poniedziałek, 11 listopada 2013

2. Lighter and Gloves



 Ostatni odcinek wywołał pozytywne emocje, a więc mam jeszcze większą motywację do pisania. W połączeniu z poniedziałkową nudą powstał taki oto part. Miłej lektury :)

 Oślepiająca struga światła wdarła się przez okno i potraktowała mnie przyjemnym blaskiem. Przez tą wczorajszą, paskudną pogodę, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wieczorem zasunąć rolety. Leniwie odszukałam telefon i z przymkniętym okiem odczytałam godzinę. Jedenasta! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak długo spałam. Zazwyczaj nawet w soboty zrywam się z samego rana i zatapiam w muzyce. Potrafię nieraz cały weekend spędzić na komponowaniu i pisaniu tekstów. To ten czas, kiedy nikt mi nie przeszkadza, mogę skupić się na tym co naprawdę sprawia mi przyjemność. Siadam na łóżku z kubkiem gorącej herbaty
i przelewam na papier wszystkie swoje uczucia. Innym razem sadowię się przy fortepianie
 w salonie i łączę dźwięki w jedną całość. Te chwile przywodzą mi na myśl dzieciństwo, kiedy każdego wolnego wieczoru tata grał, trzymając mnie na kolanach, a mama siadywała na białym dywanie tuż obok kominka i nuciła nieznane mi piosenki, ale do tej pory pamiętam doskonale wszystkie te melodie. Teraz, w te sobotnie poranki dom zazwyczaj jest pusty. Nie ma już nawet pluszowego dywanu i ognia w kominku. Muzyka jednak jest tak samo piękna. Leżałam w łóżku jeszcze przez chwilę analizując nazwisko „Haner” błądzące po mojej głowie. Nie znam nikogo takiego. Pewnie chłopak jest starszy i nie w moim typie. Zresztą, nie znam nikogo, kto byłby dla mnie odpowiedni. Ciekawi mnie co takiego zrobił, że dostał nadzór kuratora. Może mama się złamie i opowie mi dziś wieczorem.
Kiedy tylko wyjrzałam na korytarz, poczułam zapach świeżej kawy, więc mama na pewno była już po śniadaniu i topiła się w stertach prawniczych dokumentów.
-Nawet dzisiaj nie możesz odpuścić sobie pracy? – jęknęłam na wejściu.
-Przecież nie pracuję! – zaprotestowała – Specjalnie wzięłam urlop, żeby spędzić z tobą trochę czasu.
Ma tak bardzo delikatną urodę. Lekkie rysy twarzy i łagodne spojrzenie. Jest piękna nawet bez makijażu. Kto by pomyślał, że ten anioł potrafi tak bardzo dać w kość, szczególnie gdy zaczyna narzekać.
-Zrób sobie śniadanie. Mleko jest w lodówce, a płatki w górnej szafce. Ewentualnie chleb tostowy leży na blacie. Chyba, że wolisz kakao, kupiłam rano dżem morelowy, możesz zjeść grzanki, albo…
-Mamo! – przerwałam jej w pół zdania – Jakoś nie jestem głodna.
Popatrzyła na mnie niepewnie, poczym znów zaczęła:
-Blanca, musisz jeść. Tylko spójrz na siebie, wyglądasz bardzo anemicznie. Nie wiem czy nie powinnyśmy wybrać się do lekarza, chociaż na jakieś podstawowe badania. W dodatku martwi mnie to, jaka jesteś blada… - wstała i przyjrzała mi się badawczo zatrzymując spojrzenie na dekolcie, czyli znów się zacznie – I ten tatuaż, dziecko… To bardzo nie wypada dziewczynie w twoim wieku i…
-Tacie na pewno by się spodobał – wyrzuciłam z siebie patrząc jej prosto w oczy.
Trochę się zmieszała. Tata miał muzykę w genach. Dziadek miał swój zespół, a mój staruszek całą swoją młodość spędził na garażowym graniu. Był zupełnym przeciwieństwem mamy. Wiecznie roztargniony, szalony, zupełnie nieułożony. I to prawda, że na pewno spodobałyby mu się wszystkie moje tatuaże. Być może przywoływanie go w dzisiejszym dniu to cios poniżej pasa dla mamy, ale taka już jestem, często najpierw mówię, a potem myślę.
-Przepraszam mamo…
-Nie, masz rację – jej spojrzenie od razu złagodniało – Harry na pewno byłby zadowolony, że utarłaś mi nimi nosa. I na pewno by mu się podobały – ucałowała mnie w czubek głowy – Dobrze, a teraz śniadanie. To co na co masz ochotę?
-Kakao i grzanki z dżemem – zadecydowałam i rozsiadłam się wygodnie na kanapie.



