?
- Chcesz się przekonać?
Nie wiem co w tym momencie miałem w głowie. Objąłem ją wpół i po prostu wyszliśmy z klubu. Nawet nie spojrzałem w kierunku Grey. Palant ze mnie, skończony sukinsyn. Niech Boris dotrzyma jej towarzystwa.
Zabrałem ją do hostelu, w którym mieliśmy zarezerwowaną kolejną noc. Znów dwuosobowy pokój. Od półtorej roku dzieliłem go z Blancą i mimo, że kłóciliśmy się, wyklinaliśmy, to zawsze zasypialiśmy razem. Ale nie dzisiaj. Poznaną lalę przypieram do ściany i zaczynam całować. Nie wiem nawet jak ma na imię, ale jak widać nie przeszkadza jej to, bo sama zrzuca ciuchy. Mam helikopter w głowie, cały świat wiruje dookoła. Alkohol to jednak nie najlepszy przyjaciel człowieka.
- Gates, ty pieprzony dupku! – odbija się echem w mojej głowie.
Blanca stoi w drzwiach, za nią Jas, Shads i Rev. Ma wściekłe spojrzenie. Nie wiem, które z nich pierwsze mnie dopadnie i zabije.
- Co ty odwalasz? – wrzeszczy Jimmy, popycha mnie na łóżko, niemal tracę przytomność. Dziewczyna zbiera swoje ciuchy i wymyka się miedzy nimi. Odwala mi i zaczynam się śmiać.
- To nie jest zabawne ty palancie! – Jas wymierza mi siarczysty policzek, który zdecydowanie mnie otrzeźwia.
- Ja… - zaczynam mamrotać, Blanca wybiega z pokoju. Ruszam za nią, jednak doganiam dopiero przecznice dalej.
- Odwal się! – krzyczy i desperacko uderza pięściami w mój tors – Jak mogłeś mi to zrobić?!
- A co ty sobie myślałaś? Sama rano podrywałaś tego francuza!
- Oszalałeś? A nawet jakby, nie zaciągnęłam go do łóżka ty pieprzony hipokryto! – płacze tak bardzo,
że moje zimne serce rozpada się na małe kawałki.
- Nie jesteśmy razem Blanca! Nigdy nie będziemy. Oboje nie tego szukamy… - chwieję się na nogach
i zapewne jutro pożałuję wszystkich tych słów – Było dobrze, dopóki nie oczekiwałaś zobowiązań.
- Niczego od ciebie nie chce! – popycha mnie i rusza przed siebie.
- Grey! – krzyczę za nią – Tak będzie lepiej dla ciebie. Ty jeszcze nic nie rozumiesz…Zrobiłem ci świństwo, kłamałem od początku… to znaczy później nie… nieważne – mówię coraz ciszej. Ostatnie wspomnienie to jej wyciągnięty w górę środkowy palec i dotkliwe zderzenie z asfaltem.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

14. Basketball isn't easy?




Dla moich najwierniejszych czytelniczek, buziaki! :*
   CZĘŚĆ DRUGA
czerwiec, 2001

  Kropelki potu drylują po mojej szyi, wzdłuż klatki piersiowej, obierając nowy kierunek przy starciu
z żebrami. Jest czerwiec, iście duszny, parny poranek. Szorstka, biała pościel przykleiła się do mojego ciała, co sprawia, że cała płonę. Leniwie przecieram oczy, przewracam się na bok. Mój mężczyzna leży obok, śpi spokojnie, a smuga światła ledwo przedzierająca się przez niewielkie okno w hostelu oświetla jego przepiękny profil. Właściwie to nie wiem, czy mogę go tak nazwać...
 Minęło półtora roku odkąd wyrwaliśmy się z Huntington Beach. Od tej pory tylko raz byliśmy w domu. Dużo się zmieniło. Avenged Sevenfold to już nieco bardziej znany zespół, teraz to my dostajemy propozycje koncertów, nagrań, współpracy. Ekipa się rozrosła, do Davida i Borisa dołączyła młoda ekipa technicznych, dźwiękowiec, scenograf i dziewczyna, która robi zdjęcia i dokumentuje każdy koncert. Ja
i Jas zajmujemy się… wszystkim po trochu, sprzedajemy koszulki, gadżety, rozwieszamy plakaty, pomagamy Larremu
i chłopakom. A oprócz tego po prostu fajnie bawimy się w trasie. To zupełnie inne życie… Zerkam na zegarek, wskazuje szóstą rano. Powinniśmy za chwilę wstać, wypić kawę, zapalić papierosa, a potem ruszyć na próbę. I tak codziennie. Lekko zeskakuję ze skrzypiącego łóżka i krzywię się na myśl, że obudzę Briana, ale on tylko obrócił się plecami, wymamrotał coś pod nosem i znów zasnął. Zabieram z krzesełka jego duży t-shirt z nadrukiem i wciągam na nagie ciało. Wyglądam przez okno, Rev i Zacky już palą na ławce przed hostelem.
- Hej, wy! – wychylam się i ganię ich spojrzeniem – Ładnie to tak, beze mnie?
- Dawaj na dół mała!
Zostawiam Gatesowi przelotny pocałunek.
- Co jest? – przytrzymuje moją dłoń – która godzina.
- Najwyższa pora, żebyś podniósł się z łóżka królewiczu.



