wtorek, 11 lutego 2014

10. Be mine!



 Odcinek dla wszystkich kochanych dziewczyn z FF,które motywują mnie do dalszego pisania, chociaż czasem naprawdę wątpię. Dla wszystkich, którzy są tu ze mną. Jubileuszowa 10 trochę zamiesza. Mówcie jak Wam się podobało :)

  Budzę się gwałtownie, kiedy wreszcie dochodzi do mnie to, co stało się wczoraj. Cholera, mama musi być naprawdę wściekła. Być może ona wie więcej niż mi się wydaje. Nawet wtedy, kiedy zrobiłam sobie tatuaż na dekolcie nie zrobiła aż takiej afery. A coś czuję, że to dopiero początek. Prawdę mówiąc, wczorajsze obrazy nieco mi się rozmyły. Pamiętam ciepło skóry Syna, potem wyszeptane przez niego „Joan”, aż w końcu moje spektakularne trzepnięcie drzwiami w pokoju Shadsa. Ah no i jeszcze stanowczą Izabelle Grey, która daje mi szlaban. Zegarek wskazuje trzynastą. Zaraz, zaraz, trzynastą?! Przecież dziś piątek, a kurator Grey nie posłała mnie do szkoły? Może wcale nie jest tak źle.
Ok, udało mi się jakoś sturlać z łóżka. Mijając lustro zauważam, że mam na sobie ciuchy, w których wyszłam wczoraj rano i resztki przerażająco złego makijażu. Włosy są poplątane. Wyglądam jak strach na wróble. Jednym susem znajduję się w łazience. Jedyna rzecz, o której teraz marzę to chłodny prysznic. Strumień wody sprawia, że całe moje ciało delikatnie drży, ale po chwili przyzwyczaja się do temperatury. Muszę ochłonąć. Do tej pory wiodłam zwyczajnie, nudne życie. Później pojawił się On, a razem z nim, oprócz całej masy przygód, spadły na mnie kłopoty. Nigdy nie miałam problemów z mamą. Dogadywałyśmy się świetnie, byłyśmy jak siostry. Nagle czuję, że jest dla mnie obca. Co z tego, że wreszcie chcę trochę zaszaleć? Jestem przecież rozważna, nie zrobię nic głupiego. W dodatku, ona nigdy nie zaakceptowałaby chłopaków. Młody Christ to jakiś chory alkoholik, Rev nie raz siedział już w areszcie, Vengeance… powiedzmy sobie szczerze, ten koleś ma fioletową grzywkę i różowy make-up. Laska Shadsa praktycznie mieszka u niego w domu, bo u niej panuje patologia. A Syn? Syn zamierza „uwolnić we mnie diablice”. Zapewne to wszystko nie zabrzmiałoby dla mamy obiecująco. Ale ja ich uwielbiam. Są moimi pierwszymi, prawdziwymi przyjaciółmi. Zaakceptowali mnie i przyjęli do rodziny. Przy nich wreszcie czuję się sobą. Nie chcę tego tracić.  Przypomina mi się, co mama mówiła o tym całym Hanerze. Że to bandyta, zły dzieciak, rozpieszczony, głupi. Jeszcze nigdy nie mówiła tak o żadnym z tych dzieciaków z problemami. Ciekawe czym jej tak podpadł. A dzisiaj jest piątek, ma przyjść do nas do domu. Pewnie zamknie się z nim w biurze, a mnie będzie kazała siedzieć w pokoju. Jego postać cholernie mnie intryguje. Nie spocznę, póki nie dowiem się, kto tak bardzo zalazł za skórę Izabelli Grey.
Kiedy zeszłam na dół, ona siedziała w jadalni i spokojnie piła kawę. Chcę tylko załapać z kuchni butelkę soku i niezauważona pobiec na górę, ale ta kobieta ma jakiś radar w oczach.
- O, już wstałaś – mówi ironicznie – Chodź, zjedz śniadanie.
Siadam naprzeciw niej i zabieram się za grzanki, które przygotowała wcześniej. Idzie zbyt gładko, kiedy zacznie się zrzędzenie? Oho, unosi jedną brew i patrzy na mnie spod okularów. Właśnie teraz.
- Kac trzyma? Nie wiem jak mogłaś się tak zachować. Dziecko, kiedy wróciłaś do domu byłaś jeszcze kompletnie pijana – mówi spokojnie, jednym tonem – Nawet nie zadzwoniłaś, że nie wrócisz do domu. Ja mam wiele cierpliwości i naprawdę ci ufam, ale nawet nie wiesz jak się martwiłam. Nie znam tych twoich przyjaciół, ty też ich nie znasz.
- Skąd możesz to wiedzieć? – wstaję od stołu, jednak nie odpuszczę tak łatwo – Odkąd się pojawili, wreszcie mam kogoś, z kim mogę po prostu pogadać. Ty nigdy nie masz czasu.
- Bo pracuję, żeby tobie niczego nie brakowało! – podnosi głos – Porównujesz ich do mnie? Jak długo ich znasz, od tygodnia? Nazywasz przyjaciółmi ludzi, przez których pijesz, palisz papierosy, nie wracasz na noc, a w dodatku wagarujesz? Myślisz, że o tym nie wiem? – spuszcza wzrok i chowa twarz w dłoniach – Jeżeli właśnie wtedy czujesz się naprawdę sobą, to ja nie wiem już kim jesteś…
Ałć, zabolało. Nie chcę tu być.
- Nieważne – mówię tylko – Nieistotne.
Wpadam do swojego pokoju i zamykam drzwi na klucz. Dopadam torby, którą miałam wczoraj ze sobą i wygrzebuję z niej odtwarzacz, który dał mi Gates. Zakładam słuchawki i niecierpliwie wciskam play. Rozpoznaję te dźwięki. Okazuje się, że to amatorskie nagrania ich piosenek. Ta muzyka sprawia, że za nimi tęsknie, chociaż nie widziałam ich tylko parę godzin. W torbie znajduję też paczkę papierosów, które Syn kazał mi tam wrzucić wczoraj wieczorem. Zapomniałam mu ich oddać. Został jeden. Hm, Gates zawsze pali jeden po drugim, więc ten ostatek na nic mu się nie przyda. W samej koszulce i majtkach otwieram okno w swoim pokoju i siadam na parapecie. O fuck, jest cholernie zimno. Szybko podpalam szluga i łapę kilka niecierpliwych buchów. Dym kłębi się na zimnym powietrzu. Moje okno znajduję się od strony ulicy, a więc wcale nie dziwi mnie, że sąsiadka, której nienawidzę, przechodzi chodnikiem pod moim domem. Patrzy na mnie jak na idiotkę i pokrzykuje coś wymachując rękami Na szczęście nie słyszę tych smutów, bo z słuchawek dudni ryk Shadowsa. Zaciągam się mocno, wypuszczam dym i spektakularnie pokazuję jej środkowy palec. Bardzo się oburzyła, po czym szybko minęła nasz dom i zniknęła za rogiem ulicy. Ja zamknęłam okno i padłam