Ostatni odcinek wywołał pozytywne emocje, a więc mam jeszcze większą motywację do pisania. W połączeniu z poniedziałkową nudą powstał taki oto part. Miłej lektury :)
Oślepiająca struga
światła wdarła się przez okno i potraktowała mnie przyjemnym blaskiem. Przez tą
wczorajszą, paskudną pogodę, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wieczorem
zasunąć rolety. Leniwie odszukałam telefon i z przymkniętym okiem odczytałam
godzinę. Jedenasta! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak długo spałam.
Zazwyczaj nawet w soboty zrywam się z samego rana i zatapiam w muzyce. Potrafię
nieraz cały weekend spędzić na komponowaniu i pisaniu tekstów. To ten czas, kiedy
nikt mi nie przeszkadza, mogę skupić się na tym co naprawdę sprawia mi
przyjemność. Siadam na łóżku z kubkiem gorącej herbaty
i przelewam na papier wszystkie swoje uczucia. Innym razem sadowię się przy fortepianie
w salonie i łączę dźwięki w jedną całość. Te chwile przywodzą mi na myśl dzieciństwo, kiedy każdego wolnego wieczoru tata grał, trzymając mnie na kolanach, a mama siadywała na białym dywanie tuż obok kominka i nuciła nieznane mi piosenki, ale do tej pory pamiętam doskonale wszystkie te melodie. Teraz, w te sobotnie poranki dom zazwyczaj jest pusty. Nie ma już nawet pluszowego dywanu i ognia w kominku. Muzyka jednak jest tak samo piękna. Leżałam w łóżku jeszcze przez chwilę analizując nazwisko „Haner” błądzące po mojej głowie. Nie znam nikogo takiego. Pewnie chłopak jest starszy i nie w moim typie. Zresztą, nie znam nikogo, kto byłby dla mnie odpowiedni. Ciekawi mnie co takiego zrobił, że dostał nadzór kuratora. Może mama się złamie i opowie mi dziś wieczorem.
Kiedy tylko wyjrzałam na korytarz, poczułam zapach świeżej kawy, więc mama na pewno była już po śniadaniu i topiła się w stertach prawniczych dokumentów.
-Nawet dzisiaj nie możesz odpuścić sobie pracy? – jęknęłam na wejściu.
-Przecież nie pracuję! – zaprotestowała – Specjalnie wzięłam urlop, żeby spędzić z tobą trochę czasu.
Ma tak bardzo delikatną urodę. Lekkie rysy twarzy i łagodne spojrzenie. Jest piękna nawet bez makijażu. Kto by pomyślał, że ten anioł potrafi tak bardzo dać w kość, szczególnie gdy zaczyna narzekać.
-Zrób sobie śniadanie. Mleko jest w lodówce, a płatki w górnej szafce. Ewentualnie chleb tostowy leży na blacie. Chyba, że wolisz kakao, kupiłam rano dżem morelowy, możesz zjeść grzanki, albo…
-Mamo! – przerwałam jej w pół zdania – Jakoś nie jestem głodna.
Popatrzyła na mnie niepewnie, poczym znów zaczęła:
-Blanca, musisz jeść. Tylko spójrz na siebie, wyglądasz bardzo anemicznie. Nie wiem czy nie powinnyśmy wybrać się do lekarza, chociaż na jakieś podstawowe badania. W dodatku martwi mnie to, jaka jesteś blada… - wstała i przyjrzała mi się badawczo zatrzymując spojrzenie na dekolcie, czyli znów się zacznie – I ten tatuaż, dziecko… To bardzo nie wypada dziewczynie w twoim wieku i…
-Tacie na pewno by się spodobał – wyrzuciłam z siebie patrząc jej prosto w oczy.