  Ale gorąc, zaraz się roztopię. Gdybym mógł to cały dzień spędziłbym w łóżku z Blancą, przytulając się, całując i zabawiając. Aż mnie mdli jak pomyślę, że muszę wyjść na ten żar
i zapieprzać cały dzień przy rozkładaniu sprzętu, rozwijaniu kabli. Dobrze, że teraz mamy trochę więcej ludzi do pomocy, sami nie dalibyśmy rady. Nie jesteśmy jeszcze profesjonalistami, ale idzie nam coraz lepiej. Kasę inwestujemy w sprzęt, studio na nagrywki. Naprawdę wszyscy mocno się staramy, by wynieść Avenged Sevenfold na wyżyny. Przeciągam się leniwie i kieruję do łazienki, gdzie wylewem na głowę strumień zimnej wody. Od razu lepiej.
- Gates, jak zwykle ostatni! – Matt klepie mnie po ramionach, gdy stawiam się przed przyczepką ze sprzętem.
- Stary, zapakowaliśmy wszystko bez ciebie, następnym razem sam będziesz gnił na słońcu i harował przy gratach – Vangeance daje mi kuksańca w bok – Palisz?
- Jasne. Sory chłopaki, moja wina – przyznaję – Maleńka bezpieczna?
- Jeśli mówisz o małej Grey, to tak – Rev szczery się i obejmuje w pół Blance – A jeśli
o gitarze, to za karę wrzuciliśmy ją na sam spód, bez pokrowca!
- Po pierwsze, łapy przy sobie księciuniu – udaje poważny ton i odpycham go od Grey – Ona jest moja.
A jeśli na wiośle będzie chociaż jedna ryska to dostanie wam się, nie żartuję!
- Zadbałam by nic jej się nie stało Bri – Blanca staje na palcach, by dać mi całusa, a za plecami słyszę sarkastyczne „oooo, jak słodko”.
- Wal się Christ, bo już nigdy nie zagrasz na tym czymś, co nawet nie jest prawdziwą gitarą – śmieje się
i wskazuję na jego bass – Cztery struny, serio…
- Dobra, koniec tego panowie! – Larry wkracza w akcje i ucina nasze bolączki – Jeśli skończyliście się dochodzić jak jakieś baby to możemy już jechać na próbę.



  Jesteśmy w stolicy Iowa, Des Moines. Jest dziesiąta, więc nikt specjalnie nie pali się do pracy.
Do wieczora mamy dużo czasu. Jas rozpakowuje pudła z koszulkami, które zamówiliśmy za ostatnią kasę
z ostatniego koncertu. Mam nadzieję, że się sprzedadzą, wtedy będziemy mogli kupić następne. Błędne koło. Marzę, byśmy kiedyś stale wychodzili na plus, ale jeszcze wiele pracy przed nami. Chłopaki kręcą się wokół sceny, nie jest spektakularna, ale lepsza taka niż żadna. David montuje coś przy bębnach, jak zwykle przeklina pod nosem, kiedy werbel nie brzmi tak jak powinien.
- Nie widziałaś Borisa? – Zacky nerwowo przestępuje z nogi na nogę i rozgląda się dookoła – Spaliły się jakiejś przewody, piece nawalają i nikt nie może sobie z tym poradzić.
- Nasza złota rączka zniknęła? – faktycznie, jeśli by się tak zastanowić, to nie widziałam go już od ponad godziny.
- Poszukasz go mała? – Gates daje mi klapsa i uśmiecha się cwaniacko – Bez niego i tak nie ma żadnej roboty, nie możemy ruszyć z miejsca.
- Nie ma sprawy.
Oddalam się nieco od pleneru, gdzie ma odbyć się wieczorny koncert. Słońce mocno wypieka mi policzki, co w połączeniu z jasną karnacją, będzie skutkowała okrutnymi piegami na całej buzi. Wkładam okulary przeciwsłoneczne i rozglądam się dookoła. Nieopodal dostrzegam betonowe boisko, a nim męską sylwetkę. Mężczyzna bawi się piłką do kosza, robi z nią dosłownie cuda. Obraca się, trafia z rozbiegu, z połowy boiska, z zamkniętymi oczami. Poza tym nie ma na sobie koszulki i domyślam się, że nie jedna dziewczyna na ten widok dostałaby palpitacji serca. Całe jego ręce pokryte są kolorowymi tatuażami, tak samo klatka, brzuch, łydki. Muskularna postura wprowadza w zachwyt. Robi mi się głupio, by podchodzę bliżej
i dostrzegam, że tym bogiem koszykówki jest nasz Boris.
- Hej, Blanca – on też czerwieni się na mój widok – Zawalam robotę, prawda?
Ociera twarz leżącym na skraju boiska t-shirtem. Te czerwone policzki, to ze wstydu czy słońca?
- Zawalasz, ale zawsze możemy powiedzieć, że dostałeś zatrucia pokarmowego – śmieje się
i rzucam mu butelkę wody – Nie minąłeś się z powołaniem? Może powinieneś wybrać karierę w NBA zamiast ganianie za amatorskim zespołem?
- Na parkiecie nie sprawdza się moje żałosne sto dziewięćdziesiąt centymetrów – ukazuje szereg bielutkich zębów, ale szybko się zawstydza i zakłada koszulkę na nagi, wilgotny od potu tors – A wierzę, że a7x będzie kiedyś bandem dużego formatu, może wtedy załatwią mi autograf od samego Jordana.
- Nie bądź taki skromny, widać, że trochę grałeś – zabieram piłkę i ustawiam się na linii rzutów osobistych.
- W liceum – staje za mną i ustawia moje ręce w idealnej pozycji do rzutu. Wspomniałam,
że jest nieco starszy? Ma około 25 lat, a jego „żałosne sto dziewięćdziesiąt centymetrów”, wygląda śmiesznie przy moim wzroście krasnala ogrodowego.
Ręką odgarnia mi grzywkę, popycha rękę tak, że trafiam do kosza. Unosi mnie do góry
w geście tryumfu, sama nie wiem czemu obejmuję rękami jego szyje.
- Widzę, że znalazłaś Borisa…
Znam ten ton. Syn prawdopodobnie zaciska zęby i jest wściekły. Cholera jasna…