na łóżko. W słuchawkach brzmi delikatna melodia, której nie słyszałam wcześniej. Zamykam oczy i wsłuchuję się w balladę, której naprawdę nie spodziewałabym się po nich. And that feeling of doubt, it's erased – śpiewa Shadows i kiedy to słyszę, znikają we mnie wątpliwości. Widzę Syna i słyszę jego miarowy oddech. Zbliżam się do niego, delikatnie dotykam jego dłoni. Uśmiecha się cwaniacko i składa na moich ustach lekki pocałunek, jednocześnie przybliżając mnie do siebie coraz to bardziej. Wplątuję palce w kruczoczarne kosmyki włosów, oddech mam coraz płytszy i praktycznie znów stykamy się wargami, kiedy piosenka się urywa. Otwieram oczy. Dlaczego jej nie dokończyli? Koniecznie muszą to zrobić. Również po to, abym znów mogła wyobrazić sobie mnie i jego. Nas. Blisko. Ogarnia mnie smutek, kiedy przesuwam dłonią po zimnej pościeli. Ile ja bym dała, żeby był teraz obok mnie…
Nienawidzę się nad sobą użalać, jednak teraz, kiedy mama uziemiła mnie w pokoju, mam niewyobrażalną ochotę z kimś pogadać i poskarżyć się, że życie jest takie niesprawiedliwe. Nie chcę męczyć chłopaków ani Jas, bo w sumie to dotyczy także ich. Nie mamy w mieście żadnej rodziny. Ale… wybrałam numer. Odzywa się po kilku sygnałach.
- Słońce moje? Nie wierzę – Noah ćwierka śpiewnie – Jak się cieszę, że dzwonisz.
- Ja też. Bardzo się za tobą stęskniłam – odpowiadam, po czym opowiadam mu dokładnie, co zdarzyło się w moim życiu w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Chociaż najciekawszy był ostatni tydzień.
Noah to mój kuzyn, a dokładnie syn brata mojego taty, jakby to głupio nie brzmiało. Noah to mój najlepszy przyjaciel. Niestety, mieszka w Iowa City, czyli rodzinnym mieście taty, a to jakieś trzydzieści godzin jazdy od Huntington Beach. Widujemy się w wakacje lub ferie. Ja wolę jeździć do niego w zimę, on kocha przyjeżdżać w czasie wakacji. Spędzamy wtedy razem każdą minutę – oprócz chodzenia do kibelka – i naprawdę świetnie się bawimy. Widzę w nim swojego tatę. Zarówno on jak i wujek Max są do siebie bardzo podobni. Nie tylko fizycznie. Mają podobne gusta, powiedzenia, styl życia i tembr głosu. Noah też ma kapelę, jest wokalistą. Dlatego jestem pewna, że doskonale mnie rozumie.
- Nie przejmuj się mamą mała, pokrzyczy trochę i da sobie spokój – pociesza mnie – odsiedź grzecznie szlaban albo chociaż tak, żeby się nie zorientowała – dodaje śmiejąc się – Swoją drogą, zawsze wiedziałem, że siedzi w tobie mała diablica. Chciałbym poznać gościa przez którego tak szalejesz.
- Też chciałabym, żebyś poznał Syna, Jasmine i chłopaków. Na pewno by cię polubili.
- Wpadnij z nimi w ferie. Wiesz, że mamy mnóstwo miejsca w domu, damy radę.
- Izabella prędzej pójdzie pieszo do Iowa niż się na to zgodzi – załamuję ręce.
- Ciocia nie musi o niczym wiedzieć – mój Noah, wiedziałam, że poprawi mi humor – Muszę biec na próbę, a ty niczym się nie przejmuj. I nie odpuszczaj Synystera Gatesa. To na pewno dobry chłopak.
- „Dobry” to chyba nie najlepsze określenie na charakter tego pierona – uśmiecham się mimowolnie – Dzięki braciszku.
- Nie ma sprawy. Pozdrów ciocie i odzywaj się częściej! – mówi i rozłącza się.
Tymczasem słyszę, że na parterze zrobiło się jakieś zamieszanie. Pewnie przyszedł ten chłopak, Haner. Szybko zakładam spodenki i biegnę na dół, żeby zobaczyć, kim on jest i czy go znam, ale kiedy docieram na parter,  mama właśnie zamyka drzwi do biura. Cholera. No nic, trzeba będzie zastosować stary, sprawdzony sposób. Staję blisko wejścia i nastawiam ucho. Mama wymienia wszystkie przewinienia chłopaka, prawi morały o tym, co mogło go spotkać, mówi jak będzie wyglądała ich współpraca i ustala termin spotkania z jego rodzicami, a później z nim. Mają się widywać regularnie. Prosi go, żeby nic już nie wywinął, bo wtedy sprawa znów trafi do sądu. Do tej pory Haner nie odezwał się nawet słowem. Mama pyta go czemu jest taki zdenerwowany i czy przynieść mu coś do picia. „Taa, strasznie tu duszno”- odpowiada. Skąd znam ten głos. Pewnie ten chłopak chodzi do mojej szkoły. O kurde, muszę stąd szybko uciekać, zanim… no i masz.
- Podsłuchujesz? – mama mówi do moich pleców.
- To, że jestem na schodach nie znaczy, że podsłuchiwałam – przeczę – Byłam… nalać sobie wody. Nie dość, że więzisz mnie na piętrze, to chcesz jeszcze odciąć mnie od wody pitnej?
- Przestań się wygłupiać – dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu – na górę młoda!
Wdrażam plan B. Sadowię się na parapecie w moim pokoju i czekam. Są jednak jakieś zalety umiejscowienia okna od frontu. Nie minęło pół godziny, kiedy usłyszałam, że wychodzi. Wytężam wzrok i dostrzegam go na chodniku. Jest wysoki i ubrany w ciemne ubrania, ale nic więcej nie mogę zobaczyć, bo stoi tyłem i ma zarzucony kaptur. Nagle w charakterystyczny sposób szuka czegoś po kieszeniach. Wyjmuje paczkę papierosów i rozgląda się niepewnie. Szok! Spadam z parapetu, kiedy wreszcie dostrzegam jego twarz. Brian Haner, który ma masę problemów, jest – według mojej matki – młodocianym bandytą, sprawcą rozbojów, kradzieży i czegoś, o czym mama nie mogła mi nawet powiedzieć, to on? To mój Synyster Gates? O co w tym wszystkim chodzi? To dla mnie zbyt wiele. W mojej głowie pojawia się milion pytań. Czemu mi nie powiedział? Dlaczego ukrywał swoje imię i nazwisko i czy robił to z jakiegoś powodu? Dlaczego pojawił się w moim życiu właśnie teraz? Czy w tym wszystkim chodzi o coś więcej? Nie wiem. Nic już nie wiem. 