Trochę się zmieszała. Tata miał muzykę w genach. Dziadek miał swój zespół, a mój staruszek całą swoją młodość spędził na garażowym graniu. Był zupełnym przeciwieństwem mamy. Wiecznie roztargniony, szalony, zupełnie nieułożony. I to prawda, że na pewno spodobałyby mu się wszystkie moje tatuaże. Być może przywoływanie go w dzisiejszym dniu to cios poniżej pasa dla mamy, ale taka już jestem, często najpierw mówię, a potem myślę.
-Przepraszam mamo…
-Nie, masz rację – jej spojrzenie od razu złagodniało – Harry na pewno byłby zadowolony, że utarłaś mi nimi nosa. I na pewno by mu się podobały – ucałowała mnie w czubek głowy – Dobrze, a teraz śniadanie. To co na co masz ochotę?
-Kakao i grzanki z dżemem – zadecydowałam i rozsiadłam się wygodnie na kanapie.
i przelewam na papier wszystkie swoje uczucia. Innym razem sadowię się przy fortepianie
w salonie i łączę dźwięki w jedną całość. Te chwile przywodzą mi na myśl dzieciństwo, kiedy każdego wolnego wieczoru tata grał, trzymając mnie na kolanach, a mama siadywała na białym dywanie tuż obok kominka i nuciła nieznane mi piosenki, ale do tej pory pamiętam doskonale wszystkie te melodie. Teraz, w te sobotnie poranki dom zazwyczaj jest pusty. Nie ma już nawet pluszowego dywanu i ognia w kominku. Muzyka jednak jest tak samo piękna. Leżałam w łóżku jeszcze przez chwilę analizując nazwisko „Haner” błądzące po mojej głowie. Nie znam nikogo takiego. Pewnie chłopak jest starszy i nie w moim typie. Zresztą, nie znam nikogo, kto byłby dla mnie odpowiedni. Ciekawi mnie co takiego zrobił, że dostał nadzór kuratora. Może mama się złamie i opowie mi dziś wieczorem.
Kiedy tylko wyjrzałam na korytarz, poczułam zapach świeżej kawy, więc mama na pewno była już po śniadaniu i topiła się w stertach prawniczych dokumentów.
-Nawet dzisiaj nie możesz odpuścić sobie pracy? – jęknęłam na wejściu.
-Przecież nie pracuję! – zaprotestowała – Specjalnie wzięłam urlop, żeby spędzić z tobą trochę czasu.
Ma tak bardzo delikatną urodę. Lekkie rysy twarzy i łagodne spojrzenie. Jest piękna nawet bez makijażu. Kto by pomyślał, że ten anioł potrafi tak bardzo dać w kość, szczególnie gdy zaczyna narzekać.
-Zrób sobie śniadanie. Mleko jest w lodówce, a płatki w górnej szafce. Ewentualnie chleb tostowy leży na blacie. Chyba, że wolisz kakao, kupiłam rano dżem morelowy, możesz zjeść grzanki, albo…
-Mamo! – przerwałam jej w pół zdania – Jakoś nie jestem głodna.
Popatrzyła na mnie niepewnie, poczym znów zaczęła:
-Blanca, musisz jeść. Tylko spójrz na siebie, wyglądasz bardzo anemicznie. Nie wiem czy nie powinnyśmy wybrać się do lekarza, chociaż na jakieś podstawowe badania. W dodatku martwi mnie to, jaka jesteś blada… - wstała i przyjrzała mi się badawczo zatrzymując spojrzenie na dekolcie, czyli znów się zacznie – I ten tatuaż, dziecko… To bardzo nie wypada dziewczynie w twoim wieku i…
-Tacie na pewno by się spodobał – wyrzuciłam z siebie patrząc jej prosto w oczy.
Trochę się zmieszała. Tata miał muzykę w genach. Dziadek miał swój zespół, a mój staruszek całą swoją młodość spędził na garażowym graniu. Był zupełnym przeciwieństwem mamy. Wiecznie roztargniony, szalony, zupełnie nieułożony. I to prawda, że na pewno spodobałyby mu się wszystkie moje tatuaże. Być może przywoływanie go w dzisiejszym dniu to cios poniżej pasa dla mamy, ale taka już jestem, często najpierw mówię, a potem myślę.
