sobota, 18 stycznia 2014

7. A big step forward



 Dobry wieczór! Kochane, chciałam Was przeprosić za swoją nieobecność, niestety, odcinki nie będą u mnie regularne. Musicie mi wybaczyć. Chcę też powiedzieć, że czytam wasze opowiadania na bieżąco, jednak nie zawsze mam czas skomentować. Nie zmienia to faktu, że uwielbiam każde z nich!
Witam nowe czytelniczki, mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej ;)
A nowy wygląd bloga i szablon to sprawka Anieli. Dziękuję Ci, naprawdę jesteś aniołem, że chciało Ci się włożyć w to swoją pracę i czas ;*
Miłego wieczoru kochani!

 Cała szóstka patrzy na mnie z lekko kpiącym wyrazem twarzy. Oznacza to, że znów się wygłupiłam. Powinnam się do tego przyzwyczaić. Czuję, że moja buzia nabiera purpurowego koloru, a po skroni dryfuje kropla okropnego zażenowania.
- Pakujcie sprzęt – Shadows przerywa przeraźliwą cisze. Wybawco! Może zajmą się czymś innym niż wpatrywaniem we mnie.
Chłopaki niespiesznie kręcą się po kątach, zbierają kable, pakują instrumenty. Christ jest najbardziej zaangażowanym członkiem zespołu. Już na pierwszy rzut oka widać, że reszta zwyczajnie go wykorzystuje. Ten mały gnom uwija się jak mrówka i przez pięć minut zrobił więcej niż Gates w ciągu dwudziestu.
- Blanca, my pojedziemy pierwsze. Nie zapakujemy się przecież do jednego auta – mówi Jasmine i lekko popycha mnie w kierunku drzwi.
- Ok. – tylko tyle mogę powiedzieć, skoro i tak nie rozumiem całej tej sytuacji.
Obok nas pojawia się Gates i z impetem odsuwa ciężkie garażowe drzwi. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy.  Pospiesznie odwracam wzrok i szybkim krokiem podążam za Jas. Nerwowo otwiera drzwi starego rzęcha i wręcz wskakuję na siedzenie kierowcy. Nie rozumiem skąd ten cały pośpiech.
- Hej! – dobiega nas głos Syna – Uważajcie na siebie.
Nie wiedziałam co oznaczają jego słowa, póki Jasmine nie przekręciła kluczyków w stacyjce. Samochód ruszył gwałtownie i zostawił za sobą siwy dym. Z głośników popłynęły agresywne riffy „Enter Sandman”, kiedy samochód znów niebezpiecznie przyspieszył. Nie wiedziałam, że ten grat może osiągnąć taką prędkość! Jasmine z niesamowitą pewnością manewruje i bierze ostre zakręty na wąskich uliczkach. Nie znam tych dróg. Jeśli Stany Zjednoczone gdzieś się kończą, tutaj jest właśnie ich kres. Prędkość wręcz wbija mnie w siedzenie, a włosy latają we wszystkie strony, wpadają do oczu i ust tak, że nie nadążam ich okiełznać. Wspomniałam, że ten samochód nie ma szyb?
- Wyluzuj – pirat drogowy śmieje się pod nosem – Nie popełniamy żadnego przestępstwa.
A to mi nowość! Jakby czytała w moich myślach. Naprawdę boję się, co wymyślili tym razem. Z nimi wszystko jest możliwe…
Zatrzymujemy się na jakiejś starej stacji benzynowej daleko za miastem.  Kiedy Jas otwiera drzwi od strony kierowcy, moje również stają otworem. Pospiesznie wysiadamy i kierujemy się do wejścia, nad którym startym już, niewyraźnym drukiem jest napisane „otwarte”. Miejsce wygląda na opuszczone. Jawi mi się przed oczami bardzo brzydki obrazek. Poobdzierane ściany i obskurny wystrój wnętrza. Gdzieniegdzie leżą wywrócone krzesła. Całe pomieszczenie jest zadymione i mimo mrozu na dworze jest w nim okropnie duszno. Jasmine opiera się o ladę, za którą znikąd pojawia się starsza, czarnoskóra, cała wytatuowana kobieta.
- To co zawsze? – pyta, a ja czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Nie mówcie mi tylko, że to jakaś dilerka? Moja towarzyska twierdząco kiwa głową. Ekspedientka znika za zasłoną z koralików, by za chwilę wrócić z kratą piwa. Mimo wszystko oddycham z ulgą.
 - Co tak stoisz Blanca? Pomóż mi! – Jasmine szturcha mnie w bok. Pakujemy zakup na tylne siedzenie i znów ruszamy w podróż, chociaż zupełnie nie wiem dokąd. Po godzinie jesteśmy na miejscu. Ale co to za miejsce?