***


  Kiedy wróciłem do domu, od razu zamknąłem się w swoim pokoju i zacząłem grać. To wyraźny sygnał dla moich domowników, że nie mogą mi teraz przeszkadzać. Oczywiście, zrobiłem to celowo. Wiedziałem, że będą chcieli gadać o tym, ja było, co mi powiedziała, co będzie dalej, czy zachowywałem się porządnie. Nie chce mi się o tym mówić. Nie potrzebuję kuratora tak samo, jak psychologa. Wiem, że mógłbym to olać po pierwszym spotkaniu, ale co mi to da? Jeśli ja nie będę się stawiał, to zacznie przychodzić do mojego domu. Cieszę się, że przynajmniej nie spotkałem się z Blancą, chociaż prawdę mówiąc nie wiem, jak długo będę mógł ją okłamywać i ciągnąć całą tą sytuację. Powinienem zniknąć. Przestać się z nią spotykać. Nie chcę już jej wykorzystywać, a na love story też nie specjalnie mam ochotę. Jednak to, co powinienem zrobić jest teraz nieważne. Wszystko jest nieistotne, kiedy zaczynam błądzić myślami wokół jej osoby. W co ja się wpakowałem? To miała być prosta sytuacja. Zjawiam się, mieszam jej w głowie i wykorzystuję aż się nie zorientuje i nie da mi w pysk. Wszystko to, żeby popsuć trochę krwi pani kurator. Spieprzyłem nawet to. Nie potrafię tak dłużej, nie umiem też przestać o niej myśleć. I jeszcze ten zasrany telefon!
- Czego? – reaguję na połączenia od nieznanego numeru.
- Cześć – słyszę chrypliwy, słodki głos po drugiej stronie. To ona.
- Sorry, nie miałem twojego numeru. Co tam? Jak poszło w domu?
- Szlaban i uziemienie – wzdycha.
- Nie ma tragedii. Jeżeli nie przywiązała cię do ramy łóżka, to damy sobie radę. W sumie nawet jakby to zrobiła, to coś byśmy wymyślili i nawet nie musiałbym cię uwalniać – wymyka mi się. Słyszę, że zaczyna się śmiać, jednak bardzo nieśmiało.
- Spotkasz się ze mną? – myślałem, że zareaguje na seksualny podtekst. Chyba nie jest w humorze.
- Jasne. A jak się wyrwiesz z domu?
- Poradzę sobie. O północy w parku? – pyta. Odważnie.
- Może lepiej przyjdziesz do mnie? O tej godzinie na dworze jest przeraźliwie zimno. Po co marznąć.
- Wolałabym w parku – nieco trzęsie jej się głos.
- Ok, jak chcesz. To do zobaczenia mała.
Dziwne. A myślałem, że moi kumple są nieźle popieprzeni. W porównaniu do małej Grey, są nawet normalni.