-Przepraszam mamo…
-Nie, masz rację – jej spojrzenie od razu złagodniało – Harry na pewno byłby zadowolony, że utarłaś mi nimi nosa. I na pewno by mu się podobały – ucałowała mnie w czubek głowy – Dobrze, a teraz śniadanie. To co na co masz ochotę?
-Kakao i grzanki z dżemem – zadecydowałam i rozsiadłam się wygodnie na kanapie.
Dzisiejszy dzień,
chociaż skąpany w promieniach słonecznych, jest dosyć mroźny. Musiałam włożyć
ciepłą, pikowaną kurtkę, za którą nie przepadam i naciągnąć czapkę. Mama uparła
się także na szalik, stwierdzając, że nie chce, żebym się rozchorowała, a
przecież moja odporność jest do kitu. Izabella Grey – mój głos rozsądku. Tak
jak prosiłam, na początku pojechałyśmy do kwiaciarni. Razem z mamą wybrałyśmy
wiązankę biało-liliowych kwiatów, a oprócz tego bukiecik niezapominajek, które
położyłam na grobowej płycie.
-Kochanie, wyjmij świeczki z tej dużej torby – wskazała mama, po czym chwyciła się za głowę – Zapałki, zupełnie zapomniałam!
-I co teraz? – rozejrzałam się dookoła, jednak nie było tu nikogo oprócz nas i staruszki, pani Rubens, która ma kłopoty ze słuchem – Może kupisz przed cmentarzem, hm?
-Ty idź Blanca, ja porozmawiam z tatą – uśmiechnęła się blado, więc nie zajmowałam jej więcej czasu.
Mijałam starannie wyznaczone alejki, jedna po drugiej zastanawiając się, czemu nasze życie potoczyło się właśnie w taki sposób. Mama jest przecież taka młoda, mogłaby sobie kogoś znaleźć. Nie dlatego, żeby zastąpić tatę. Nikt nie jest w stanie tego zrobić. Ale czy nie byłoby nam po prostu łatwiej? W domu przydaje się męska ręka. Co prawda, radzimy sobie, ale sądzę, że Ray ma nas już trochę dość, bo albo cieknie kran albo psuje się pralka. Po drugie może mama wreszcie zajęłaby się sobą, a nie tylko pracą…
Dotarłam do bramy i faktycznie, można było to kupić rozmaite świeczki, sztuczne kwiaty, więc zapałki na pewno też. Tutaj jednak pojawia się problem – w kieszeniach brzydkiej, pikowanej kurtki nie mam ani centa!
-Cholera… - klnę pod nosem, kiedy dochodzi do mnie niski tembr głosu.
-Stało się coś?
Szybko odwracam głowę i mierzę wzrokiem wysokiego chłopaka. Ma powycierane spodnie i czarną bluzę, więc trochę nie pasuje do tego miejsca. W dodatku długie włosy w lekkim nieładzie i arogancki wyraz twarzy. Skądś go znam… Chyba chodzi do mojej szkoły. Dobra, wciąż bezsensu się na niego gapię, to może wyglądać dwuznacznie.
-Nie – dukam – to znaczy tak – dodaję, a on patrzy na mnie jak na idiotkę i nic nie mówi – Nie mam zapałek.
„Nie mam zapałek” powtarzam w myślach. Jakie to żałosne! Nie mogłam powiedzieć nic głupszego. Szybko zdaję sobie sprawę, że czarnowłosy trochę mnie peszy. Pewnie to przez jego chamską minę…chociaż możliwe, że to te czekoladowe oczy. Uśmiecha się głupkowato.
-Pewnie są ci bardzo potrzebne – wypala, przestępując na drugą nogę. Mam wrażenie, że w duchu śmieje się ze mnie. Doprowadzam się do porządku.