środa, 27 maja 2015

13. Friends with benefits



 Cześć, cześć! Przekonałam się do wstawienia kolejnego odcinka. Dziś więcej Briana, nowi bohaterowie w zakładce, a przede wszystkim namiętny i gorący nastrój. Będzie się działo! Zapraszam :)

 Słowo się rzekło. Syn rzuca mi to cholerne, nieodgadnione spojrzenie, na pograniczu kpiny
i uznania. Nie wiem czy zaraz mnie wyśmieje, skrytykuje czy też uzna, że to świetny pomysł. Z tym człowiekiem nigdy nic nie wiadomo. Ta chwila trwa całą wieczność, nastała krępująca cisza.
- Nie będę mieszkać pod jednym dachem z takim człowiekiem, hipokrytką bez serca, paniusią z ciepłą posadką, która stać tylko na przyczepianie ludziom łatek. Ona nic nie rozumie. Nie wie, że ty i ja to…
- To co? – przerywa mój monolog w dobrym momencie, ratując od wpieprzenia się
w bezsensowne deklaracje. Kąciki jego ust unoszą się w górę, ten koci uśmieszek za każdym razem tak samo chwyta mnie za serce.
- Dobrzy przyjaciele – szepczę i wtulam się w jego tors. Bije od niego ciepło, a gatesowy zapach przyprawia mnie o zawroty głowy. Czuję jakiś dziwny rój w brzuchu, nie wiem już sama czy to pszczoły czy też motyle. Z nami naprawdę nic nie jest jasne. Ale nieważne, to w tym momencie takie…
- Nieistotne – słyszę, jak dopowiada moje myśli. Co on, Koperfield? – Dla mnie to naprawdę nieważne kim dla siebie jesteśmy, kim będziemy. Nie ma znaczenia to, że krótko się znamy. Stałaś się dla mnie cholernie ważna, jesteś już częścią rodziny. Chłopaki cię uwielbiają, Rev szaleje na twoim punkcie, cały czas o tobie gada. Jas jest zachwycona, że wreszcie w naszej grupie pojawiła się druga laska bo, jak wy to mówicie, „solidarność jajników na pierwszym miejscu” – chichocze głupkowato i całuje w czubek głowy.
- Nie wiem co będzie teraz Brian, boję się…
- Chcę ci pomóc i zrobię to. Przez ten czas zamieszkasz u nas.
Po pokoju rozniósł się ogromny huk. Z przerażeniem spojrzeliśmy w kierunku drzwi,
w którym stała biedna Suzi, a u jej stóp rozbite kubki i porozlewana herbata. Musiała usłyszeć deklaracje Syna i chyba doznała takiego samego szoku jak ja… Brian zerwał się na równe nogi i z rozbawieniem zaczął zbierać kawałki ceramiki. Czy temu człowiekowi kiedykolwiek uśmiech zszedł z tej cwaniackiej buźki?
- Nie ma mowy, nie będę robić kłopotu. Ja tak w sumie tylko palnęłam z tą wyprowadzką – mamroczę, próbując się wykręcić.
- Teraz to już nie przejdzie! Powiedziałaś A to czas powiedzieć B, prawda Suzi?
- Ja… ja nie mam nic przeciwko, dzieci kochane, ale co na to Papcio i przede wszystkim twoja mama? Blanca, jeśli masz jakieś kłopoty w domu, to oczywiście, możemy ci pomóc,
ale nie wiem czy to najlepszy pomysł…
- Blanca tu zostaje – przybiera zdecydowany ton, patrząc to na mnie, to na Suzi – Zostaje
i już.