***



  Zapakowaliśmy się do auta i czekaliśmy na tego idiotę. Wendt zawsze się spóźnia. Ma zupełnie wyjabane na cały ten zespół i na nas. Jeżeli nic się nie zmieni, będziemy musieli przeprowadzić z nim niemiłą rozmowę. I jeszcze Christ. Stoi na podjeździe, taki biedny i smutny. Załadował cały nasz sprzęt, a teraz macha żałośnie. A co tam, niech stracę.
- Hej Johnny – drę się przez okno – Wsiadasz czy nie?
Gdybyście widzieli radość w jego oczach. To jakby rzucić pieskowi piłeczkę. Chłopaki patrzą na mnie pytająco, ale nie przejmuję się nimi. Niech jedzie, przynajmniej pomoże nam przy rozłożeniu sprzętu. Shadows prowadzi, a więc na miejsce docieramy godzinę później. Straszne zadupie, ale każdy jakoś zaczynał, nie?
Dziewczyny czekają na nas przed wejściem. Grey jest wyraźnie zagubiona. Jakie to urocze. Nie chciałbym jednak, żeby się spłoszyła. W końcu nie taki jest plan.
- W aucie – mówi Jas i wskazuję na swojego grata. Potem rusza, jak zwykle pewna siebie i znika za drzwiami klubu. Rev cieszy się jak dziecko i wyjmuję z jej samochodu kratę piw.
- Za mną panowie! – daje znak, na który wszyscy reagują żwawą.
Tylko Grey stoi przy wejściu z miną zbitego psa. Opieram się o ścianę tuż obok niej i wyjmuję z kieszeni paczkę papierosów. Częstuję ją. Ha! Bez wahania bierze jednego.
- Wiedziałem, że powoli uda mi się wyciągnąć z ciebie to, co najgorsze – śmieję się, ale ona pozostaje niewzruszona.
- Jeśli uważasz, że to jest najgorsze, to jeszcze mnie nie znasz – warczy.
- Masz rację – odpadam najpierw jej, później swój – nie znam. To nie znaczy, że nie chcę poznać.
Jej pewność siebie znika. Znów wygląda na zmieszaną.
- To nie jest takie proste jak może ci się wydawać – przybiera zawadiacki wyraz twarzy – Myślisz, że potrafisz czytać z ludzi jak z kartki? Że wszystko jest takie oczywiste? Myślę, że problem leży w tym, że wszystkich mierzysz swoją miarą.
Czuję, jakby dała mi w twarz! W tym momencie chyba zamieniliśmy się miejscami. Teraz to ona stoi twardo na nogach, a ja zupełnie nie wiem co powiedzieć. O co jej w ogóle chodzi?
- Nie możesz zrobić ze mnie „niegrzecznej dziewczynki – kontynuuje – Jestem nią.
- Wiem, że nią jesteś, inaczej nawet bym nie próbował. Ale postawiłem sobie cel – mówię i wychwytuję, że delikatnie trzęsą jej się dłonie – Uwolnię ją w tobie.

Patrzę na nią z góry. Nawet nie wie, że ułatwia mi zadanie. Jest taka, jak każda dziewczyna. Chce mi udowodnić, że się mylę. Co one z tym mają? Myślą, że zawsze mają racje. Jakie to niemądre wpadać w paszcze bestii…



***



  Nie wiem dlaczego to wszystko powiedziałam. Chyba po prostu dałam upust swojej złości. Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi i to irytuje mnie najbardziej. Najpierw każą mi kraść, później jestem zmuszona uciekać przed policją, następnie opuszczam szkołę, a teraz? Jestem jakieś 50 mil za miastem, zdana tylko na bandę świrów, których zupełnie nie znam. Ale nie złamię się.
- Chodź – mówi i mija mnie obojętnie. O nie, nie tego przecież chciałam.
Stawiam małe kroczki. Nie zwracam uwagi na to, gdzie się znajdujemy. Patrzę tylko na oddalające się coraz bardziej plecy Gatesa. Na scenie już zainstalowały się wzmacniacze. W całym pomieszczeniu panuje ciemność, a więc ja – niezdara – plątam się w kablach, a moja twarz prawie wita się z podłogą. Prawie. Podtrzymuje mnie jednak czyjeś wątle ramie.
- Uważaj – poznaję krzykliwy głos Christa.
- Dzięki. Gdzie reszta? – pytam.
- Pewnie piją – śmieje się, a później wzdycha ciężko.
- Sam rozkładasz to wszystko? – sadowię się na jednym z pieców i podciągam kolana do brody.
- To nic takiego – macha ręką – Biegnij do nich. Gates pewnie opowiada jak zawładnie dzisiaj sceną.
- Chcę pobyć z tobą – protestuję, a on uśmiecha się tak przyjaźnie – A więc to wasz koncert, tak?
- Koncert chłopaków. Często tu grają. Wiesz, mają ogromną determinacje, muszą osiągnąć sukces.
- To ty nie jesteś basistą w Avenged Sevenfold? – ok, teraz to już naprawdę jestem zdezorientowana. Na początku myślałam, że odwala za nich brudną robotę, bo jest najmłodszy i chce im zaimponować, ale to? Cholera, nie wzięli go do zespołu?
- Nie, to nie moja liga – zauważam fałszywy uśmiech – Po prostu im pomagam.
- Co jest? – Shadows wygląda z backstage’u – Chodźcie się napić, później to dokończymy.


