Wracam i obiecuję pisać już regularnie. Pojawi się sporo odcinków, bo wreszcie zaczęłam ferie. Dziękuję tym z Was, które wciąż czekają na moje mierne rozdziały. Enjoy :)
Na początku siedziałyśmy razem z Jasmine z
boku prowizorycznej sceny, za obskurnymi kurtynami. Nikomu chyba nie przyszło
do głowy, aby nieco zmodernizować ten klub. Przecież jest tutaj mnóstwo
miejsca, a przestrzeń zdecydowanie ma potencjał.
- Grali w gorszych spelunach – mówi Jas na widok mojej skrzywionej w grymasie miny – Każdy jakoś zaczynał, nie?
Zeskakuje ze starego Marshalla i spogląda na publiczność. Najwidoczniej nie jest za dobrze, bo kręci opuszczoną głową. Zerkam na zegarek, który wskazuję, że chłopaki powinni zacząć już piętnaście minut temu. Jasmine wymienia porozumiewawcze spojrzenia z Shadowsem, a za chwilę znów stoi obok mnie.
- Kręci się trochę ludzi, ale raczej w okolicach ścian – wzdycha – No nic, idziemy.
- Idziemy? – powtarzam po niej zdezorientowana. Niby dokąd? To wszystko zaczyna mnie już przerastać. Jest już ósma, koncert się nawet nie zaczął, czeka nas długa podróż do domu, a w nim gotująca się ze złości mama. Świetnie! A teraz jeszcze mamy dokądś iść?
- Pod scenę! – wyjaśnia Jasmine i ciągnie mnie za sobą za rękę.
Z tej perspektywy chłopaki wyglądają zupełnie inaczej. Chociaż na początku Shads nieco nieśmiało zapowiada zespół i nerwowo przestępuje z nogi na nogę, kiedy zaczynają grać, atmosfera wokół całkowicie się zmienia. To niesamowite jakiej pewności siebie nabierają wraz z pierwszym uderzeniem rytmicznej stopy perkusji. Rev chyba czuje się jak Bóg, a na pewno tak wygląda, kiedy zasiada za skromnym zestawem, który dla niego jest całym światem. Vengeance z początku dystyngowany, później biega po całej scenie machając fioletową czupryną na wszystkie strony. Christ również jest w swoim żywiole. Chyba żaden z nich nie jest w tym momencie tak szczęśliwy jak on. Aż buzia sama składa się w uśmiech. Moje spojrzenie mimowolnie wędruję ku Gatesowi. Jak zwykle, odpłynął. Jest jak w transie, który udziela się również mnie. Przyglądam się jak jego palce agresywnie szarpią gryf gitary, usta delikatnie się rozszerzają, zresztą, synchronicznie ze źrenicami, które w tym świetle są bardzo wyraźne. Co ja gadam? Nie mogę uwierzyć,
że zwracam uwagę na takie szczegóły. Może to głupie, ale czuję dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy Gates wchodzi z elektryzującą solówką. Z tego transu wyrywa mnie przeraźliwie emocjonalny scream Shadowsa. Patrzę na Jasmine. Jest w nim beznadziejnie zakochana. Za naszymi plecami słychać jakieś zamieszanie. Odwracam głowę i spostrzegam tłum ludzi. Skąd oni się tu wzięli w ciągu tych kilku minut? Zaczynają się kiwać, delikatnie przepychać, aż w końcu ktoś wpada we mnie z taką siłą, że z impetem uderzam o Jas.
- Tak chcemy się bawić… - rzuca zadziornie i wpada w pogo tuż za naszymi plecami. Ooo nie, nie dam się w to wciągnąć! Nie chcę się dodatkowo tłumaczyć z siniaków i podbitych oczu. A w sumie… Kładę ramoneskę na brzegu sceny pod stopami Syna. Ten patrzy na mnie pytająco, wielkimi zdziwionymi oczami
i wypuszcza kostkę z rąk. Schyla się po nią i patrzy mi prosto w oczy z tym swoim prowokującym uśmiechem. Ja wspinam się na palce i przed moment stykamy się czołami.
- Daj czadu! – krzyczy, a ja nie zamierzam go zawieść…
- Grali w gorszych spelunach – mówi Jas na widok mojej skrzywionej w grymasie miny – Każdy jakoś zaczynał, nie?
Zeskakuje ze starego Marshalla i spogląda na publiczność. Najwidoczniej nie jest za dobrze, bo kręci opuszczoną głową. Zerkam na zegarek, który wskazuję, że chłopaki powinni zacząć już piętnaście minut temu. Jasmine wymienia porozumiewawcze spojrzenia z Shadowsem, a za chwilę znów stoi obok mnie.
- Kręci się trochę ludzi, ale raczej w okolicach ścian – wzdycha – No nic, idziemy.
- Idziemy? – powtarzam po niej zdezorientowana. Niby dokąd? To wszystko zaczyna mnie już przerastać. Jest już ósma, koncert się nawet nie zaczął, czeka nas długa podróż do domu, a w nim gotująca się ze złości mama. Świetnie! A teraz jeszcze mamy dokądś iść?