   Dzisiejszy dzień, chociaż skąpany w promieniach słonecznych, jest dosyć mroźny. Musiałam włożyć ciepłą, pikowaną kurtkę, za którą nie przepadam i naciągnąć czapkę. Mama uparła się także na szalik, stwierdzając, że nie chce, żebym się rozchorowała, a przecież moja odporność jest do kitu. Izabella Grey – mój głos rozsądku. Tak jak prosiłam, na początku pojechałyśmy do kwiaciarni. Razem z mamą wybrałyśmy wiązankę biało-liliowych kwiatów, a oprócz tego bukiecik niezapominajek, które położyłam na grobowej płycie.
-Kochanie, wyjmij świeczki z tej dużej torby – wskazała mama, po czym chwyciła się za głowę – Zapałki, zupełnie zapomniałam!
-I co teraz? – rozejrzałam się dookoła, jednak nie było tu nikogo oprócz nas i staruszki, pani Rubens, która ma kłopoty ze słuchem – Może kupisz przed cmentarzem, hm?
-Ty idź Blanca, ja porozmawiam z tatą – uśmiechnęła się blado, więc nie zajmowałam jej więcej czasu.
Mijałam starannie wyznaczone alejki, jedna po drugiej zastanawiając się, czemu nasze życie potoczyło się właśnie w taki sposób. Mama jest przecież taka młoda, mogłaby sobie kogoś znaleźć. Nie dlatego, żeby zastąpić tatę. Nikt nie jest w stanie tego zrobić. Ale czy nie byłoby nam po prostu łatwiej? W domu przydaje się męska ręka. Co prawda, radzimy sobie, ale sądzę, że Ray ma nas już trochę dość, bo albo cieknie kran albo psuje się pralka. Po drugie może mama wreszcie zajęłaby się sobą, a nie tylko pracą…
Dotarłam do bramy i faktycznie, można było to kupić rozmaite świeczki, sztuczne kwiaty, więc zapałki na pewno też. Tutaj jednak pojawia się problem – w kieszeniach brzydkiej, pikowanej kurtki nie mam ani centa!
-Cholera… - klnę pod nosem, kiedy dochodzi do mnie niski tembr głosu.
-Stało się coś?
Szybko odwracam głowę i mierzę wzrokiem wysokiego chłopaka. Ma powycierane spodnie i czarną bluzę, więc trochę nie pasuje do tego miejsca. W dodatku długie włosy w lekkim nieładzie i arogancki wyraz twarzy. Skądś go znam… Chyba chodzi do mojej szkoły. Dobra, wciąż bezsensu się na niego gapię, to może wyglądać dwuznacznie.
-Nie – dukam – to znaczy tak – dodaję, a on patrzy na mnie jak na idiotkę i nic nie mówi – Nie mam zapałek.
„Nie mam zapałek” powtarzam w myślach. Jakie to żałosne! Nie mogłam powiedzieć nic głupszego. Szybko zdaję sobie sprawę, że czarnowłosy trochę mnie peszy. Pewnie to przez jego chamską minę…chociaż  możliwe, że to te czekoladowe oczy. Uśmiecha się głupkowato.
-Pewnie są ci bardzo potrzebne – wypala, przestępując na drugą nogę. Mam wrażenie, że w duchu śmieje się ze mnie. Doprowadzam się do porządku.
-Tak, chciałam zapalić znicz u taty i przyszłam tutaj, żeby kupić zapałki, niestety, zapomniałam pieniędzy – prostuję plecy i poprawiam beznadziejną kurtkę – Przepraszam, ale wrócę do mamy, pewnie mnie poratuję.
-Poczekaj! – chwyta mnie za dłoń tak, że znajduję się zaledwie krok od niego. Przeszukuje kieszenie, aż w końcu znajduje paczkę czerwonych marlboro, z której wyciąga jednego papierosa i zapalniczkę. Odpala i podaje mi ogień – Proszę. Zmarzłaś?
-Słucham? – dziwi mnie trochę jego pytanie.
-Pytam, czy jest ci zimno? Masz lodowate ręce – uśmiecha się w taki seksowny sposób.
-Tak, trochę – mruczę – ale to nic.
Szpera po kieszeniach i zbliża się jeszcze bardziej. Najpierw unosi jedną dłoń i wkłada mi rękawiczkę, później drugą.
-No proszę – uśmiecha się.
Czuję się trochę speszona. Nie za bardzo wiem jak się zachować, więc dukam tylko:
-Dzięki – a on zaczyna się śmiać. Ignoruję to i kontynuuję – Kiedy mam ci to oddać?
-Nie musisz, rękawiczek nie cierpię, a zapalniczek mam dziesiątki.
-Jestem twoim dłużnikiem – uśmiecham się lekko, a jego twarz łagodnieje. Robi krok w tył.
-W takim razie masz dług u Syna Gatesa – wyciąga do mnie rękę. „Syn Gates?” – myślę. Dziwne nazwisko. Ściskam jego dłoń, a on patrzy na mnie wymownie. Ahh tak, przedstaw się idiotko!
-Blanca – odpowiadam – Blanca Grey. Muszę już iść, pewnie mama się niecierpliwi.
-Ok – mamrocze i przygląda mi się dziwnie – To do zobaczenia – rzuca trochę gniewnie.
Powiedziałam coś nie tak? Tylko się przedstawiłam. Do zobaczenia? Przecież nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Dziwny chłopak, naprawdę.
Wracam, a mama szybko ociera łzę z policzka.
-Czemu tak długo? – pyta i wyciąga do mnie rękę, więc podaję jej prezent od Syna – Zapalniczka? I skąd masz te rękawiczki? – jęczę, nie chcę mi się opowiadać całej historii – Zresztą, nieważne.
Na szczęście odpuściła. Uśmiecham się blado. Cały czas myślę o spiesznym i gniewnym „do zobaczenia”.
-Chodźmy już – mówi mama – Widzę, że zmarzłaś.