  Godziny mijały na przygotowaniach. Jak widać, chłopaki naprawdę podchodzą do tego poważnie. Od strony technicznej wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ja obserwuję sytuację. Patrzę, jak chłopaki rozgrzewają palce na strunach, jak Shadows kręci się po kątach i śpiewa pod nosem, no i Rev… Biega po backstage’u i uderza pałeczkami we wszystko co napotka na swojej drodze. O proszę, właśnie gra solo na plecach Vangeance’a.
- Idziemy zapalić? – proponuję Jasmine i wyrywa tym Syna z jego własnego świata.
- Jasne królewno – nuci Rev i wybiega przez tylne wyjście. Reszta za nim, chociaż nastrój mają zdecydowanie gorszy. Co rusz patrzą na zegarki i mocno zaciągają się jednym papierosem za drugim. Sama zerknęłam. 18.30, czyli pół godziny do koncertu. Może zachowują się tak przez stres?
Wracamy do klubu bez słowa. Nagle chłopaki ożywiają się w bardzo dziwny sposób. Krzyczą coś między sobą i patrzą na scenę. Nawet ja zauważam podpiętą gitarę basową. Wcześniej jej tutaj nie było…
- Trzymajcie mnie, bo go zabiję! – wrzeszczy Vengeance i wyrywa się chłopakom.
- Stary, uspokój się, bo… - Rev nie dokańcza, a naprzeciw nas pojawia się nieznany mi chłopak. Nie dość, że trzyma butelkę z piwem, to wygląda na konkretnie wczorajszego.
- Czy ciebie pojebało?! – Gates rzuca się do niego z łapami, ale Shadows skutecznie odciąga go na bok – Za pół godziny koncert! Siedzimy tu od ósmej rano, rozkładamy twój pieprzony sprzęt, a ty nie dość, że nie pojawiasz się na próbie, to przyjeżdżasz, kiedy schodzą się już ludzie!
- Mogę to wyjaśnić – arogancko wzrusza ramionami. Widzę, że robi się niebezpiecznie. Christ kiwa głową, żebym podeszła do niego i lekko obejmuje mnie ramieniem.
- Nie martw się, to normalne – mówi po cichu – zawsze jest tak samo…
Znów skupiam się na zdarzeniach z linii ognia. Między nieznajomym basistą a Gatesem staje Rev. Kiedy chcę jakoś ich rozdzielić, zostaje z impetem uderzony w twarz precyzyjnym, prawym sierpowym.
- Tego to już za wiele! – Gates łapię go za fraki i popycha z ogromną siłą.
- Dosyć! – wrzeszczy Shadows. Następuję grobowa cisza. Aż dostaję gęsiej skórki! Shads zdecydowanie jest tu liderem. Podchodzi do tego nowego, podaję mu rękę i tym sposobem podnosi z podłogi – Proszę, wróć na scenę… – mówi. Wszyscy patrzą na niego z ogromnym wyrzutem, jednak za chwilę dodaje – …żeby zabrać swoje graty. Spieprzaj i nigdy się nam nie pokazuj.
Tak też się dzieje. Patrzymy na znikającego przegranego i Shadowsa, który sprawnie opatruje Reva.
- Nie stój tak Johnny – mówi chrypliwym głosem – Podpinaj swój bas!

piątek, 10 stycznia 2014

6. Family fable



 Moje kochane! Bardzo dziękuję Wam za każde wejście na stronę. Nie wiem czy wiecie ile sprawia mi to radości, kiedy licznik odwiedzin skacze. Bardzo się cieszę, że opowiadanie się przyjęło. Dziękuję niezmiennie Joannie i Zmorce, Alex i Sillie! ;* A oprócz tego Kill, Unicorn, Patce oraz agness. Witajcie! Dziewczyny, jesteście cudowne! Cieszę się, że zostawiacie po sobie komentarz i mam nadzieję, ze zostaniecie ze mną i moimi bohaterami na dłużej.
Ok, nie będę już przedłużać. Dodam tylko, że w zakładce "bohaterowie" pojawił się ktoś nowy.
Zapraszam :)