***


  Za piętnaście dwunasta. Oddycham nerwowo. Zakładam czarne, wąskie spodnie, ciepły sweter i wiążę glany – na dole nie będę mieć wiele czasu. Drzwi nieco skrzypią, więc uchyliłam je wcześniej, żeby nie obudzić mamy. Schodzę po co drugim schodku, ściągam kurtkę z wieszaka i sekundę później jestem już na dworze. Faktycznie jest strasznie zimno. Zapinam się pod samą szyję i biegnę na pożarcie lwa. 


***


  Gnałem tu jak głupi. Jasna cholera, ale zimno. Mogliśmy iść do mnie, na pewno bym ją rozgrzał. Aż mam ciarki na myśl o jej zgrabnym tyłku. Wyczuwam jej obecność z daleka. Zbliża się do mnie pewnym krokiem, jednak nie uśmiecha się jak zwykle.
- Cześć – mówi i staje bardzo blisko mnie. Jest taka niewinna.
- Hej – przytulam ją i całuję w czubek głowy. Strasznie się trzęsie.
- Brian… - zaczyna, a ja doznaję szoku. Czy ona powiedziała „Brian”? Ale… - W tym wszystkim jest więcej znaków zapytania niż odpowiedzi - dodaje.
- Skąd wiesz? – pytam, chociaż domyślam się, że na pewno widziała mnie dzisiaj.
- Byłeś dziś u mnie w domu, moja mama jest twoim kuratorem. Wiesz, to wszystko zaczęło mi się układać w pewną całość. Nie chcę, żeby to była prawda – odsuwa się ode mnie na długość ramion.
- Nie rozumiem – kłamię jak zawodowiec.
- Odkąd cię poznałam, oprócz naprawdę cudownych momentów, spotyka mnie tyle problemów… kradzieże, wagary, libacje. Zmieniłam się, a przecież właśnie tego chciałeś. Kłócę się z mamą, ona w ogóle nie chce ze mną gadać. Zwiodłam ją. Przyszło mi do głowy coś głupiego… zrobiłeś to specjalnie? To znaczy… musisz mi powiedzieć, czy wiedziałeś, że moja mama jest twoim kuratorem? To bardzo ważne.
Kurcze, bystra jest. Powinienem teraz powiedzieć jej prawdę, dostać w pysk i wrócić do domu. Powinienem dać jej spokój i tak to zostawić. Ale…
- Nie wiedziałem – mówię mimowolnie. Kłamię jak z nut. Dlaczego? Bo nie chcę, żeby odeszła.
- Czyli to wszystko jest szczere? – pyta, a ja już nie mam siły odpowiadać.
Przyciągam ją do siebie, tak blisko, abyśmy jakoś mogli oddychać. Chyba mamy dziś pełnie, bo chociaż jest środek nocy, widzę ją wyraźnie. Ma zarumienione policzki, a usta sine od zimna. Kolor jej oczu w tym świetle jest jeszcze bardziej wyrazisty. Odgarniam do tyłu jej włosy. Jedną ręką błądzę po nich, drugą obrysowuję jej usta. Blanca niecierpliwie chwyta zimne powietrze. Składam delikatne pocałunki na jej policzkach, powiekach, wargach. Niespodziewanie przygryza moją. Mocno chwytam ją za biodra, a ona oplata ramiona wokół mojej szyi. Całuję ją do utraty tchu. Nabieramy powietrza i znów się całujemy. I znów. Chcę ją mieć. Być jej. Namieszałem jak skończony idiota. Mógłbym, a teraz? Teraz też mogę. Bo jestem Synyster Fucking Gates i mogę wszystko!
- Zjeżdżać mi stąd gówniarze! – dochodzi do mnie głos menela, który zbiera tu butelki. Wybuchamy śmiechem. Blanca chwyta mnie za rękę, a ja całkowicie się temu poddaję.

niedziela, 9 lutego 2014

9. Forget it



   Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, ale chciałam wstawić Wam chociaż część odcinka. Miłego wieczoru kochane! :)