środa, 6 listopada 2013

1. Hi Dad

Dobry wieczór kochani! Myślałam, że już nie powrócę, aż oto pewnego, listopadowego wieczora tak bardzo zatęskniłam na pisaniem, za Wami i całym tym naszym blogowym światem. A więc jestem, z nowym opowiadaniem, które -mam nadzieje- wbije się w łaski i spodoba Wam się. Specjalnie na tę porę roku ;) Zapraszam do lektury i liczę na to, że będziecie wytrwałymi czytelnikami. Postaram się Was nie zawieść.
Wasza Jenny!



Nienawidzę jesieni! No i masz, oto kolejny rozdział mojego życia, który rozpoczyna się od marudzenia i negatywnych emocji. Ale taka już jestem. Ciężko mi odnaleźć jakiekolwiek pozytywne strony sytuacji, które przydarzają mi się każdego dnia. Chociaż „przydarzają się” to za mało powiedziane. To już chyba cykliczny proces, w którym drobna, zagubiona w codzienności Blanca prawie wpada pod koła rozpędzonego samochodu.
-Jak jeździsz idioto! – pokrzykuję desperacko za czarnym audi, które z niezwykłą prędkością znika za zakrętem.
Nie jestem już nawet zaskoczona dziwnymi przypadkami losu, które dotykają mnie na co dzień. Zapewne zanim minę Newland Street zdążę potknąć się o własne nogi i złamać którąś kończynę na oczach Billiego z ostatniej klasy. Zresztą, co mnie obchodzi jakiś Billie? I co to w ogóle za imię? Nie mam pojęcia czemu pomyślałam akurat o nim, przecież nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. To nie moja liga. Nie żebym żałowała, że nie jestem częścią tego kolorowego, bananowego świata mojego liceum, bo wcale tak nie jest. Wolę swoje niespokojne, pechowe życie. A dlaczego? To już dłuższa historia.
Miałam racje. Zanim dotarłam na Talbert Ave moje fatum wcale mnie nie oszczędziło. Jak na pstryknięcie palcami zerwał się silny wiatr, a z nieba spadło kilka zimnych kropli deszczu. Później cała ulewa. Nie zniechęciło mnie to jednak, żeby spotkać się z tatą. Z impetem popchnęłam żelazną furtkę i stanęłam na terenie Good Shepherd Catholic Cemetery. Tutaj panowała całkowicie inna rzeczywistość.
Wszystko to pamiętam bardzo wyraźnie. Ojciec był pilotem, a więc całe jego życie polegało na lataniu z jednego stanu do drugiego, rzadziej międzykontynentalnie. Jednak zdarzało się. Spędzał w domu bardzo mało czasu, a mama? Często chodziła smutna i płakała wieczorami. Ale kiedy przyjeżdżał, całe nasze życie wywracało się do góry nogami. Tato zabierał mnie do kina, wesołego miasteczka, kupował podwójną watę cukrową i lody waniliowe, czyli to, co ośmioletnie dziewczynki lubią najbardziej. Popołudniami bawiliśmy się w ogrodzie, a po całym dniu usypiałam na jego kolanach, słuchając jak chrypkim głosem czyta mi bajki. Wieczór przed kolejnym rozstaniem z tatą było podobnie, jednak ostatnia bajka bardzo różniła się od wszystkich opowieści świata. Myślę, że tata sam ją wymyślił. Książe wcale nie ratował nikogo przed okrutnym smokiem. Księżniczka nie mieszkała w wierzy, ale w zwykłym domu, a najlepsze było to, że smok, który początkowo chciał zrobić jej krzywdę, później został jej najlepszym przyjacielem. Pamiętam tylko i wyłącznie tą historię. Następnego dnia z samego rana taty już nie było, chociaż tak bardzo chciałam się z nim pożegnać. W rekompensacie mama zrobiła mi gorące kakao i pozwoliła oglądać telewizję przed wyjściem do szkoły. Chwilę później zadzwonił telefon. Widziałam jak mama blednie w oczach i powoli usuwa się na krzesło w jadalni. Samolot, którego tata był pilotem w wyniku złych warunków i paskudnej widoczności rozbił się niedługo po starcie. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu. Tatuś również.
Dla niektórych osób cmentarz to smutne miejsce. Ale nie dla mnie. Lubię tu przychodzić, szczególnie w przeddzień rocznicy katastrofy. Właśnie tego wieczoru, kiedy tata opowiadał mi ostatnią bajkę. Ray, nasz sąsiad, zadbał o małą ławeczkę tuż przy grobie, więc gdyby nie ta pogoda, mogłabym spędzić tutaj nawet kilka godzin. Tymczasem przeraźliwie zimny wiatr przesunął po cmentarzu z ogromną siłą, wbijając się w moje policzki niczym małe igiełki. Deszcz padał z coraz to większą częstotliwością, przemaczając całkowicie schodzone już trampki. Rozejrzałam się dookoła. Oprócz mnie nie było tu nikogo.
-Cześć tato – powiedziałam, a deszcz całkowicie złączył się z żałosną kroplą na policzku – To już dziesięć lat, a księżniczka wciąż nie oswoiła żadnego smoka. Co więcej, jeśli smok jest życiem to właśnie pożera mnie w całości. Twoja mała Blanca ma ogromnego pecha, wiesz?
Wiatr zarzucił moimi włosami odrzucając je na plecy. To niemądre, żeby siedzieć tu w tą pogodę. W dodatku, mamy już listopad, dochodzi piąta, a na dworze panuje całkowita ciemność. W mojej głowie zaczęły pojawiać się różne, głupie myśli, a więc zarzuciłam kaptur na głowę i skierowałam się do wyjścia.