   Dziwny dźwięk dochodzący z bliżej nieokreślonego miejsca wyrwał mnie ze snu. Gwałtownie otwieram oczy, chociaż obraz wciąż nie jest zbyt ostry. Kontury drewnianych mebli, zarys plakatów i fotografii w antyramach przypominają mi, że jestem w swoim pokoju. Niechętnie zerkam na zegarek leżący na nocnej szafce obok łóżka. Albo się mylę, albo wskazuję on minutę po piątej…
- Jak to… - przecieram oczy z zaspania i niedowierzania.
Niestety, wzrok wcale mnie nie myli. Jak to możliwe, że spałam dwie godziny, a czuję się, jakby minęły zaledwie dwie minuty? Znów ten sam dźwięk. Dopiero teraz potrafię się na nim skupić. Powtarza się. I jeszcze raz. I ponownie. To jakby stukanie małych kamyczków o moje okno. Wyskakuję z łóżka i jednym susem pokonuję dystans, jaki dzieli mnie od parapetu. Opieram się o niego biodrem i z zaciekawieniem wyglądam przez okno. I co dostrzegam? Syn Gates już miał zamiar wziąć kolejny zamach i z impetem uderzyć w lufcik na piętrze. Z niedowierzaniem pukam się w głowę. Właśnie to w tym momencie powinien zrobić. Zamiast tego wyciąga rękę i ze zezłoszczoną na pozór miną wskazuję na wyimaginowany zegarek. Przepraszająco składam ręce i cofam się w głąb pokoju. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to para wytartych nieco jeansów i podkoszulek z rękawkiem, oczywiście w czarnym kolorze. Mama zawsze marudzi, że nie ubieram się dziewczęco i kolorowo. Mamy w końcu jesień, prawda? Szarości są zdecydowanie na miejscu. Wpadam jak burza do łazienki, w pośpiechu myję zęby i przeczesuję włosy. Chyba nie mam czasu na makijaż, trudno, moi towarzysze będą musieli jakoś przeżyć. Najwyżej zgonię całą winę na Gatesa. Na paluszkach – żeby przypadkiem nie obudzić mamy – zbiegam po schodach. Na śniadanie też nie mam szans. Chwytam czarną ramoneskę z wieszaka w przedpokoju, zakładam płaszcz nie zapinając guzików i martensy, w których nie wiążę sznurowadeł. Na zewnątrz uderza mnie fala zimnego powietrza. Ja – największy zmarzluch na świecie – pospiesznie zapinam guziki. Dopiero po chwili orientuję się, że Syn nie czeka już pod moim domem. Rozglądam się niecierpliwie i decyduję na zrobienie paru niepewnych kroków przed siebie. Jest. Stoi oparty plecami o budynek na rogu ulicy. Mocno zaciąga się papierosem i jest tym tak zaabsorbowany, że dostrzega mnie dopiero po chwili. Wynagradza mi to jednak tym uśmiechem…
- Długo każesz na siebie czekać – wyrzuca niedopałek przed siebie – Cześć.
- Wcześnie karzesz wstawać – mruczę i dodaję pospiesznie – cześć.
Na jego twarzy już widnieje ten lisi uśmieszek, kiedy zbliża się do mnie szybkim krokiem.
- Widać, że bardzo się spieszyłaś – mówi, ale zupełnie nie wiem o co chodzi. Nic nowego. Czasem mam wrażenie, że on posługuje się jakimś szyfrem – Pokaż się.
Staje przede mną i wskazuję na płaszcz. Ahh tak, krzywo zapięte guziki. Już chciałam to poprawić, kiedy on strąca moje ręce i delikatnie przyciąga mnie do siebie. Odpina jeden po drugim, patrząc mi prosto w oczy. To jak tortury. W dodatku czuję, że rumienie się na wspomnienie mojego dzisiejszego snu. Powstrzymuję się przed spojrzeniem w jego oczy.
- Teraz zrobimy to porządnie – mówi. Oh, ile w tym dwuznaczności! Wzdłuż kręgosłupa przebiega mrowiący dreszcz. Zapina guziczki jeszcze raz, zaczynając od dołu, kończąc na przy samej szyi. Udziela mi się od niego, moje myśli przyjemnie się kosmacą. Daje mi pstryczka w nos i rusza przed siebie.
Mijamy opustoszałe ulice bez słowa. Dzięki temu mogę skupić się na wielu szczegółach, na które na co dzień zupełnie nie zwracam uwagi, chociaż idę tą drogą niemal codziennie. Po pierwsze chodnik jest nieprzyzwoicie nierówny. Co rusz potykam się o krawędzie kostki brukowej, ułożonej w karygodny sposób. No proszę, nawet ja zrobiłabym to lepiej. A może to wcale nie wina chodnika, a tego, że non stop bujam w obłokach? Zahaczam o własny but i czuję na sobie wzrok Syna. Pewnie myśli, że jestem jakimś gamoniem… Mijamy park, gdzie szron magicznie ozdobił korony drzew. Przez chwilę czuję się jak w bajce. Dopiero świta. Wiatr bawi się kosmykami moich włosów i delikatnie szczypie w policzki. Pachnie świeżością. Czy byliście kiedyś w lesie, kiedy dzień budzi się do życia i wschodzi słońce? Kropelki rosy lśnią na pojedynczych gałązkach, a skrząca gołoledź przyobleka pnie drzew. Tutaj się właśnie tak. Bardzo odlegle od miejskiego chaosu i zgrzytu. Jest tak cicho i pięknie…
- To tutaj.
Wychodzimy po drugiej stronie parku. Gates wskazuje skinieniem głowy duży, biały dom naprzeciw nas. W ogromnych oknach wiszą firany tego samego koloru, a trawnik jest idealnie przystrzyżony. Tyle na pierwszy rzut oka. Uchylam bramę i skradam się jak złodziej. Czuję rękę Syna na swoich plecach. Delikatnie pcha mnie do przodu i mówi:
- Odwagi, przecież już się znacie.
Wymija mnie i z łatwością odsuwa masywne, garażowe drzwi. Wszyscy są już w środku. Zauważam nawet jedną, nową postać. To dziewczyna, na oko w moim wieku. Ma na sobie jedynie luźną koszulkę, czarne rajstopy i jeansowe spodenki poprzecierane w przeróżny sposób. Pierwsze wrażenie? Jest przepiękna! Długie, czarne włosy, falami opadają na jej ramiona. Ciemna karnacja idealnie współgra z mocną, krwistą pomadką. Marzenie niejednego faceta. Mogłam się spodziewać, że właśnie z takimi zadaje się Avenged Sevenfold.
- Co tak późno? – otula mnie chrypliwy głos Shadowsa. Jest zwrócony do nas plecami i kombinuje przy kablu od mikrofonu.
Gates rozkłada ręce i patrzy w moją stronę.
- Zaspałam – usprawiedliwiam się krótko – Ale kto normalny robi próby o piątej rano?
Jak zwykle – najpierw mówię, potem myślę. Ku mojemu zdziwieniu chłopaki zaczynają się śmiać, a chwilę później spoglądają w moją stronę.
- Złotko, my nie jesteśmy normalni, jeszcze się przekonasz – mówi ten najwyższy, The Rev, czy coś w tym stylu.