- Pod scenę! – wyjaśnia Jasmine i ciągnie mnie za sobą za rękę.
Z tej perspektywy chłopaki wyglądają zupełnie inaczej. Chociaż na początku Shads nieco nieśmiało zapowiada zespół i nerwowo przestępuje z nogi na nogę, kiedy zaczynają grać, atmosfera wokół całkowicie się zmienia. To niesamowite jakiej pewności siebie nabierają wraz z pierwszym uderzeniem rytmicznej stopy perkusji. Rev chyba czuje się jak Bóg, a na pewno tak wygląda, kiedy zasiada za skromnym zestawem, który dla niego jest całym światem. Vengeance z początku dystyngowany, później biega po całej scenie machając fioletową czupryną na wszystkie strony. Christ również jest w swoim żywiole. Chyba żaden z nich nie jest w tym momencie tak szczęśliwy jak on. Aż buzia sama składa się w uśmiech. Moje spojrzenie mimowolnie wędruję ku Gatesowi. Jak zwykle, odpłynął. Jest jak w transie, który udziela się również mnie. Przyglądam się jak jego palce agresywnie szarpią gryf gitary, usta delikatnie się rozszerzają, zresztą, synchronicznie ze źrenicami, które w tym świetle są bardzo wyraźne. Co ja gadam? Nie mogę uwierzyć,
że zwracam uwagę na takie szczegóły. Może to głupie, ale czuję dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy Gates wchodzi z elektryzującą solówką. Z tego transu wyrywa mnie przeraźliwie emocjonalny scream Shadowsa. Patrzę na Jasmine. Jest w nim beznadziejnie zakochana. Za naszymi plecami słychać jakieś zamieszanie. Odwracam głowę i spostrzegam tłum ludzi. Skąd oni się tu wzięli w ciągu tych kilku minut? Zaczynają się kiwać, delikatnie przepychać, aż w końcu ktoś wpada we mnie z taką siłą, że z impetem uderzam o Jas.
- Tak chcemy się bawić… - rzuca zadziornie i wpada w pogo tuż za naszymi plecami. Ooo nie, nie dam się w to wciągnąć! Nie chcę się dodatkowo tłumaczyć z siniaków i podbitych oczu. A w sumie… Kładę ramoneskę na brzegu sceny pod stopami Syna. Ten patrzy na mnie pytająco, wielkimi zdziwionymi oczami
i wypuszcza kostkę z rąk. Schyla się po nią i patrzy mi prosto w oczy z tym swoim prowokującym uśmiechem. Ja wspinam się na palce i przed moment stykamy się czołami.
- Daj czadu! – krzyczy, a ja nie zamierzam go zawieść…
***
To był zajebisty
koncert! Chyba najlepszy do tej pory. A Christ? Nie sądziłem, że tak świetnie
sobie poradzi. Że też tak długo zwlekaliśmy z tą decyzją. Publika dopisała, w
dodatku wszyscy świetnie się bawili. W takich momentach czuję, że muzyka to
jedyne, co może mnie uratować. A ten zespół?
To moja przyszłość. Prawdę mówiąc nie potrafię nic innego. I niczego innego nie chcę już robić.
Spakowaliśmy swoje graty i zagadaliśmy jeszcze z właścicielem tego klubu. Zaproponował nam koncerty raz w tygodniu, a później się zobaczy. To zawsze coś. Jeszcze nam zapłaci! Może uda się uzbierać na jakiś porządny sprzęt.
- Palisz? – pytam Grey, a Rev pobiegł za nami. Staliśmy chwilę przed budynkiem, ale nie gadaliśmy. To znaczy Jimmy gadał, nie zamykała mu się buzia, ale Blanca była chyba zbyt zmęczona, żeby cokolwiek mu odpowiedzieć. Oparłem się plecami o ścianę, a chwilę później poczułem ciężar na swoim ramieniu. Mała Grey prawie usypiała, ale dzielnie zaciągała się końcówką papierosa. Jimmy uśmiechnął się pod nosem. Cholera, on nic nie rozumie.
- Prowadzisz? – pomachał kluczykami jakby nigdy nic. Aż zagotowałem się ze złości. Jakby zapomniał, dlaczego Joan zginęła.
- Przecież piłem idioto – warknąłem, a jego twarz w jednej chwili przybrała kolor purpury.
- Sorry Gates, zapomniałem się… ja… nie chciałem – mamrotał.
- Nieważne.
Usiadł za kółkiem bez słowa, ja zająłem miejsce na tylnim siedzeniu. Blanca nieśmiało usiadła obok mnie. Złość trzymała mnie jeszcze przez chwilę, ale Rev to w końcu mój najlepszy kumpel, na pewno nie miał nic złego na myśli. A ja zazwyczaj zbyt szybko się denerwuję. Papcio nawet proponował mi jakiegoś pieprzonego psychologa, ale w życiu się na to nie zgodzę. Nie jestem wariatem.
- Zmęczona? – odwróciłem twarz w jej stronę. Miała przymknięte powieki i wyglądała tak bardzo niewinnie.
