Wasza Jenny!
Nienawidzę jesieni! No i masz,
oto kolejny rozdział mojego życia, który rozpoczyna się od marudzenia i
negatywnych emocji. Ale taka już jestem. Ciężko mi odnaleźć jakiekolwiek
pozytywne strony sytuacji, które przydarzają mi się każdego dnia. Chociaż „przydarzają
się” to za mało powiedziane. To już chyba cykliczny proces, w którym drobna,
zagubiona w codzienności Blanca prawie wpada pod koła rozpędzonego samochodu.
-Jak jeździsz idioto! – pokrzykuję desperacko za czarnym audi, które z niezwykłą prędkością znika za zakrętem.
Nie jestem już nawet zaskoczona dziwnymi przypadkami losu, które dotykają mnie na co dzień. Zapewne zanim minę Newland Street zdążę potknąć się o własne nogi i złamać którąś kończynę na oczach Billiego z ostatniej klasy. Zresztą, co mnie obchodzi jakiś Billie? I co to w ogóle za imię? Nie mam pojęcia czemu pomyślałam akurat o nim, przecież nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. To nie moja liga. Nie żebym żałowała, że nie jestem częścią tego kolorowego, bananowego świata mojego liceum, bo wcale tak nie jest. Wolę swoje niespokojne, pechowe życie. A dlaczego? To już dłuższa historia.
Miałam racje. Zanim dotarłam na Talbert Ave moje fatum wcale mnie nie oszczędziło. Jak na pstryknięcie palcami zerwał się silny wiatr, a z nieba spadło kilka zimnych kropli deszczu. Później cała ulewa. Nie zniechęciło mnie to jednak, żeby spotkać się z tatą. Z impetem popchnęłam żelazną furtkę i stanęłam na terenie Good Shepherd Catholic Cemetery. Tutaj panowała całkowicie inna rzeczywistość.
Wszystko to pamiętam bardzo wyraźnie. Ojciec był pilotem, a więc całe jego życie polegało na lataniu z jednego stanu do drugiego, rzadziej międzykontynentalnie. Jednak zdarzało się. Spędzał w domu bardzo mało czasu, a mama? Często chodziła smutna i płakała wieczorami. Ale kiedy przyjeżdżał, całe nasze życie wywracało się do góry nogami. Tato zabierał mnie do kina, wesołego miasteczka, kupował podwójną watę cukrową i lody waniliowe, czyli to, co ośmioletnie dziewczynki lubią najbardziej. Popołudniami bawiliśmy się w ogrodzie, a po całym dniu usypiałam na jego kolanach, słuchając jak chrypkim głosem czyta mi bajki. Wieczór przed kolejnym rozstaniem z tatą było podobnie, jednak ostatnia bajka bardzo różniła się od wszystkich opowieści świata. Myślę, że tata sam ją wymyślił. Książe wcale nie ratował nikogo przed okrutnym smokiem. Księżniczka nie mieszkała w wierzy, ale w zwykłym domu, a najlepsze było to, że smok, który początkowo chciał zrobić jej krzywdę, później został jej najlepszym przyjacielem. Pamiętam tylko i wyłącznie tą historię. Następnego dnia z samego rana taty już nie było, chociaż tak bardzo chciałam się z nim pożegnać. W rekompensacie mama zrobiła mi gorące kakao i pozwoliła oglądać telewizję przed wyjściem do szkoły. Chwilę później zadzwonił telefon. Widziałam jak mama blednie w oczach i powoli usuwa się na krzesło w jadalni. Samolot, którego tata był pilotem w wyniku złych warunków i paskudnej widoczności rozbił się niedługo po starcie. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu. Tatuś również.
Dla niektórych osób cmentarz to smutne miejsce. Ale nie dla mnie. Lubię tu przychodzić, szczególnie w przeddzień rocznicy katastrofy. Właśnie tego wieczoru, kiedy tata opowiadał mi ostatnią bajkę. Ray, nasz sąsiad, zadbał o małą ławeczkę tuż przy grobie, więc gdyby nie ta pogoda, mogłabym spędzić tutaj nawet kilka godzin. Tymczasem przeraźliwie zimny wiatr przesunął po cmentarzu z ogromną siłą, wbijając się w moje policzki niczym małe igiełki. Deszcz padał z coraz to większą częstotliwością, przemaczając całkowicie schodzone już trampki. Rozejrzałam się dookoła. Oprócz mnie nie było tu nikogo.
-Cześć tato – powiedziałam, a deszcz całkowicie złączył się z żałosną kroplą na policzku – To już dziesięć lat, a księżniczka wciąż nie oswoiła żadnego smoka. Co więcej, jeśli smok jest życiem to właśnie pożera mnie w całości. Twoja mała Blanca ma ogromnego pecha, wiesz?