- Gates, a ty co tak stoisz? – rzuca przez ramię Zacky – Bierz się do roboty.
- Podłączyłem twoją gitarę – mówi ledwo wystający zza pieca Christ. Ociera pot z czoła i dalej majstruje przy wzmacniaczu.
- Dzięki młody – Gates poklepuje go po plecach i chwyta za gitarę.
Z lekką dozą nieśmiałości przestępuję z nogi na nogę. Brunetka podchodzi i wyciąga do mnie rękę.
- Jasmine – uśmiecha się ciepło – Minie trochę czasu zanim chłopaki się nastroją – jej wzrok, a mimowolnie mój, kieruje się w stronę Christa, całego oplątanego przez kable .
- Więc… - patrzy pytająco, a ja łapę się na tym, że zapomniałam się przedstawić.
- Blanca – mówię – Fajnie cię poznać.
- Wzajemnie. Przyjaciele Gatesa to nasi przyjaciele – nieznacznie unosi jedną brew i hamuje uśmiech – A więc Blanca, jadłaś coś dzisiaj? Blado wyglądasz.
- Właściwie, to nie miałam czasu. Moje okno przeżyło inwazję latających kamyczków.
- Rzucał kamieniami w okno o piątej nad ranem? – Rev kręci głową z niedowierzaniem, a po chwili wybucha śmiechem – Jesteś popieprzony Gates.
- Chodźmy do kuchni, ja też niczego dziś nie tknęłam – z wyrzutem patrzy na Shadowsa, ale jest tak zajęty, że chyba nawet nie usłyszał.
Przechodzimy przez garaż i po chwili znajdujemy się w wielkim holu. Jasmine pewnym krokiem zmierza przez dom. Chyba jest tutaj częstym bywalcem. Kuchnia znajduje się na samym końcu szerokiego korytarza. Jest bardzo jasna i przestronna. W oknach wiszą gołębie zasłonki, na blatach panuje idealny porządek, a na stole – mimo pory roku – leżą żywe kwiaty. Widać tu rękę kobiety. Moja towarzyszka nie jest skrępowana, zachowuje się jak u siebie. Wie, gdzie znaleźć kubki i herbatę. Wyciąga chleb i penetruje lodówkę.
- Masz ochotę na kanapki z dżemem i twarożkiem? – pyta, ale chyba już zdecydowała – Ja bardzo!
- Jasne, pomóc ci? – staję obok i chcę zabrać się za przygotowanie śniadania, ale karci mnie wzrokiem.
- Siadaj, jesteś tutaj gościem.
- A ty nie? – pytam.
- Prawdę mówiąc… to mój jedyny, prawdziwy dom – uśmiecha się jakby do siebie i wyjaśnia – Jestem dziewczyną Matta. Spędzam tutaj bardzo dużo czasu.
- Ahh – wyrywa mi się. Tak myślałam. Sposób w jaki na niego patrzy… tak czule, jakby był najważniejszą osobą w jej życiu. Być może tak właśnie jest – Długo się znacie?
- Odkąd pamiętam – zamyśla się na chwilę i wzdycha głęboko - Mój dom jest niedaleko. Chociaż prawdę mówiąc mieszkam tutaj…
Nic nie mówię, jedynie spoglądam na nią. Mieszka tutaj? Boże, dlaczego oni wszyscy są owiani jakąś tajemnicą? Po kilku chwilach siada naprzeciw mnie i podsuwa pod nos talerzyk ze śniadaniem. Wygląda imponująco. Do tego gorąca, malinowa herbata. Może to dziwne, ale też czuję się jak w domu.
- Wiesz, oni są dla mnie jak rodzina – mówi szeptem i myśli chwilkę – Mój ojciec wychowuje mnie sam – teraz jej głos nabiera pewności. Przybiera zawadiacki wyraz twarzy, a potem opowiada płynnie, jakby nigdy nic – Chociaż wychowuje to za duże słowo. Ojciec pije. Na umór. Każdego dnia. Dlatego praktycznie mieszkam tutaj.
Zatkało mnie. Mówi mi o takich rzeczach, a przecież zna tylko moje imię. Chyba zauważa, że nieco się skrępowałam.
- Hej, Blanca to nic takiego – uśmiech się promiennie i kontynuuje – Ja się przyzwyczaiłam. Sandersowie też i chłopaki też. Oprócz tego że świetni z nas przyjaciele, to jesteśmy również rodziną.
- To musi być cudowne uczucie – dukam. Ja nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Wiadomo, mama jest świetna, ale odkąd tata umarł jesteśmy bardzo samotne. I zagubione. Może nawet nieszczęśliwe…
- Dobrze byłoby mieć jeszcze jedną dziewczynę w rodzinie – mruga znacząco – Bo ty i Gates to…
- Nie! – protestuję, zanim zdążyła dokończyć – To znaczy… kumple. Ja i Gates to kumple.
- Ahaa – upija łyk herbaty, po czym wkłada naczynia do zlewu – Wiesz, znam paru niezłych kumpli. Ale ja nie patrzę na nich w ten sposób. I nie zawstydzam się przy nich. I nie uciekam wzrokiem i…
- Ok, wystarczy – daję jej kuksańca w bok – Może trochę mi się podoba… ale tylko trochę.
- Dobra, dobra – śmieje się – Wracajmy do tych naszych „kumpli” – w ostatnim słowie wyczuwam lekką ironię.
„Jasmine” – powtarzam w myślach – „chciałabym mieć taką kumpele jak ty” i śmieję się sama do siebie. 