***
Leży obok mnie i oddycha miarowo. Już nie płacze. Patrzy w sufit. Jestem ciekaw o czym myśli, bo niekiedy uśmiecha się, sama do siebie, przymykając powieki. Jest piękna. Kruczoczarne włosy opadają falami na jej biust, nie powiem, pokaźnych rozmiarów. Koszulka nie do końca przykrywa brzuch, tuż nad paskiem od spodni widać delikatną gęsią skórkę. Poszarpane tu i ówdzie spodnie podkreślają jej kobiece biodra, smukłe nogi, soczyste uda. Chciałbym ją mieć. Bez konsekwencji. One się nie liczą. Muskam palcami po jej dłoni, na twarz wkrada się uśmiech. Ma cudowne usta, pełne i lekko różowe. Marzę o tym, by się w nie wgryźć. Jej oczy… cholera, są tak podobne do oczu Joan. Ta myśl nie daje mi spokoju. Nie wiem jak mam o tym zapomnieć. Wyrzucić w niepamięć kogoś, kogo kochałem, kto zginął również z mojej winy. Powinienem. Życie toczy się dalej. Myślę o tym, co pomyślałaby sobie o mnie Grey. Że jestem nieodpowiedzialny? Niepoważny? Jasne, że jestem, mam dziewiętnaście lat, a w głowie marzenia o największych scenach świata. O Avenged Sevenfold supportujących Metallice. A później głównej gwieździe najbardziej zajebistych festiwali na całym świecie. Ta trasa to dopiero początek. Chcę by mała Grey w tym uczestniczyła, była częścią naszego świata. Nie ściemniałem mówiąc, że jest dla mnie ważna. Nie chcę już kłamać. Nie od razu pozbędę się ze swojej duszy zimnego sukinsyna, ale czy on również nie zasługuje na to, by być szczęśliwym? Kto dyktuje takie warunki? Shadows też nie należy do świętych, a ma osobę, którą kocha, a ona oddałaby za niego życie. Zazdroszczę. Ja chyba zwyczajnie nie jestem tego warty. Łatwo jest wymagać, trudniej dać coś z siebie…
- Zostań u mnie, proszę – szepczę do jej ucha i przybliżam się jeszcze bardziej – Zostań.
- Nie chcę, żeby były z tego problemy.
- Problem to moje drugie imię, powinnaś już to wiedzieć mała. Powinnaś wiedzieć od pierwszego dnia, kiedy mnie poznałaś. Nie sądziłaś chyba, że ta znajomość będzie słodka. Ona ma swoje… pewne zalety – przejeżdżam dłonią po jej ramieniu, żebrach. Gdy jej nie strąca, delikatnie muskam udo. I przyznaję, jestem na nią cholernie napalony.
- Jakie?
- Twoje oczy – składam na powiekach delikatny całus – Policzki, nosek – powtarzam tą samą czynność – Usta…
Stykamy się wargami. Najpierw nieśmiało i delikatnie, że ledwo mogę poczuć ich smak. Czuję, że się uśmiecha. Zamykam oczy. To takie babskie. Odwraca się w moją stronę, a dłoń, która wcześniej głaskała udo, teraz jest przyklejona do jej cudnego tyłka. Czuję, że to co kryję w spodniach, zaraz zacznie na nią napierać. To ona przejmuje inicjatywę. Wpija się w moje usta, tak mocno, że mogę poczuć smak jej języka. Jest namiętna, kurwa, ponętna. Odgarniam do tyłu jej włosy, jedną dłonią delikatnie pieszczę biust.
- Zostań dziś u mnie. Przemyśl wszystko, a jeśli będziesz chciała, jutro pojedziemy po wszystkie twoje rzeczy – dyszę – Zostań ze mną.
Nie odpowiada. Ale dźwięk rozpinanego rozporka zapewne oznacza „tak”. Nie wiem już w jakiej kolejności pozbywałem się jej ciuszków. Ważne, że została naga, cudowna. Jej ciało ma lekko rumianą barwę, jest miękkie, smukłe. To najpiękniejszy widok jak do tej pory. Skradam się do niej powoli, całując najpierw jej dłonie, wargi, piersi. Chcę, by to zapamiętała. Wygina się w łuk, gdy muskam językiem sutki, schodzę niżej, aż do tej cudownej linii. Nie muszę jej prosić, by pozwoliła mi tam wejść, bo sama nieśmiało rozchyla nogi, pokazując się w całej okazałości. Też się pokażę. Udaję zaskoczenie jego rozmiarami. Jestem na górze, pochylam się w jej stronę i całuję w czoło. Łapie mnie mocno za ramiona, przygryza wargi i patrzy na mnie prosząco. Nie ma sprawy Grey, dostaniesz to. Z impetem ląduje w środku, a ona wydaje z siebie słodki jęk. Wpycham się w nią, coraz szybciej i szybciej. To nie będzie długa runda, czuję, że nie wytrzymam. Tyle na to czekałem. Czekałem na nią. Jeszcze kilka pchnięć, jej krótkich oddechów, moich szeptów. Czuję zbliżający się finał. Opadam obok niej. Wciąż mocno trzyma moją dłoń.
- Blanca… dla mnie też wiele to znaczyło.