-Blanca, dziecko! – usłyszałam głos mamy dobiegający z kuchni – Całkowicie przemokłaś! – zganiła mnie, jednocześnie podając kubek gorącej herbaty.
-Nie jestem z cukru – burknęłam, jednak od razu zmieniłam ton – Pójdę  na górę się przebrać.
Wiem, że ona też to bardzo przeżywa. Całą ta historia bardzo ją dotknęła i mimo, że minęło już tyle lat, mama nie ułożyła sobie życia na nowo. Jednak w ciągu tych dziesięciu lat nigdy nie pozwoliła mi odczuć, że sobie nie radzi. Mama jest kuratorem sądowym, a więc to bardzo silna, zdecydowana i pewna siebie kobieta. Czyli moje zupełne przeciwieństwo. Kiedy zeszłam na dół, mama siedziała w salonie i skrupulatnie przeglądała dokumenty. W tle bezsensu leciała jakaś komedia, więc chwyciłam za pilot i przerzuciłam po kanałach sadowiąc się wygodnie obok mamy i zabierając jej koc.
-Ejj, młoda! – oderwała się od papierów i poczochrała mnie po włosach – Wysusz je, bo się przeziębisz.
-Same wyschną – podciągnęłam kolana pod brodę i przyjrzałam się zapiskom porozrzucanym na łóżku – Co to?
-Informacje na temat nowego „podopiecznego” – westchnęła – Jak ja nienawidzę swojej pracy.
-Kto to? I co przeskrobał?
-Jakiś chłopak z twojego liceum. Nie mogę powiedzieć więcej, to tajne informacje – uśmiechnęła się i odrzuciła do tyłu kasztanowe włosy.
-Nawet własnej córce? – jęknęłam – Mamo, proszę!
-Nie ma mowy! – zebrała dokument i wsunęła je do teczki – Lepiej mi powiedz, gdzie tak zmokłaś?
-Byłam u taty…
-Ahh, tak – odłożyła okulary i wśliznęła się pod kocyk tuż obok mnie – Jutro rocznica… Mam wolny dzień, więc wybierzemy się na cmentarz.
-Kupimy wcześniej żywe kwiaty? Najlepiej białe – zaproponowałam, a mama przytuliła mnie czule.
-Oczywiście kochanie. Późno już, powinnaś się położyć – odparła.
-A ty?
-Ja jeszcze trochę popracuję – odetchnęła ciężko – W poniedziałek mam spotkanie z tym… ehh, młodzieńcem.
-Chyba ma wiele rzeczy na sumieniu?
-Wysusz włosy kochanie, dokończ herbatę i śpij dobrze – uśmiechnęła się ironicznie i wróciła do swoich zajęć.
Wyłączyłam telewizor i skierowałam się na górę.
-Haner… - usłyszałam za swoimi plecami – Ten chłopak nazywa się Haner.