 ***
 
    Dziewczyny chyba się… zjednoczyły. Przynajmniej na to wygląda. Gadają swobodnie, a nawet szepczą coś, kiedy tylko ściszymy sprzęt. Tylko na początku się nad tym zastanawiałem, później zupełnie odpłynąłem. Muzyka to żywioł. Potrafi całkowicie pochłonąć. Od pierwszego szarpnięcia struny, aż do ostatniego riffu nie pamiętam nic. Tylko rytm, takt, dźwięk. Tylko to się wtedy liczy. I setki emocji, które we mnie żyją dopiero wtedy wychodzą na zewnątrz. Czuję się silny. Czuję się wolny. Tylko wtedy…
- Koniec na dzisiaj – z hipnozy wybudza mnie ryk Shadsa.
Zerkam na zegarek. Jest siódma, a czuję się, jakbym grał zaledwie chwilę. Tak Haner, zawsze ci mało...
- To teraz idziemy do szkoły? – pyta mała, słodka Grey, a chłopaki mają nietęgie miny. Patrzą po sobie.
- Wiesz… nie takie mamy zwyczaje – rzuca Jasmine.
Chyba się domyśla, że za chwilę wyprowadzimy ją z błędu…

piątek, 3 stycznia 2014

5. Naughty girl

Moje kochane. Dziękuję, za wszelkie zainteresowanie opowiadaniem ;) Tutaj pojawiają się uwzględnienia:
Joanno - kocham Cię i czekam na gorące akcje u Ciebie, Ty wiesz.. :D
Zmoro - Bardzo dziękuję, że nie omijasz żadnego odcinka!
Alex - ojjj Alex, najwierniejszy fanie :3
Sillie - witam Cię gorąco, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :)
Oraz wszyscy, którzy czytają, ale nie zostawiają po sobie znaku. Was też kocham, nie martwcie się ;)