                                                                                                            ***

Z samego rana przyjechaliśmy do mojego domu. Ja i Brian. Razem. Mamy nie było w mieszkaniu, dobrze, że wzięłam ze sobą klucze.
- Weź tylko to, co jest ci potrzebne. Zawsze możemy tu jeszcze zajrzeć zanim wyjedziemy w trasę – Gates stoi w drzwiach, opierając się o framugę. Jeszcze nigdy nie był w moim pokoju, więc rozgląda się czujnie.
- Nie potrzebuję wiele.
Pakuję t-shirty, szorty, kilka par spodni, ulubiony szalik, rękawiczki, które dał mi przy pierwszym spotkaniu. Zabieram ze sobą trampki, kilka kosmetyków. Zdjęcie taty. Mogę już wyjść. Mogę to wszystko zostawić za sobą.
- Wiesz, że nie masz już wyjścia?
- Zawsze jest jakaś opcja – mruczę.
- Nie zostawisz mnie Blanca... – chwyta moją dłoń – nie teraz.

                                                                                                            ***


Siedzimy w autobusie, którym będziemy się poruszać w trakcie trwania trasy. Jest cała nasza ekipa, Shadows i Jasmine zajęli podwójne siedzenia, obok Larry, który pełni funkcje menadżera chłopaków, tuż za nimi dwóch kumpli, którzy mają pomagać ze sprzętem, David i Boris, który jest francuzem. Jimmy, Zacky i Johnny zajęli ostatnią kanapę, a przed nimi ja i Brian. Cały sprzęt jest w przyczepce umocowanej z tyłu. Wita nas piękny wschód słońca, bezchmurne niebo, mimo przenikliwego wiatru. Opieram głowę o ramię Syna. Wiem, że rzucam się na głęboką wodę. Mam nadzieję, że warto…



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

czwartek, 14 maja 2015

12. Big changes!



   Tadaaaaaaam! Powiem szczerzę, troszkę się boję. Jest to pierwszy rozdział od baaardzo długiego czasu. Nie wiem ile z Was tu jeszcze zostało... i czy spodoba Wam się nowy post... i czy w ogóle jest sens kontynuować tą historię. Jednak ryzykuję, a co! Piszcie w komentarzach czy chcecie wciąż czytać, może dacie mi impuls do dalszego pisania. Zapraszam :3

  Trasa trasa… ale co dalej? Wypaliłam bezsensu, bez żadnego namysłu. A co ze szkołą? Co      z moją przyszłością? A matka? Chyba zejdzie na zawał, kiedy jej powiem, że rzucam budę, pakuję ciuszki i wyjeżdżam… Haner byłby tylko dodatkowym punktem zapalnym. Przecież ona nawet nie wie, że jesteśmy razem. Ba! Ona nie ma pojęcia, że mamy ze sobą cokolwiek wspólnego. Wściekłaby się, zamknęła drzwi na cztery spusty. A co ja, królewna z wieży? Mogę sama decydować o sobie. Nie chcę rozstawać się z Synem właśnie teraz.... Domyślam się, co dzieję się na takich trasach. Znając tych „gwiazdorów” tylko zachłysną się blaskiem reflektorów, zainteresowaniem, komplementami… no i fankami. Ooo nie, ja muszę tam być! Zresztą, słowo się rzekło, a Haner naprawdę się cieszył. Mam wrażenie, że traktuje mnie trochę inaczej niż na początku. Wcześniej był nieufny, zimny. Drwił z trzymania się za rączki i czułych słówek. Co prawda wciąż jest arogancki, ale to nieodłączna część jego buntowniczego charakterku. Jednak coraz częściej łapię go na czułych gestach, miłych słowach… zależy mi wciąż odbija się echem w mojej głowie. Boże, obym tylko nie była na tyle durna, by się zakochać. Wiem, że to nie dla niego. Serduszka i kwiatki w zestawieniu z Synysterem Gatesem? Parodia.



Serduszka i kwiatki w zestawieniu z Synysterem Gatesem? Ja pieprze, niemożliwe. Do tej pory jestem w szoku, że mała Grey sama zaproponowała wspólny wyjazd. Wiem, że jestem chamem, ale po cichu trochę liczyłem na to, że wyjedziemy, ona zostanie tutaj… że sprawa trochę ucichnie. Nie dlatego, że nie zależy mi na niej. Wręcz przeciwnie. Dla jej dobra. Jest między nami fajnie, ale ta sielanka nie będzie trwała wiecznie. Boję się, że dowie się o wszystkim, będzie afera. Gdybym wyjechał w tą pieprzoną trasę sam, to pocierpiałaby miesiąc, może więcej, a potem zapomniałaby o mnie. Ale jakie to ma teraz znaczenie. Chyba nie ma już odwrotu. Ta mała jest piekielnie uparta.