-Tak, chciałam zapalić znicz u taty i przyszłam tutaj, żeby kupić zapałki, niestety, zapomniałam pieniędzy – prostuję plecy i poprawiam beznadziejną kurtkę – Przepraszam, ale wrócę do mamy, pewnie mnie poratuję.
-Poczekaj! – chwyta mnie za dłoń tak, że znajduję się zaledwie krok od niego. Przeszukuje kieszenie, aż w końcu znajduje paczkę czerwonych marlboro, z której wyciąga jednego papierosa i zapalniczkę. Odpala i podaje mi ogień – Proszę. Zmarzłaś?
-Słucham? – dziwi mnie trochę jego pytanie.
-Pytam, czy jest ci zimno? Masz lodowate ręce – uśmiecha się w taki seksowny sposób.
-Tak, trochę – mruczę – ale to nic.
Szpera po kieszeniach i zbliża się jeszcze bardziej. Najpierw unosi jedną dłoń i wkłada mi rękawiczkę, później drugą.
-No proszę – uśmiecha się.
Czuję się trochę speszona. Nie za bardzo wiem jak się zachować, więc dukam tylko:
-Dzięki – a on zaczyna się śmiać. Ignoruję to i kontynuuję – Kiedy mam ci to oddać?
-Nie musisz, rękawiczek nie cierpię, a zapalniczek mam dziesiątki.
-Jestem twoim dłużnikiem – uśmiecham się lekko, a jego twarz łagodnieje. Robi krok w tył.
-W takim razie masz dług u Syna Gatesa – wyciąga do mnie rękę. „Syn Gates?” – myślę. Dziwne nazwisko. Ściskam jego dłoń, a on patrzy na mnie wymownie. Ahh tak, przedstaw się idiotko!
-Blanca – odpowiadam – Blanca Grey. Muszę już iść, pewnie mama się niecierpliwi.
-Ok – mamrocze i przygląda mi się dziwnie – To do zobaczenia – rzuca trochę gniewnie.
Powiedziałam coś nie tak? Tylko się przedstawiłam. Do zobaczenia? Przecież nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Dziwny chłopak, naprawdę.
Wracam, a mama szybko ociera łzę z policzka.
-Czemu tak długo? – pyta i wyciąga do mnie rękę, więc podaję jej prezent od Syna – Zapalniczka? I skąd masz te rękawiczki? – jęczę, nie chcę mi się opowiadać całej historii – Zresztą, nieważne.
Na szczęście odpuściła. Uśmiecham się blado. Cały czas myślę o spiesznym i gniewnym „do zobaczenia”.
-Chodźmy już – mówi mama – Widzę, że zmarzłaś.
-Kochanie, wyjmij świeczki z tej dużej torby – wskazała mama, po czym chwyciła się za głowę – Zapałki, zupełnie zapomniałam!
-I co teraz? – rozejrzałam się dookoła, jednak nie było tu nikogo oprócz nas i staruszki, pani Rubens, która ma kłopoty ze słuchem – Może kupisz przed cmentarzem, hm?
-Ty idź Blanca, ja porozmawiam z tatą – uśmiechnęła się blado, więc nie zajmowałam jej więcej czasu.
Mijałam starannie wyznaczone alejki, jedna po drugiej zastanawiając się, czemu nasze życie potoczyło się właśnie w taki sposób. Mama jest przecież taka młoda, mogłaby sobie kogoś znaleźć. Nie dlatego, żeby zastąpić tatę. Nikt nie jest w stanie tego zrobić. Ale czy nie byłoby nam po prostu łatwiej? W domu przydaje się męska ręka. Co prawda, radzimy sobie, ale sądzę, że Ray ma nas już trochę dość, bo albo cieknie kran albo psuje się pralka. Po drugie może mama wreszcie zajęłaby się sobą, a nie tylko pracą…
Dotarłam do bramy i faktycznie, można było to kupić rozmaite świeczki, sztuczne kwiaty, więc zapałki na pewno też. Tutaj jednak pojawia się problem – w kieszeniach brzydkiej, pikowanej kurtki nie mam ani centa!