„Kurwa mać” - to pierwsze słowa, które przebiegły przez moje myśli, kiedy alkohol przestał upiększać świata dookoła mnie. Nim otworzyłam oczy już wiedziałam, że mam problem. Ogromny. Pieprzony Synyster Gates! Czemu on nie może być normalnym chłopakiem? Takim, który odprowadza cię grzecznie pod drzwi i daje całusa na dowidzenia? Ah no tak, zapomniałam… wtedy nie byłby przecież sobą, a kiedy nie byłby pieprzonym egoistą z dziwnym planem na sprawienie, żebym stawała się ciemną wersją siebie, pewnie nie pragnęłabym go aż tak…
Długo zmagałam się ze swoimi ciężkimi powiekami. Kiedy w końcu udało mi się chociaż zerknąć na pomieszczenie, chciałam jak najszybciej zamknąć oczy! Po podłodze – oprócz Shadowsa i Christa – walają się zgniecione puszki po piwie, okruszki niedojedzonych chipsów, potłucze szkło z kieliszków, które chłopaki rozbili dla zabawy. Wszyscy śpią, nie licząc Jas, która stoi u progu drzwi balkonowych odpalając papierosa. Poczułam ogarniającą mnie chęć zaciągnięcia się z całych sił, jednak dopiero teraz dostrzegłam przygniatające mnie, pierońsko ciężkie ramie spoczywające wzdłuż talii. Gates oddycha miarowo z twarzą zatopioną w moich włosach. Muszę na niego spojrzeć, więc delikatnym ruchem uwolniam się z jego uścisku i przysiadam na brzegu kanapy. Uśmiechał się we śnie i wyszeptał czyjeś imię. Nie moje. Zrywam się na równe nogi i dołączam do Jasmine. Zerknęła na mnie i poczęstowała szlugiem.
- Jak się czujesz? – pyta.
- Tak samo jak ty – wzdycham i rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła ukojenia pragnienia. Kac morderca uwiesił się na mnie i nie zapowiadało się, żeby odpuścił.
- Dałaś czadu dziewczyno, kto by pomyślał – uśmiecha się szczerze – Wiedziałam, że między tobą a Gatesem jest gorąco.
Aż wzdrygnęłam się na jej słowa. Może i ostatnia noc była dla miła, ale kim do kurwy nędzy jest…
- Jas, mogę cię o coś spytać? – jak zawsze utrzymuję nerwy na wodzy.
- Jasne, pytaj.
- Kim jest Joan?
No i masz. Zapada niezręczna cisza. Jasmine patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiem, to litość czy też kpina? Nerwowo rozgląda się po pokoju, po czym wyprowadza mnie na balkon i zamyka za nami drzwi. Na dworze dopiero świta.
- Usiądź Blanca – mówi cicho, a ja czuję, że to wcale nie będzie miła wiadomość. W mojej głowie jak na pstryknięcie palcami pojawiają się dołujące myśli. Robię to, o co mnie prosiła.
- Joan to była dziewczyna Syna, jeśli można tak powiedzieć – wzdycha, a ja czuję, że wypity alkohol podchodzi mi do gardła – ale za nim zareagujesz, zrazisz się do niego czy też po prostu odejdziesz, posłuchaj mnie uważnie. Joan była jego dziewczyną przez dłuższy czas. Wiesz, to taka pierwsza miłość i te sprawy. Była w rodzinie, wszyscy naprawdę ją kochaliśmy. Ale potem stało się to i… - zauważam, że trzęsą jej się dłonie i szybko sięga po kolejnego papierosa. Mojej uwadze nie umyka także, że w jej ogromnych, zielonych oczach, pojawiły się łzy- i straciliśmy ją – mówi.
Powietrze staje się ciężkie. Nic nie mówię, bo tak naprawdę niczego nie rozumiem…
- Nie mogę powiedzieć ci więcej, bo Syn może mieć mi to za złe. Sądzę, że przyda mu się zacząć wszystko od nowa, a jeśli będzie chciał, to sam ci o wszystkim opowie. Po prostu – kładzie dłoń na moim ramieniu – nie odchodź teraz. Uwierz, Joan zawsze będzie w jego sercu, ale on potrzebuje kogoś, kto będzie w jego życiu. Przy nim.
- O czym plotkujecie? – na balkonie pojawił się Shadows. Podszedł do Jasmine i pocałował ją w policzek.
- Nie interesuj się kocie – puszcza dym przez ramię i podaje mu butelkę wody – spragniony?
Niezauważalnie ich opuszczam. Zbieram w podłogi swoją kurtkę i pospiesznie zakładam szalik. To dla mnie zbyt wiele. Za dużo w tym wszystkim tajemnic i niedomówień. To jest zbyt mroczne i niewyjaśnione. Nie wiem czy się do tego nadaję. Chcę stąd wyjść. Muszę od tego uciec.
- Hej – czuję, że ktoś chwyta mnie za dłoń. Jest szorstka i chłodna. Wiem, że to on – Dlaczego uciekasz?
- Muszę wracać do domu – mówię, nie odwracając się za siebie.
- Mogłaś mnie obudzić, przecież cię odprowadzę – śmieje się, ale kiedy wciąż nie spotyka mojego spojrzenia, milnie – Stój!
Robię to mimo woli. Chwyta mnie za biodra i odwraca. Silnie. Moje włosy uderzają o jego policzki. Błagam, tylko nie pytaj mnie, o co mi chodzi, bo sama nic już nie wiem…
- Znam drogę do domu – szepczę.
- Nie wątpię. Powiedz tylko co się stało? Czymś cię uraziłem? Czegoś żałujesz?
- Po prostu będę miała kłopoty – delikatnie przesuwam wierzchem dłoni po jego policzku. Przymyka oczy i przytula się do mojej dłoni – Tu nie chodzi o ciebie.
- Chodzi o mnie, tylko ty jeszcze o tym nie wiesz – mówi półszeptem – Nie chcesz zapalić?
- Chcę już iść. Pozwól mi – odwracam się i otwieram drzwi. Puszcza moją rękę i wzdycha.
- Daj później znać… czy coś – mówi już do moich pleców. Gates, błagam, nie utrudniaj mi tego.