  Butelka skradzionego, zimnego piwa chłodzi moje dłonie. Listopad, nawet w Kalifornii, nie jest już najcieplejszym miesiącem. Wyziębia nam serca tak mocno, że szukamy uczuć na siłę, zupełnie tracąc czujność. Tak samo jak ja, właśnie w tym momencie. Siedzę w parku z piątką obcych mi, podejrzanych typów, popijając piwo, które za namową Synystera Gatesa sama ukradłam ze sklepu jakiegoś meksykanina, który z całą pewnością ledwo wiąże koniec z końcem. Nie wiem co się ze mną dzieję. Ale… podoba mi się to. Czuję się z nimi bezpiecznie.
-Zimno ci? – spytał Shadows. Chyba zauważył moje dygoczące, sine wargi i trzęsące się ręce. Mam na sobie tylko skórzaną kurtkę, która definitywnie nie była dobrym wyborem na dzisiejszy mroźny dzień.
-Nie, skąd ten pomysł? – odparłam zgryźliwie, na co Rev siedzący obok mnie od razu chwycił mnie pod rękę i przytulił do siebie.
-A więc jesteście w ostatniej klasie? – spytałam.
-Taa, chociaż nie nazwałbym tak tego – Zacky jest wyraźnie rozbawiony, a ja znów nie za bardzo rozumiem.
-My… jakby to ładnie ująć? – zastanawia się Rev i zerka w stronę chłopaków.
-Po prostu rzadko zdarza nam się pojawić na lekcjach – dokańcza za niego Syn – Chodzimy do budy głównie po to, żeby grać. Kilkanaście riffów dziennie, jakieś wokalne partie, kilka przejść na bębnach – wyraźnie odpływa, kiedy o tym opowiada.
W ciągu kolejnych kilkudziesięciu minut dowiaduję się, że są naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Praktycznie wszystko robią razem, spędzają ze sobą każdy dzień, pracując nad kawałkami. Jak każdy początkujący zespół marzą o tym, żeby udało im się wydać demo, później nagrywać coraz więcej, jeździć w trasy. Inspirują się zespołami, które darzę szczerą miłością. Jestem pewna, że ich muzyka na pewno mi się spodoba. Nie mogę się doczekać, kiedy pokażą mi swoje utwory. Kiedy tak ich słucham, dochodzę do wniosku, że podoba mi się takie życie-pełne marzeń i szaleństw. I wcale nie jest to symbol jakiegoś młodzieńczego buntu. W duchu czuję, że dopiero taka byłabym naprawdę sobą…
Silny wiatr rozwiewa moje włosy. Zupełnie straciłam poczucie czasu, kiedy słuchałam chłopaków. Jest już mocno po ósmej, a w dodatku zrobiło się przeraźliwie zimno. Mimowolnie ogrzewam dłonie pocierając jedną o drugą. Kiedy lekko wyłączyłam się z rozmowy, nagle poczułam na twarzy dym z papierosa.
-Palisz? – Gates wyszczerzył do mnie ząbki.
-Mogłeś zadać to pytanie zanim dmuchnąłeś mi dymem w twarz – fuknęłam.
Przykucnął przede mną i wyciągnął papieros w moją stronę. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się oszałamiająco. Wzięłam. Zaciągnęłam się mocno. Jeżeli myśli, że to mój pierwszy raz to bardzo się myli. Nieoczekiwanie chwycił mnie za dłonie i zbliżył je do swojej twarzy. Ciepłe powietrze z jego ust ogrzało je delikatnie. Jakie to miłe.
-Nie chcę siać paniki, ale gliny tu jadą! – przerwał piskliwy głos Christa.
-Jazda, szybko! – wrzasnął Shadows rzucając butelkę, z której właśnie pił na beton. Szkło rozbiło się na małe kawałki i rozprysło dookoła. Wszyscy poszli za jego przykładem. Ja od razu zerwałam się za równe nogi i pobiegłam za nimi. Traciłam orientację wymijając kolejne drzewa i ślizgając się na pożółkłych liściach. Z oddali słychać śmiech Reva. Jakim cudem on dostrzega jakiekolwiek zabawne aspekty tej sytuacji? Bez zastanowienia odwróciłam się za siebie i zobaczyłam radiowóz zaparkowany w miejscu, gdzie siedzieliśmy jeszcze przed chwilą. Wypadło z niego dwóch policjantów, którzy ruszyli w pościg za nami. I właśnie w tym momencie musiałam się potknąć! „Gratulację, panno Grey” – pomyślałam. Chwilkę później doszło do mnie, że jestem już stracona, a panowie policjanci odwiozą mnie prosto do domu. Radiowozem! Do mojej mamy. Kuratorki! Kto by pomyślał, że ktokolwiek może uratować mnie z tej opresji.
-Wstawaj, szybko! – Gates pociągnął mnie za rękę.
Teraz przed oczami nie mam już żadnego z chłopaków. Ok., wpadam w panikę. Skręciliśmy w prawo, minęliśmy ten sam sklep, następnie w lewo, omijając centrum i… sama nie wiem jak to się stało, ale wylądowaliśmy na mojej dzielnicy.
-Cholera, zrobiło się gorąco! – Syn odetchnął głęboko.
-Co z resztą? – spytałam ledwo dosłyszalnie. Zupełnie opadłam z sił.
-Spokojnie, poradzą sobie. Niezłą masz kondycję.
-Syn… - zaczęłam niepewnie - Możesz już puścić moją rękę.
Cholera! Zamiast rzucając ten idiotyczny tekst mogłam po prostu wymyślić pretekst, żeby ją puścił. Czekam. Patrzy na mnie, ale… cały czas trzyma mnie za rękę. W końcu uśmiecha się głupkowato i mierzwi włosy dłonią.
-Mam nadzieję, że to nie zraziło cię do nas – mówi – Jutro mamy próbę w garażu Shadsa, wpadniesz?
-Nie, wystarczająco mnie zdemoralizowaliście – rzucam żartobliwie. Obrusza się i wsuwa ręce do kieszeni. Czyżby teraz to on nie zrozumiał? Ohh nie, uśmiech znika z jego twarzy! A w jego miejsce pojawia się grymas.
-Wiesz Grey, ja nie wierzę w tą twoją pozorną grzeczność – zbliża się do mnie na odległość kilku centymetrów i niebezpiecznie przybliżą twarz do mojej twarzy – Wcale taka nie jesteś. I ja ci to udowodnię, zobaczysz.
Uśmiecha się arogancko. Wydaje mi się coraz bardziej seksowny, kiedy tak ścisza głos i przygląda się moim ustom. Nie daj się zwariować Blanca, tylko nie daj się zwariować.
-O której? – pytam, spuszczając wzrok na jego trampki.
-O piątej – odpowiada.
-Czyli po szkole?
-Rano mała, o piątej rano – śmieje się i unosi mój podbródek do góry – Dasz radę wstać?
-A mam jakieś wyjście? – z uwagą obserwuję jak źrenice jego czekoladowych oczu powoli się rozszerzają.
-Będę przed piątą – mówi i odwraca się pospiesznie.
-Gates, ale… - chcę jeszcze coś powiedzieć, ale kiedy odwraca się z tym uśmiechem na ustach, zupełnie zapominam co miałam na myśli – Będę czekać.
Będę czekać? Pewnie ledwo będę mogła zwlec się z łóżka. I dlaczego w ogóle się na to zgodziłam? I dlaczego stoję na rogu alei i gapię się jak Gates znika za zakrętem? Nie mogę tego pojąć…