-Cholera… - klnę pod nosem, kiedy dochodzi do mnie niski tembr głosu.
-Stało się coś?
Szybko odwracam głowę i mierzę wzrokiem wysokiego chłopaka. Ma powycierane spodnie i czarną bluzę, więc trochę nie pasuje do tego miejsca. W dodatku długie włosy w lekkim nieładzie i arogancki wyraz twarzy. Skądś go znam… Chyba chodzi do mojej szkoły. Dobra, wciąż bezsensu się na niego gapię, to może wyglądać dwuznacznie.
-Nie – dukam – to znaczy tak – dodaję, a on patrzy na mnie jak na idiotkę i nic nie mówi – Nie mam zapałek.
„Nie mam zapałek” powtarzam w myślach. Jakie to żałosne! Nie mogłam powiedzieć nic głupszego. Szybko zdaję sobie sprawę, że czarnowłosy trochę mnie peszy. Pewnie to przez jego chamską minę…chociaż możliwe, że to te czekoladowe oczy. Uśmiecha się głupkowato.
-Pewnie są ci bardzo potrzebne – wypala, przestępując na drugą nogę. Mam wrażenie, że w duchu śmieje się ze mnie. Doprowadzam się do porządku.
-Tak, chciałam zapalić znicz u taty i przyszłam tutaj, żeby kupić zapałki, niestety, zapomniałam pieniędzy – prostuję plecy i poprawiam beznadziejną kurtkę – Przepraszam, ale wrócę do mamy, pewnie mnie poratuję.
-Poczekaj! – chwyta mnie za dłoń tak, że znajduję się zaledwie krok od niego. Przeszukuje kieszenie, aż w końcu znajduje paczkę czerwonych marlboro, z której wyciąga jednego papierosa i zapalniczkę. Odpala i podaje mi ogień – Proszę. Zmarzłaś?
-Słucham? – dziwi mnie trochę jego pytanie.
-Pytam, czy jest ci zimno? Masz lodowate ręce – uśmiecha się w taki seksowny sposób.
-Tak, trochę – mruczę – ale to nic.
Szpera po kieszeniach i zbliża się jeszcze bardziej. Najpierw unosi jedną dłoń i wkłada mi rękawiczkę, później drugą.
-No proszę – uśmiecha się.
Czuję się trochę speszona. Nie za bardzo wiem jak się zachować, więc dukam tylko:
-Dzięki – a on zaczyna się śmiać. Ignoruję to i kontynuuję – Kiedy mam ci to oddać?
-Nie musisz, rękawiczek nie cierpię, a zapalniczek mam dziesiątki.
-Jestem twoim dłużnikiem – uśmiecham się lekko, a jego twarz łagodnieje. Robi krok w tył.
-W takim razie masz dług u Syna Gatesa – wyciąga do mnie rękę. „Syn Gates?” – myślę. Dziwne nazwisko. Ściskam jego dłoń, a on patrzy na mnie wymownie. Ahh tak, przedstaw się idiotko!
-Blanca – odpowiadam – Blanca Grey. Muszę już iść, pewnie mama się niecierpliwi.
-Ok – mamrocze i przygląda mi się dziwnie – To do zobaczenia – rzuca trochę gniewnie.
Powiedziałam coś nie tak? Tylko się przedstawiłam. Do zobaczenia? Przecież nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Dziwny chłopak, naprawdę.
Wracam, a mama szybko ociera łzę z policzka.
-Czemu tak długo? – pyta i wyciąga do mnie rękę, więc podaję jej prezent od Syna – Zapalniczka? I skąd masz te rękawiczki? – jęczę, nie chcę mi się opowiadać całej historii – Zresztą, nieważne.
Na szczęście odpuściła. Uśmiecham się blado. Cały czas myślę o spiesznym i gniewnym „do zobaczenia”.
-Chodźmy już – mówi mama – Widzę, że zmarzłaś.