Wiatr zarzucił moimi włosami odrzucając je na plecy. To niemądre, żeby siedzieć tu w tą pogodę. W dodatku, mamy już listopad, dochodzi piąta, a na dworze panuje całkowita ciemność. W mojej głowie zaczęły pojawiać się różne, głupie myśli, a więc zarzuciłam kaptur na głowę i skierowałam się do wyjścia.
-Blanca, dziecko! – usłyszałam głos mamy dobiegający z kuchni – Całkowicie przemokłaś! – zganiła mnie, jednocześnie podając kubek gorącej herbaty.
-Nie jestem z cukru – burknęłam, jednak od razu zmieniłam ton – Pójdę na górę się przebrać.
Wiem, że ona też to bardzo przeżywa. Całą ta historia bardzo ją dotknęła i mimo, że minęło już tyle lat, mama nie ułożyła sobie życia na nowo. Jednak w ciągu tych dziesięciu lat nigdy nie pozwoliła mi odczuć, że sobie nie radzi. Mama jest kuratorem sądowym, a więc to bardzo silna, zdecydowana i pewna siebie kobieta. Czyli moje zupełne przeciwieństwo. Kiedy zeszłam na dół, mama siedziała w salonie i skrupulatnie przeglądała dokumenty. W tle bezsensu leciała jakaś komedia, więc chwyciłam za pilot i przerzuciłam po kanałach sadowiąc się wygodnie obok mamy i zabierając jej koc.
-Ejj, młoda! – oderwała się od papierów i poczochrała mnie po włosach – Wysusz je, bo się przeziębisz.
-Same wyschną – podciągnęłam kolana pod brodę i przyjrzałam się zapiskom porozrzucanym na łóżku – Co to?
-Informacje na temat nowego „podopiecznego” – westchnęła – Jak ja nienawidzę swojej pracy.
-Kto to? I co przeskrobał?
-Jakiś chłopak z twojego liceum. Nie mogę powiedzieć więcej, to tajne informacje – uśmiechnęła się i odrzuciła do tyłu kasztanowe włosy.
-Nawet własnej córce? – jęknęłam – Mamo, proszę!
-Nie ma mowy! – zebrała dokument i wsunęła je do teczki – Lepiej mi powiedz, gdzie tak zmokłaś?
-Byłam u taty…
-Ahh, tak – odłożyła okulary i wśliznęła się pod kocyk tuż obok mnie – Jutro rocznica… Mam wolny dzień, więc wybierzemy się na cmentarz.
-Kupimy wcześniej żywe kwiaty? Najlepiej białe – zaproponowałam, a mama przytuliła mnie czule.
-Oczywiście kochanie. Późno już, powinnaś się położyć – odparła.
-A ty?
-Ja jeszcze trochę popracuję – odetchnęła ciężko – W poniedziałek mam spotkanie z tym… ehh, młodzieńcem.
-Chyba ma wiele rzeczy na sumieniu?
-Wysusz włosy kochanie, dokończ herbatę i śpij dobrze – uśmiechnęła się ironicznie i wróciła do swoich zajęć.
Wyłączyłam telewizor i skierowałam się na górę.
-Haner… - usłyszałam za swoimi plecami – Ten chłopak nazywa się Haner.
-Jak jeździsz idioto! – pokrzykuję desperacko za czarnym audi, które z niezwykłą prędkością znika za zakrętem.
Nie jestem już nawet zaskoczona dziwnymi przypadkami losu, które dotykają mnie na co dzień. Zapewne zanim minę Newland Street zdążę potknąć się o własne nogi i złamać którąś kończynę na oczach Billiego z ostatniej klasy. Zresztą, co mnie obchodzi jakiś Billie? I co to w ogóle za imię? Nie mam pojęcia czemu pomyślałam akurat o nim, przecież nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. To nie moja liga. Nie żebym żałowała, że nie jestem częścią tego kolorowego, bananowego świata mojego liceum, bo wcale tak nie jest. Wolę swoje niespokojne, pechowe życie. A dlaczego? To już dłuższa historia.
Miałam racje. Zanim dotarłam na Talbert Ave moje fatum wcale mnie nie oszczędziło. Jak na pstryknięcie palcami zerwał się silny wiatr, a z nieba spadło kilka zimnych kropli deszczu. Później cała ulewa. Nie zniechęciło mnie to jednak, żeby spotkać się z tatą. Z impetem popchnęłam żelazną furtkę i stanęłam na terenie Good Shepherd Catholic Cemetery. Tutaj panowała całkowicie inna rzeczywistość.