***



Przyspieszam kroku. Chcę jak najszybciej zamknąć się w pokoju i dorwać do gitary. Chociaż wcześniej powinienem obdzwonić chłopaków i spytać jak udała się im ucieczka. Nie wiem dlaczego przez myśl wciąż przemyka mi obraz idealnie wykrojonych ust małej Blanki. To głupie. Ona ma w sobie coś takiego, że z minuty na minutę coraz bardziej obawiam się, że cały mój plan legnie w gruzach. Miałem tylko sprawić, żeby mi zaufała. Rozkochać ją w sobie i sprowadzić na złą drogę. Na moją drogę. Jej matka wszystkich mierzy jedną miarą. Myśli, że ludzie są albo dobrzy albo źli. Cholernie chciałem zobaczyć jej minę, kiedy radiowóz przywozi jej idealną córeczkę pod dom. Tylko dlaczego nie mogłem tego zrobić? Dlaczego podałem jej rękę i pomogłem uciec? Boję się odpowiedzi. Ale ta cała kuratorka musi wreszcie zrozumieć, że świat nie jest wyłącznie biały lub czarny. Że jestem taki, bo mam powód… Każdej nocy śnię o Joan. Co noc przypomina mi się to, co wydarzyło się rok temu. Czy ona myśli, że chciałem? Że wypiłem o to jedno piwo za dużo po to, żeby wsiąść za kierownice i zabić Joan? Nie, cholera, nie! Prowadziłem wtedy, bo nie chciała być dłużej na imprezie, bolała ją głowa i błagała, żebym odwiózł ją do domu. I zrobiłem to… Skąd mogłem wiedzieć, że znajdziemy się w nieodpowiednim miejscu i czasie? Że ten pijany palant walnie w samochód tak samo pijanego palanta? W mój samochód… A ona nie była niczemu winna. To ja powinienem wtedy zginąć! Ja, nie ona! Tymczasem dla mnie skończyło się na paru guzach i złamaniach.
Jak mam sobie z tym radzić? Jak mam chodzić do szkoły i normalnie w niej funkcjonować? To nie bunt. To po prostu… nie radzenie sobie z problemami. Ze światem, który mnie dusi. A ta cała kurator to zrozumie. Nikt nie jest nieskazitelny. Każdy może się pogubić, tak? A ona musi mi pomóc. A najpierw pomoże mi Blanca.



***



-Co tak późno? – mama zagaduje mnie już w przedpokoju.
-Prosto po szkole – odpowiadam pospiesznie i mijam ją nonszalancko zrzucając plecak z ramienia.
-Nie przypominam sobie, żebyś wracała ze szkoły o… - zerka na zegarek – wpół do dziewiątej?! Dziecko drogie!
Chwyta się po boki. To ta pozycja, kiedy czeka na wyjaśnienia. A ja? Ja mam zupełną pustkę w głowie.
-Łatwo mogę to wytłumaczyć… - podchodzę do blatu i nalewam sobie szklankę mleka – Po prostu ja…
Czuję, że język zaczyna mi się plątać po naporem jej spojrzenia. Szybko dziewczyno, wymyśl coś!
-Ty? – opiera się z blat z drugiej strony i nawet nie mruga.
-Zapisałam się na kółko... muzyczne – wypalam.
„Bzdura” – myślę. Gorszej nie mogłam palnąć.
-Jak często to kółko? – kontynuuje.
-Wiesz, ono nie jest takie…regularne – mówię – Jeśli jest to… jest.
-Aha – mruczy mama i odpuszcza.

„Nieźle B. Nieźle” – uśmiecham się do siebie w myślach.

 

W tle słychać delikatne dźwięki „Always” Bon Jovi. Siedzę w pustym barze i odpalam papierosa. Wyczuwam znajomy posmak. Wypuszczam dym przed siebie, jest go nienaturalnie dużo. Kiedy opada, przy barze dostrzegam postać. To mężczyzna, o barczystych ramionach i zwichrzonej fryzurze. Dystyngowanie wstaję od stolika i podchodzę bliżej. Siadam obok. Moja postać to Syn Gates, uśmiechający się seksownie i prowokujący spojrzeniem. Spijam niezrozumiałe słowa z jego ust. Muzyka jest coraz głośniejsza. Nagle jego dłonie lądują na mojej twarzy, a jego usta na moim policzku, szyi. Wzdycham delikatnie, kiedy całą mnie pochłania gorący, szalony pocałunek.
-Wcale nie jesteś grzeczna Grey – mruczy.
Nie jesteś grzeczna Grey. Nie jesteś. Słowa huczą w mojej głowie. Wzdrygam się i nagle…
Jak to? Budzę się cała zlana potem. Wzdłuż krzyża przebiega delikatny dreszcz. Co to miało być? Z głośników w moim pokoju płynie ta sama melodia. Zerkam na zegarek, jest trzecia. Nie wiem czy uda mi się jeszcze zasnąć…