***



   Kiedy zamknęły się za nią drzwi, poczułem lekkie ukłucie w okolicach mostka. Normalni ludzie mają tam serce, ale ja swojego chyba się wyzbyłem. Stoję w progu jak wryty. Nie sądziłem, że tak po prostu wyjdzie. I to właśnie w tym momencie, kiedy… coś poczułem. Sam nie wiem co, ale moje założenia powoli rozpadają się na kawałeczki. Co ona ze mną robi? Z całej siły uderzam pięścią w ścianę.
- Kurwa mać! – to nie było mądre. Nie mogę wyprostować dłoni.
- Stary, co jest? – słyszę za sobą głos Reva – Cholera jasna, oszalałeś?
- Nie drzyj się, wszyscy śpią – łapię się za rękę, auuuuć! Odwracam się i zauważam, że wcale nie śpią, ale gapią się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy – Co jest?
- Przyniosę ci lód – Jas mija mnie zgrabnie i ucieka wzrokiem.
- Czy ktoś mi wyjaśni o co w tym kurwa chodzi? Mała Grey wychodzi trzaskając drzwiami, Jasmine nawet na mnie nie patrzy, a wy siedzicie i wlepiacie we mnie gały! – krzyczę, chociaż wiem, że na dole śpią rodzice Sandersa.
- Daj spokój – Jasmine patrzy na mnie ze spokojem – Chodź.
Jak zahipnotyzowany podążam za nią. Wychodzimy na zewnątrz. Powietrze jest zimne i nieprzyjemnie. Nie wiem dlaczego, ale zastanawiam się czy Blanca nie zmarzła i spokojnie dotarła do domu. Chciałem, żeby miała kłopoty, a jej mamusia zauważyła, że jej córeczka wcale nie jest taka, jaka się wydaje. Chciałem, żeby Blanca trochę dała jej popalić. Chciałem ją wykorzystać, a teraz chcę, żeby nic złego jej nie spotkało…
- Ona wie o Joan – Jasmine przerywa nieprzyjemną ciszę, chociaż teraz wolałbym, aby zamilkła. Znów czuję ból w okolicach klatki piersiowej.
- Co? – tylko tyle potrafię z siebie wydusić.
- Pytała o nią. Mówiłeś jej coś?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem Jas, może coś mi się wymsknęło po pijaku – przeczesuję włosy dłonią. Cholera, chyba powinienem je ściąć, zaczynają mnie denerwować – Ale chyba nic jej nie powiedziałaś?
- To nie jest moja sprawa, ale myślę, że jeśli chcesz być w porządku wobec niej, to powinieneś jej powiedzieć.
„Być w porządku wobec niej” – powtarzam sobie w myślach. Sam już nie wiem, co znaczą te słowa…



***


   Bardzo starałam się wejść do domu na palcach. Nawet mi się to udało, ale czasami to nie wystarcza. Kiedy mijam kuchnie dostrzegam, że w salonie delikatnie tli się światło lampki nocnej. Problemy nadejdą szybciej niż się tego spodziewałam.
- Blanca – oho, znam ten ton. Zimny, stanowczy i obojętny. Nawet mogłabym podjąć tą rozmowę, gdyby nie to, że wciąż czuję się pijana.
Bez słowa wchodzę do pokoju i opieram się o framugę drzwi. Nie mam siły się kłócić, po prostu jej posłucham.
- Gdzie byłaś? – nerwowo uderza długopisem o blat stolika – Odpowiedz.
- Z przyjaciółmi.
- Którymi? Na całą noc? Dlaczego nie napisałaś? Śmierdzisz alkoholem – nie daje mi dojść do słowa – Zawiodłaś mnie. Marzy ci się być dorosłą, a zachowujesz się jak gówniara. Wiesz jak się o ciebie martwiłam? Nic już nie rozumiem Blanca. Dlaczego to robisz? Po co tak się buntujesz? –  bezradnie opuszcza ręce.
- Nie buntuję się. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Naprawdę.

- Idź do siebie. Pogadamy jak wytrzeźwiejesz – mówi cicho mijając mnie w drzwiach – A poza tym masz szlaban. Na tych twoich nowych przyjaciół również.
„Niedoczekanie” – myślę i już wiem, że nie mogę tak tego zostawić.

wtorek, 4 lutego 2014

8. I don't want it to end



   Wracam i obiecuję pisać już regularnie. Pojawi się sporo odcinków, bo wreszcie zaczęłam ferie. Dziękuję tym z Was, które wciąż czekają na moje mierne rozdziały. Enjoy :)