Wszystko to pamiętam bardzo wyraźnie. Ojciec był pilotem, a więc całe jego życie polegało na lataniu z jednego stanu do drugiego, rzadziej międzykontynentalnie. Jednak zdarzało się. Spędzał w domu bardzo mało czasu, a mama? Często chodziła smutna i płakała wieczorami. Ale kiedy przyjeżdżał, całe nasze życie wywracało się do góry nogami. Tato zabierał mnie do kina, wesołego miasteczka, kupował podwójną watę cukrową i lody waniliowe, czyli to, co ośmioletnie dziewczynki lubią najbardziej. Popołudniami bawiliśmy się w ogrodzie, a po całym dniu usypiałam na jego kolanach, słuchając jak chrypkim głosem czyta mi bajki. Wieczór przed kolejnym rozstaniem z tatą było podobnie, jednak ostatnia bajka bardzo różniła się od wszystkich opowieści świata. Myślę, że tata sam ją wymyślił. Książe wcale nie ratował nikogo przed okrutnym smokiem. Księżniczka nie mieszkała w wierzy, ale w zwykłym domu, a najlepsze było to, że smok, który początkowo chciał zrobić jej krzywdę, później został jej najlepszym przyjacielem. Pamiętam tylko i wyłącznie tą historię. Następnego dnia z samego rana taty już nie było, chociaż tak bardzo chciałam się z nim pożegnać. W rekompensacie mama zrobiła mi gorące kakao i pozwoliła oglądać telewizję przed wyjściem do szkoły. Chwilę później zadzwonił telefon. Widziałam jak mama blednie w oczach i powoli usuwa się na krzesło w jadalni. Samolot, którego tata był pilotem w wyniku złych warunków i paskudnej widoczności rozbił się niedługo po starcie. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu. Tatuś również.
Dla niektórych osób cmentarz to smutne miejsce. Ale nie dla mnie. Lubię tu przychodzić, szczególnie w przeddzień rocznicy katastrofy. Właśnie tego wieczoru, kiedy tata opowiadał mi ostatnią bajkę. Ray, nasz sąsiad, zadbał o małą ławeczkę tuż przy grobie, więc gdyby nie ta pogoda, mogłabym spędzić tutaj nawet kilka godzin. Tymczasem przeraźliwie zimny wiatr przesunął po cmentarzu z ogromną siłą, wbijając się w moje policzki niczym małe igiełki. Deszcz padał z coraz to większą częstotliwością, przemaczając całkowicie schodzone już trampki. Rozejrzałam się dookoła. Oprócz mnie nie było tu nikogo.
-Cześć tato – powiedziałam, a deszcz całkowicie złączył się z żałosną kroplą na policzku – To już dziesięć lat, a księżniczka wciąż nie oswoiła żadnego smoka. Co więcej, jeśli smok jest życiem to właśnie pożera mnie w całości. Twoja mała Blanca ma ogromnego pecha, wiesz?
Wiatr zarzucił moimi włosami odrzucając je na plecy. To niemądre, żeby siedzieć tu w tą pogodę. W dodatku, mamy już listopad, dochodzi piąta, a na dworze panuje całkowita ciemność. W mojej głowie zaczęły pojawiać się różne, głupie myśli, a więc zarzuciłam kaptur na głowę i skierowałam się do wyjścia.
-Blanca, dziecko! – usłyszałam głos mamy dobiegający z kuchni – Całkowicie przemokłaś! – zganiła mnie, jednocześnie podając kubek gorącej herbaty.
-Nie jestem z cukru – burknęłam, jednak od razu zmieniłam ton – Pójdę na górę się przebrać.
Wiem, że ona też to bardzo przeżywa. Całą ta historia bardzo ją dotknęła i mimo, że minęło już tyle lat, mama nie ułożyła sobie życia na nowo. Jednak w ciągu tych dziesięciu lat nigdy nie pozwoliła mi odczuć, że sobie nie radzi. Mama jest kuratorem sądowym, a więc to bardzo silna, zdecydowana i pewna siebie kobieta. Czyli moje zupełne przeciwieństwo. Kiedy zeszłam na dół, mama siedziała w salonie i skrupulatnie przeglądała dokumenty. W tle bezsensu leciała jakaś komedia, więc chwyciłam za pilot i przerzuciłam po kanałach sadowiąc się wygodnie obok mamy i zabierając jej koc.
-Ejj, młoda! – oderwała się od papierów i poczochrała mnie po włosach – Wysusz je, bo się przeziębisz.
-Same wyschną – podciągnęłam kolana pod brodę i przyjrzałam się zapiskom porozrzucanym na łóżku – Co to?
-Informacje na temat nowego „podopiecznego” – westchnęła – Jak ja nienawidzę swojej pracy.
-Kto to? I co przeskrobał?
-Jakiś chłopak z twojego liceum. Nie mogę powiedzieć więcej, to tajne informacje – uśmiechnęła się i odrzuciła do tyłu kasztanowe włosy.