***


- Mogę wejść? – oho, pierwsze słowa wypowiedziane w moim kierunku od Pani Lodowatej od miesiąca. Nie odpowiadam. Wchodzi trochę niepewnie i siada obok mnie.
- Czego chcesz? – warczę gniewnie.
- Dzwonili ze szkoły. Nikt nie widział cię tam od dwóch tygodni. Czy ty dziewczyno… - zaczynała już tym swoim tonem, jednak bezradnie opuszcza ręce – Nie mam do ciebie sił.
Pięknie, jeszcze wzbudza poczucie winy. Udaję twardą, jednak w głębi serca mam ochotę przytulić się do niej, tak jak kiedyś…
- Musisz zacząć chodzić do szkoły, przestać wagarować… Przecież ty nie jesteś taka. Nie jesteś jak te wszystkie dzieciaki z problemami. Masz normalny dom, niczego ci nie brakuje!
- Myślisz, że jeśli ktoś ma problemy to jest gorszy? Jeżeli musisz nad kim sprawować ten swój „nadzór” to znaczy, że już nic w życiu nie osiągnie? Mylisz się! – wyrzucam z siebie – Nienawidzę tego, jak na wszystkich patrzysz z góry, nie masz do tego prawa, rozumiesz?
- Nie tym tonem…
- A właśnie, że tym. I wiesz co? Wyjeżdżam!
- Słucham?! Gdzie? Z kim? – zdezorientowana i wściekła wstaje z łóżka, podpiera się pod boki.
- Nie powinno cię to interesować. Z jednym z „wykolejeńców”, bo tak o nich myślisz, prawda? – rzucam, otwieram na oścież drzwi w swoim pokoju – albo ty stąd wyjdziesz albo ja.
- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki jesteś pod moją opieką – uśmiecha się szyderczo – Kto cię zbałamucił? Davis? Roberts? A może ten idiota Haner?
Tego już za wiele…
- Wyjdź… - mówię jeszcze spokojnie.
- A więc to tak – śmieje mi się w twarz – Blanca, myślałam, że jesteś mądrzejsza i że dysponujesz trochę lepszym gustem.
- Sama puszczasz się z sąsiadem po kątach i masz czelność mnie pouczać? Ciekawe co tata by powiedział! – krzyczę bez zastanowienia i w tym samym momencie dostaję siarcisty policzek.
To trwało ułamek sekundy. Mama rozkłada ręce, po jej policzku spływa ogromna łza. Przesadziłam, ale… no dobra, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.


Złapałam torbę, wybiegłam. Dopiero gdy przekroczyłam próg, moje policzki zalały łzy. Matka ma trochę racji. Odkąd poznałam Hanera, moje życie wywróciło się o 180 stopni.  Nie poznaję już samej siebie. Co on ze mną zrobił?
Biegnę przez siebie, mijam róg pięćdziesiątej trzeciej, wieję przeraźliwy wiatr, a mam na sobie tylko cienką koszulkę. A znając życie, to zaraz zacznie padać. Tornado też mnie nie zdziwi.
- Ej, kocie! – słyszę za plecami. No i mam… tornado.
- Czego? – rzucam i nawet się nie odwracam, choć doskonale znam ten głos.
- Mała, schowaj pazurki – rozbawiony łapie mnie za ramiona, jednak mina mu rzędnie, kiedy się odwracam – Płakałaś?
- Brawo Einsteinie.
- Co się stało?
- Nie mogę dłużej zostać w domu – wtulam się w jego muskularne ramiona. Czuję jego ciepło, mimo porywistego wiatru. Chwyta mnie za dłoń, całuje włosy. Matka nie ma racji… on wcale nie jest idiotą. Jest moją utopią.


- Zmarzłaś – przyciskam ją mocno do siebie – Chcesz iść do mnie?
- Nie chcę robić kłopotu – mruczy.
- Przestań mała – pocieram jej ramiona – Pójdziemy do domu, Papcio Gates zrobi nam gorącą herbatę, opowiesz mi co się stało. Nie chcę, żebyś się rozchorowała przed samym wyjazdem.
- Brian… ja…
- Nic już nie mów. Chodźmy.



- Dzieciaki! – Suzy wita nas w progu – Wchodźcie szybko, straszna pogoda, prawda? Ohh Blanca, co się dzieje, skarbie?
- To nic takiego – mamrocze mała Grey.
- Czy to wina Briana? Co ten łobuz ci powiedział – mierzy mnie wzrokiem.
- Suzy! Dlaczego to ja zawsze muszę być tym złym? Akurat sam nie mam pojęcia, co się stało.
- To na co czekasz? Zabierz dziewczynę na górę, zaraz przyniosę wam herbatkę. 



-Mam straszny syf w pokoju, nie przestrasz się…
- Lepszy syf w pokoju, niż syf w życiu – mówi z miną zbitego psiaka i rzuca się na nie pościelone łóżko.
- Może wreszcie powiesz mi co się stało?
- Pokłóciłam się z matką.
- Żadna nowość – syczę przez zęby, bo nie cierpię jej matki, ale nie chcę dać tego po sobie poznać – Co tym razem?
- Powiedziałam jej o wyjeździe. I o tobie… Wyśmiała mnie, skrytykowała, obraziła ciebie – mamrocze wprost w poduszkę.
Kładę się obok niej, obejmuję ramieniem. Jęczy, że jej ciężko. No dobra… jednym ruchem przerzucam ją tak, że ląduje na mojej klatce.
- I tyle? Myślałem, że jesteśmy do tego przyzwyczajeni – chcę ją rozśmieszyć, ale zamiast tego zalewa się łzami – Blanca, nie płacz, proszę… Może jednak odpuścisz tą trasę?
- Po moim trupie! Nikt nie będzie za mnie decydował!
- Więc co masz zamiar zrobić, hm? – odgarniam włosy z jej ślicznej, aczkolwiek zapłakanej buźki. Ma hardy wyraz twarzy, co oznacza jakiś szatański pomysł.
- Wyprowadzam się!