 Na początku siedziałyśmy razem z Jasmine z boku prowizorycznej sceny, za obskurnymi kurtynami. Nikomu chyba nie przyszło do głowy, aby nieco zmodernizować ten klub. Przecież jest tutaj mnóstwo miejsca, a przestrzeń zdecydowanie ma potencjał.
- Grali w gorszych spelunach – mówi Jas na widok mojej skrzywionej w grymasie miny – Każdy jakoś zaczynał, nie?
Zeskakuje ze starego Marshalla i spogląda na publiczność. Najwidoczniej nie jest za dobrze, bo kręci opuszczoną głową. Zerkam na zegarek, który wskazuję, że chłopaki powinni zacząć już piętnaście minut temu. Jasmine wymienia porozumiewawcze spojrzenia z Shadowsem, a za chwilę znów stoi obok mnie.
- Kręci się trochę ludzi, ale raczej w okolicach ścian – wzdycha – No nic, idziemy.
- Idziemy? – powtarzam po niej zdezorientowana. Niby dokąd? To wszystko zaczyna mnie już przerastać. Jest już ósma, koncert się nawet nie zaczął, czeka nas długa podróż do domu, a w nim gotująca się ze złości mama. Świetnie! A teraz jeszcze mamy dokądś iść?
- Pod scenę! – wyjaśnia Jasmine i ciągnie mnie za sobą za rękę.
Z tej perspektywy chłopaki wyglądają zupełnie inaczej. Chociaż na początku Shads nieco nieśmiało zapowiada zespół i nerwowo przestępuje z nogi na nogę, kiedy zaczynają grać, atmosfera wokół całkowicie się zmienia. To niesamowite jakiej pewności siebie nabierają wraz z pierwszym uderzeniem rytmicznej stopy perkusji. Rev chyba czuje się jak Bóg, a na pewno tak wygląda, kiedy zasiada za skromnym zestawem, który dla niego jest całym światem. Vengeance z początku dystyngowany, później biega po całej scenie machając fioletową czupryną na wszystkie strony. Christ również jest w swoim żywiole. Chyba żaden z nich nie jest w tym momencie tak szczęśliwy jak on. Aż buzia sama składa się w uśmiech. Moje spojrzenie mimowolnie wędruję ku Gatesowi. Jak zwykle, odpłynął. Jest jak w transie, który udziela się również mnie. Przyglądam się jak jego palce agresywnie szarpią gryf gitary, usta delikatnie się rozszerzają, zresztą, synchronicznie ze źrenicami, które w tym świetle są bardzo wyraźne. Co ja gadam? Nie mogę uwierzyć,
że zwracam uwagę na takie szczegóły. Może to głupie, ale czuję dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy Gates wchodzi z elektryzującą solówką. Z tego transu wyrywa mnie przeraźliwie emocjonalny scream Shadowsa. Patrzę na Jasmine. Jest w nim beznadziejnie zakochana. Za naszymi plecami słychać jakieś zamieszanie. Odwracam głowę i spostrzegam tłum ludzi. Skąd oni się tu wzięli w ciągu tych kilku minut? Zaczynają się kiwać, delikatnie przepychać, aż w końcu ktoś wpada we mnie z taką siłą, że z impetem uderzam o Jas.
- Tak chcemy się bawić… - rzuca zadziornie i wpada w pogo tuż za naszymi plecami. Ooo nie, nie dam się w to wciągnąć! Nie chcę się dodatkowo tłumaczyć z siniaków i podbitych oczu. A w sumie… Kładę ramoneskę na brzegu sceny pod stopami Syna. Ten patrzy na mnie pytająco, wielkimi zdziwionymi oczami
i wypuszcza kostkę z rąk. Schyla się po nią i patrzy mi prosto w oczy z tym swoim prowokującym uśmiechem. Ja wspinam się na palce i przed moment stykamy się czołami.
- Daj czadu! – krzyczy, a ja nie zamierzam go zawieść…



***



  To był zajebisty koncert! Chyba najlepszy do tej pory. A Christ? Nie sądziłem, że tak świetnie sobie poradzi. Że też tak długo zwlekaliśmy z tą decyzją. Publika dopisała, w dodatku wszyscy świetnie się bawili. W takich momentach czuję, że muzyka to jedyne, co może mnie uratować. A ten zespół?
To moja przyszłość. Prawdę mówiąc nie potrafię nic innego. I niczego innego nie chcę już robić.
Spakowaliśmy swoje graty i zagadaliśmy jeszcze z właścicielem tego klubu.  Zaproponował nam koncerty raz w tygodniu, a później się zobaczy. To zawsze coś. Jeszcze nam zapłaci! Może uda się uzbierać na jakiś porządny sprzęt.
- Palisz? – pytam  Grey, a Rev pobiegł za nami. Staliśmy chwilę przed budynkiem, ale nie gadaliśmy. To znaczy Jimmy gadał, nie zamykała mu się buzia, ale Blanca była chyba zbyt zmęczona, żeby cokolwiek mu odpowiedzieć. Oparłem się plecami o ścianę, a chwilę później poczułem ciężar na swoim ramieniu. Mała Grey prawie usypiała, ale dzielnie zaciągała się końcówką papierosa. Jimmy uśmiechnął się pod nosem. Cholera, on nic nie rozumie.
- Prowadzisz? – pomachał kluczykami jakby nigdy nic. Aż zagotowałem się ze złości. Jakby zapomniał, dlaczego Joan zginęła.
- Przecież piłem idioto – warknąłem, a jego twarz w jednej chwili przybrała kolor purpury.
- Sorry Gates, zapomniałem się… ja… nie chciałem – mamrotał.
- Nieważne.
Usiadł za kółkiem bez słowa, ja zająłem miejsce na tylnim siedzeniu. Blanca nieśmiało usiadła obok mnie. Złość trzymała mnie jeszcze przez chwilę, ale Rev to w końcu mój najlepszy kumpel, na pewno nie miał nic złego na myśli. A ja zazwyczaj zbyt szybko się denerwuję. Papcio nawet proponował mi jakiegoś pieprzonego psychologa, ale w życiu się na to nie zgodzę. Nie jestem wariatem.
- Zmęczona? – odwróciłem twarz w jej stronę. Miała przymknięte powieki i wyglądała tak bardzo niewinnie.
- Wstałam o piątej rano, jeszcze się pytasz? – powiedziała całkowicie naturalnie.
-  Nie musiałaś tego dla mnie robić – zacząłem się droczyć. Uwielbiam to, tak samo jak sposób w jaki one na to reagują.
- Dla ciebie?! – ożywiła się. Oho, już się zaczyna – Wcale nie zrobiłam tego dla ciebie!
- A dla kogo niby?
- Dla Reva – powiedziała – zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Reva!
- Oh królewno, wiedziałem, że coś jest na rzeczy! – widzę, że James szczerzy się w lusterku.
- Dla Reva? – powtórzyłem – Dobra! – odwróciłem się w drugą stronę udając obrażonego. Nie trwało to jednak długo. Poczułem, że składa głowę na moich kolanach. Już od dawna nie czułem się w ten sposób. Tak… miło. No dobra, może to brzmieć banalnie. Lekko odgarnąłem jej włosy i pogłaskałem po głowie.
- Możesz się przespać, przed nami długa droga – powiedziałem bawiąc się jej włosami.
Ale już nie odpowiedziała.