-Nawet własnej córce? – jęknęłam – Mamo, proszę!
-Nie ma mowy! – zebrała dokument i wsunęła je do teczki – Lepiej mi powiedz, gdzie tak zmokłaś?
-Byłam u taty…
-Ahh, tak – odłożyła okulary i wśliznęła się pod kocyk tuż obok mnie – Jutro rocznica… Mam wolny dzień, więc wybierzemy się na cmentarz.
-Kupimy wcześniej żywe kwiaty? Najlepiej białe – zaproponowałam, a mama przytuliła mnie czule.
-Oczywiście kochanie. Późno już, powinnaś się położyć – odparła.
-A ty?
-Ja jeszcze trochę popracuję – odetchnęła ciężko – W poniedziałek mam spotkanie z tym… ehh, młodzieńcem.
-Chyba ma wiele rzeczy na sumieniu?
-Wysusz włosy kochanie, dokończ herbatę i śpij dobrze – uśmiechnęła się ironicznie i wróciła do swoich zajęć.
Wyłączyłam telewizor i skierowałam się na górę.
-Haner… - usłyszałam za swoimi plecami – Ten chłopak nazywa się Haner.
o kurczę, czasy liceum, super! zaczyna się bardzo ciekawie, nie przedobrzyłaś i nie przesłodziłaś, lovely :) fajny klimat kształtujesz, i aż się oburzyłam, że tak krótko ;p
OdpowiedzUsuńcmokaski, huehue xD
Hello my Dear! Ja wiedziałam, ze za długo nie wytrzymasz :D Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Świetnie się zaczyna. Czasy liceum, a to oznacza że ciekawie będzie się działo :D Blanca, uwielbiam to imię! I te jej rozważania i wspomnienia o ojcu, chwyta to od razu za serce. A końcówka to już zaciekawia na cacy. Ciekawe cóż pan Haner nabroił? Pisz szybko!!
OdpowiedzUsuńLovee<3
Twoja Joan :)
Brian jako rozrabiaka? To sobie umiem wyobrazić.Mama złamała tajemnicę zawodową, oj nie ładnie!
OdpowiedzUsuńJedyne co mnie, hmm, zszokowało to fakt, że Blanca jest w liceum a ma wytatuowany dekolt, a jej matka to Dorota Gardias ^^
Czekam na rozwój ; )
with love,
z. ;*
Blanca jest po prostu niepokorna, zobaczycie wraz z rozwojem wydarzeń ;]
UsuńHaha, mnie też Dorota Gardias kładzie na łopatki, no ale pasowała mi :D
Oo nowe! :D Rozkręcacie się z tymi opowiadaniami, może niedługo znów będzie ich tak dużo, jak wcześniej. ;)
OdpowiedzUsuńKurczę, zazdroszczę tym waszym bohaterkom. Wszystkie jak jeden ładne, ogarnięte, inteligentne a nie jakieś tam tępe cziksy, a do tego jakimś dziwnym trafem wkręcają się w życia fajnym facetom i zazwyczaj zostają tam na dłużej. Takiego farta mieć! ^^
Blanca wydaje się być bohaterką, którą można by polubić. Zobaczymy z czasem ;) I w sumie to poszłaś w dobrą stronę ze schematem opowiadania. Panowie w czasach liceum, może być ciekawie. ;) Tylko, błagam, niech nie noszą swojego licealnego makijażu!
+ Tytuł kojarzy mi się z "Hipotermią" Zeusa, dobry traf? ;)
Panom oszczędzę makijażu :D
UsuńZarówno z Hipotermią jak i " smells like teen spirit" Nirvany, od której Zeus zaczerpnął motyw :)
NAWET NIE WIESZ JAK SIĘ CIESZĘ, ŻE WRÓCIŁAŚ DO PISANIA. IM NAS WIĘCEJ TYM LEPIEJ <3 <3 CHCIAŁABYM PRZESTAĆ KRZYCZEĆ ALE NIE MOGĘ (btw wiem, że późno ten komentarz, ale zajęłam sie życiem a to bardzo absorbujące)
OdpowiedzUsuńBlanka bby, już się kocham. Pan Haner jaki badboy. I LOVE HIM ALREADY <3
Tyle feelsów, tyle nowych odcinków, dziękuję, że wróciłaś <3
Kochająca Hope
Skąd ja wiedziałam, że Haner? Jakaś mania Wami zawładnęła na Gates'a normalnie :)
OdpowiedzUsuńPoczątek świetny. natychmiast biorę się za kolejny odcinek. Początek mega wciągający:)
love
Ej właśnie zamuliłam, że nie ma dalszych odcinków...Oficjalnie zaczynam jęczenie. Jutro wcześnie wstaje, Toruń czeka. Ale na wieczór miło by było coś tu spotkać :)
OdpowiedzUsuń