środa, 7 maja 2014

11. Good news?



Moje kochane! Tak jak obiecałam - wracam. I mam nadzieję, że znów przyjmiecie mnie ciepło.
Odcinek dla tych, które czekały na kolejny part :*
Aaa i jeszcze jedno. W komentarzach wklejcie linki do Waszych nowych, obecnych opowiadań, proszę. Mam trochę do nadrobienia :) Miłego wieczoru kochane ;*

  Cześć. To znowu ja, wasza Blanca. Cholernie szczęśliwa Blanca. Spytacie co u mnie? Trochę się pozmieniało. Z chłopakami widuję się praktycznie codziennie, mimo, że rzadko chodzimy do szkoły. Moja frekwencja naprawdę woła o pomstę do nieba, nie mówiąc nawet o stopniach. Jednak nie przejmuję się tym. Mama zawsze kładła na naukę ogromny nacisk, a teraz? Po co mi to wszystko? Czas spędzamy raczej w garażu Shadsa na próbach i całą ekipą jeździmy na koncerty. Chłopaki również grają więcej i w coraz to „porządniejszych” miejscach. W dodatku zaczynają napływać z tego jakieś korzyści – pierwsze pieniądze. Teraz można zacząć inwestować w sprzęt, szukać sponsorów, producenta, by niebawem nagrać własne demo. Wszyscy dążymy do spełnienia tego marzenia. Razem z Jasmine staramy się pomagać chłopakom jak tylko możemy. Przede wszystkim dbamy, by co weekend grali jakiś koncert. Dzwonimy do klubów lub same organizujemy małe imprezy w opuszczonym barze na przedmieściach. W dodatku spędzamy z nimi próby, piszemy teksty i pomagamy komponować. W międzyczasie Syn uczy mnie grać na gitarze. I jak tu znaleźć czas na szkołę…
A właśnie! Syn… Cóż, jesteśmy naprawdę wybuchową parą! W ciągu godziny potrafimy się pięć raz pokłócić i przeprosić. Spędzamy ze sobą praktycznie cały dzień, a często także noc. Oczywiście dlatego, że próby mogą się baaardzo przeciągnąć. Ale nie powiem, jest między nami bardzo gorąco…
Jedyną rzeczą, która zmieniła się na gorsze to relacje z mamą. Praktycznie ze sobą nie gadamy. Mijamy się w drzwiach, gdy wychodzę z samego rana. Kiedy wracam, ona zazwyczaj już śpi. Skłamałabym mówiąc, że mi jej nie brakuję. Naszych wspólnych śniadań oraz babskich wieczorów przy dobrym filmie. Ale odkąd poznałam Avenged i samego Gatesa, już nic nie będzie takie samo, wiem to.

 Jest już późno, a po dzisiejszej próbie padam na twarz. Mam ochotę paść na łóżko porządnie się wyspać, w końcu jutro sobota. Szczelnie nakrywam się kołdrą, a oczy same mi się zamykają. Błogostan. Dawniej nie wiedziałam, że taka mała rzecz może być szczytem marzeń.  Nagle dociera do mnie irytujący dźwięk telefonu. Serio, o tej godzinie? Z trudem dosięgam słuchawki.
- Jestem.
- Ja też jestem, w swoim łóżku i właśnie idę spać – już chcę rzucić słuchawką, kiedy zaczyna z niej płynąć słodki śmiech.
- Nie denerwuj się kociaku.
Gates. Mój Gates.
- Czego chcesz? – warczę zaspana.
- Zobaczyć cię, o ile nie masz mnie jeszcze dość.
- Sen 1:0 Synyster Gates. Przykro mi, dobranoc! – odkładam słuchawkę obok aparatu, żeby nikt już do cholery nie dzwonił.
Jednak cieszę się spokojem tylko przez kilka chwil. Głośny dźwięk klaksonu sprawia, że niemal spadam z łóżka.
- Idiota – szepczę do siebie, ale mimo wszystko czuję, że się uśmiecham.
Tak jak myślałam, pod moim oknem stoi zaparkowany wóz oraz oparty o niego Brian. Wygląda cholernie seksownie w jeansach i rozpiętej kurtce. Mierzwi włosy dłonią, jednocześnie zaciągając się papierosem. Mam na niego ochotę. Co on ze mną wyprawia?
- Pan do mnie? – wychylam się przez okno, ale czując chłód na policzkach wzdrygam się i marzę o powrocie do środka.
- Panna Blanca? Nie pomyliłem adresu, prawda? – uśmiecha się zabójczo – Na pewno nie. Ubieraj się i chodź!
- Nie wiem jak ty, ale jest pierwsza w nocy. Miałam zamiar się położyć, jak normalni ludzie.
- Skarbie, ty nie jesteś normalna – wzrusza ramionami – Masz dziesięć minut, czekam – mówi i wsiada do auta.
No nic. Chyba nie mam wyjścia. Po ciemku odnajduję ubrania, zbiegam na dół, chwytam kurtkę. Mama chyba nie śpi, w biurze tli się światło i słychać jakieś głosy. To raczej telewizor. Wychodzę niezauważona. Zresztą, coraz częściej. Nieważne. Nieistotne.