***




- Wstawaj śpiochu – zbudził mnie miękki, chłopięcy głos. Głowa mi pęka. Jeszcze przez chwilę mam mroczki przed oczami i nie wiem gdzie jestem. Aha! W samochodzie u Reva. Obraz się wyostrza, a ja dostrzegam, że wciąż leżę na kolonach Gatesa.
- Która godzina? – mamroczę.
- Chwilę po jedenastej – odpowiada mi Rev, więc zrywam się jak poparzona.
- Boże, matka mnie zabije! – patrzę na Gatesa, a on wybucha śmiechem.
- Mała, jeśli się boisz to wracaj do domu, my musimy uczcić zajebisty koncert – powiedział – zostało jeszcze trochę piwa.
Znów stoję przed ogromnym znakiem zapytania. W tym momencie nie wiem, czy zrobić to, co powinnam czy też to, czego naprawdę chcę. Jeszcze ten Gates. Musi się tak na mnie patrzeć? I rzucać mi te wyzwania… Wygląda to tak, jakby postawił sobie jakiś cel i wciąż skrupulatnie do niego dąży, jakby nie można było inaczej.
- U kogo ta impreza? – spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Dom Shadsa skarbie! – rzucił Rev i ruszył spod mojego domu z piskiem opon.
Czeka mnie niezłe piekło…



***



- Napij się – rzuciłem jej butelkę piwa. Nie spodziewałem się, że i tym razem podejmie wyzwanie. Cholera, niezła jest. Chyba jej nie doceniałem.
- Dzięki – wzięła, ale bez ekscytacji. Widać, że jest nieźle zestresowana. Hmm, ciekawe jakby to było ją upić?
- Hej! – siadam obok niej i staram się załagodzić sytuację – Dlaczego się denerwujesz?
- Dobrze wiesz…
- To nasz wieczór – mówię – Całego bandu. Fantastyczny koncert, umowa z klubem…
- WASZ wieczór. Ja jestem tu zbędna i jeszcze ściągam na siebie kłopoty – pociągnęła spory łyk, wciąż unikając mojego spojrzenia. Chwyciłem jej podbródek i wpatrywałem chwilę w mocno błękitne oczy.
- Ty jesteś już w rodzinie. Należysz do Avenged Sevenfold – powiedziałem i to wcale nie była ściema. Spędzała z nami tyle czasu, szalała na naszym koncercie. Chcąc, nie chcąc, była już częścią nas.
Uśmiechnęła się zawstydzona. Jest taka cholernie urocza. Całą sobą mówi, że nie poradzi sobie, jeśli ktoś ją skrzywdzi.  Co rusz mi uświadamia, że na to nie zasługuje.
- Macie coś mocniejszego? – pyta, a chłopaki patrzą po sobie. Jasmine jak zwykle wygląda najtrzeźwiej z nas wszystkich, więc schodzi na parter, by za chwilę wrócić z kilkoma butelkami wódki, które chowaliśmy w garażu na specjalną okazję.
- Czas się upić! – Johnny unosi je tryumfalnie, a Matt desperacko poszukuje kieliszków.
Spojrzałem na Blance. Wiedziałem, że to będzie długa noc. Tak samo byłem pewny, że mała będzie mieć kłopoty, ale przecież o to mi chodziło. Na początku…



Około drugiej impreza dobiegła końca. Pewnie trwałaby do rana, gdyby nie tempo i ilość, która nas przerosła. A wiec skończyło się tak, że Jimmy zgonował na podłodze, ściśle przytulony do Matta, Jas dopijała ostatki na fotelu, Zacky wraz z Christem dogorywali siedząc przy małym stoliku i mierząc się z ostatnią butelką, a ja? Ja zostałem tak jak wcześniej,  z ramieniem zarzuconym na Blance, która oddychała miarowo z głową na mojej klatce. Przebudziła się nagle i gwałtownie. Nerwowo spojrzała na zegarek i stwierdziła:
- Mama mnie zabije!
Trafnie. Zrobiło mi się jej jakoś żal, widziałem, że ma wręcz ochotę się rozpłakać.
- Odprowadzić cię? – spytałem z grzeczności i już szykowałem się do podniesienia swojego ciężaru – a jest on nie mały - z kanapy, jednak przytrzymała mnie za rękę.
- Jeśli ma to zrobić to nieważne czy wrócę o drugiej czy o piątej – powiedziała i przytuliła się do mojego ramienia.
No i tutaj mnie zaskoczyła. To chyba alkohol działał na nią tak kojąco. Dopiero jak wytrzeźwieje, zda sobie sprawę, że ma kłopoty. Ale przecież nie będę się z nią kłócił.
Pocałowałem ją w czubek głowy. Niespodziewanie uniosła się na łokciach tak, że jej twarz znajdowała się milimetry od mojej. No i nie potrafiłem się powstrzymać. To pewnie przez alkohol krążący w moich żyłach i odbierający mi rozum. Delikatnie musnąłem dłonią jej policzek. Jej uśmiech wcale nie ułatwiał mi rezygnacji z tej decyzji. „Będziesz cierpieć Grey, na pewno będziesz” – pomyślałem, kiedy pierwszy raz dotknąłem jej ust. Później jeszcze raz. I znów. Tylko, że ten wieczór nie był grą. Wszystko co się zdarzyło, było szczere. I prawdziwe…