***



  To był ciężki dzien. Jak zwykle ominęliśmy budę szerokim łukiem i wylądowaliśmy u Shadsa. Nie było czasu nawet na jedno małe piwo. Zostały nam do napisania jakieś trzy kawałki i dopiero wtedy będziemy mogli ruszyć z tematem. A czasu jest coraz mniej…
Zastanawiam się jak mam jej o tym powiedzieć i jak zareaguje. Mam nadzieję, że nie stchórzy i się zdecyduje. Nie wyobrażam sobie takiej akcji bez niej…
Prawdę mówiąc to niczego sobie już bez niej nie wyobrażam. Miałem się zabawić, utrzeć nosa jej matce, wkręcić ją do nas i skorzystać na tym, a wyszło zupełnie inaczej. Podoba mi się, cholerna mała Grey. I to bardzo. Uwielbiam jej słodką niewinność, kiedy uśmiecha się znad kartki z nowym tekstem. Jednocześnie chciałbym ją wziąć na masce samochodu, kiedy się zbliża i rozkosznie porusza biodrami. Właśnie tak jak teraz.
- Osiem minut, nowy rekord Grey – wpijam się w jej usta.

- To jakaś ważna sprawa? – jak zawsze zapina pasy, urocze.
- W sumie to tak. Ale najpierw chcę cię gdzieś zabrać – odpalam tego grata, który pewnie w najbliższym czasie się rozsypie i ruszam z piskiem opon obserwując, jak na jej śliczną buźkę wkrada się uśmiech.
Sto czterdzieści na liczniku, tniemy powietrze i wykrzykujemy razem z Axlem szlagiery Gunsów. „Jesteś niemożliwy” – słyszę z jej ust i mam ochotę spić każde słowo z jej warg. Jestem niemożliwy. Jestem głupim palantem, który ją okłamuje. Ale błagam, chwilo – trwaj!



***

  Sceneria miejsca, w którym się znaleźliśmy jest bajkowa. Ogromny klif, a pod naszymi stopami plaża i ocean. Dzisiejszej nocy wyjątkowo spokojny.
- Jak tu pięknie – szepczę i oprócz wiatru we włosach czuję również jego oddech. Obejmuje mnie i centymetr po centymetrze przybliża do siebie.
Delikatnie falująca woda łączy się z niebem. Horyzont jest niewidoczny, kiedy gwiazdy i księżyc odbija się w tafli. Wzdycham lekko, a moje palce krzyżują się z jego.
- Chodź – mówi.
Prowadzi mnie za rękę i podsadza na maskę samochodu. Kładzie się obok mnie, bawi moimi włosami i milczy.
- Coś jest nie tak – mówię – Zazwyczaj gadasz jak najęty.
- Niektóre słowa ciężko przechodzą przez gardło – odwraca wzrok i wpatruję się w przestrzeń.



***



  I co mam jej powiedzieć? Które z tych wszystkich okropieństw? Opowiedzieć jak ją wykorzystywałem i śmiałem się z jej naiwności? Czy może jak bardzo nie cierpię jej matki? A może o Joan, czyli jak pozbawiłem życia swojej dziewczyny? Jest jeszcze jedna rzecz, ale tego nie powiem jej na pewno… Wypalam więc krótkie:
- Jedziemy w trasę.
Zrywa się na równe nogi i patrzy na mnie zdziwiona. O czym teraz myślisz mała Grey? Przez kilka chwil na jej twarzy nie malują się żadne emocje. Ciężko przełykam ślinę i już chcę się do niej zbliżyć, kiedy stawia krok w tył. I jeszcze jeden, tak, że stoi już nad przepaścią.
- I widzisz, boisz się – uśmiecha się cwaniacko – Zależy ci?
Zbiła mnie z tropu. Zbieram szczękę z ziemi i nic już nie wiem. Zaraz, chwila, dziewczyno!
- Tak – mówię niepewnie, a przecież to prawda. Jedna z nielicznych prawd o mnie.
Zbliża się do mnie i odrzuca na plecy burzę włosów.
- To kiedy wyjeżdżamy?
Cholera. Naprawdę?! Nie wierzę.
- Wszystko już załatwione, mamy zaklepany nowy sprzęt, bilety, kontrakt. Czekałem tylko na ciebie, czy się zgodzisz, czy pojedziesz z nami i…
- Ja też na ciebie czekałam. Całe życie.