- Wstałam o piątej rano, jeszcze się pytasz? – powiedziała całkowicie naturalnie.
- Nie musiałaś tego dla mnie robić – zacząłem się droczyć. Uwielbiam to, tak samo jak sposób w jaki one na to reagują.
- Dla ciebie?! – ożywiła się. Oho, już się zaczyna – Wcale nie zrobiłam tego dla ciebie!
- A dla kogo niby?
- Dla Reva – powiedziała – zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Reva!
- Oh królewno, wiedziałem, że coś jest na rzeczy! – widzę, że James szczerzy się w lusterku.
- Dla Reva? – powtórzyłem – Dobra! – odwróciłem się w drugą stronę udając obrażonego. Nie trwało to jednak długo. Poczułem, że składa głowę na moich kolanach. Już od dawna nie czułem się w ten sposób. Tak… miło. No dobra, może to brzmieć banalnie. Lekko odgarnąłem jej włosy i pogłaskałem po głowie.
- Możesz się przespać, przed nami długa droga – powiedziałem bawiąc się jej włosami.
Ale już nie odpowiedziała.
To moja przyszłość. Prawdę mówiąc nie potrafię nic innego. I niczego innego nie chcę już robić.
Spakowaliśmy swoje graty i zagadaliśmy jeszcze z właścicielem tego klubu. Zaproponował nam koncerty raz w tygodniu, a później się zobaczy. To zawsze coś. Jeszcze nam zapłaci! Może uda się uzbierać na jakiś porządny sprzęt.
- Palisz? – pytam Grey, a Rev pobiegł za nami. Staliśmy chwilę przed budynkiem, ale nie gadaliśmy. To znaczy Jimmy gadał, nie zamykała mu się buzia, ale Blanca była chyba zbyt zmęczona, żeby cokolwiek mu odpowiedzieć. Oparłem się plecami o ścianę, a chwilę później poczułem ciężar na swoim ramieniu. Mała Grey prawie usypiała, ale dzielnie zaciągała się końcówką papierosa. Jimmy uśmiechnął się pod nosem. Cholera, on nic nie rozumie.
- Prowadzisz? – pomachał kluczykami jakby nigdy nic. Aż zagotowałem się ze złości. Jakby zapomniał, dlaczego Joan zginęła.
- Przecież piłem idioto – warknąłem, a jego twarz w jednej chwili przybrała kolor purpury.
- Sorry Gates, zapomniałem się… ja… nie chciałem – mamrotał.
- Nieważne.
Usiadł za kółkiem bez słowa, ja zająłem miejsce na tylnim siedzeniu. Blanca nieśmiało usiadła obok mnie. Złość trzymała mnie jeszcze przez chwilę, ale Rev to w końcu mój najlepszy kumpel, na pewno nie miał nic złego na myśli. A ja zazwyczaj zbyt szybko się denerwuję. Papcio nawet proponował mi jakiegoś pieprzonego psychologa, ale w życiu się na to nie zgodzę. Nie jestem wariatem.
- Zmęczona? – odwróciłem twarz w jej stronę. Miała przymknięte powieki i wyglądała tak bardzo niewinnie.
- Wstałam o piątej rano, jeszcze się pytasz? – powiedziała całkowicie naturalnie.
- Nie musiałaś tego dla mnie robić – zacząłem się droczyć. Uwielbiam to, tak samo jak sposób w jaki one na to reagują.
- Dla ciebie?! – ożywiła się. Oho, już się zaczyna – Wcale nie zrobiłam tego dla ciebie!
- A dla kogo niby?
- Dla Reva – powiedziała – zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Reva!
- Oh królewno, wiedziałem, że coś jest na rzeczy! – widzę, że James szczerzy się w lusterku.
- Dla Reva? – powtórzyłem – Dobra! – odwróciłem się w drugą stronę udając obrażonego. Nie trwało to jednak długo. Poczułem, że składa głowę na moich kolanach. Już od dawna nie czułem się w ten sposób. Tak… miło. No dobra, może to brzmieć banalnie. Lekko odgarnąłem jej włosy i pogłaskałem po głowie.
- Możesz się przespać, przed nami długa droga – powiedziałem bawiąc się jej włosami.
Ale już nie odpowiedziała.
***
- Wstawaj śpiochu – zbudził mnie miękki, chłopięcy głos. Głowa mi pęka. Jeszcze przez chwilę mam mroczki przed oczami i nie wiem gdzie jestem. Aha! W samochodzie u Reva. Obraz się wyostrza, a ja dostrzegam, że wciąż leżę na kolonach Gatesa.
- Która godzina? – mamroczę.
- Chwilę po jedenastej – odpowiada mi Rev, więc zrywam się jak poparzona.
- Boże, matka mnie zabije! – patrzę na Gatesa, a on wybucha śmiechem.
- Mała, jeśli się boisz to wracaj do domu, my musimy uczcić zajebisty koncert – powiedział – zostało jeszcze trochę piwa.
Znów stoję przed ogromnym znakiem zapytania. W tym momencie nie wiem, czy zrobić to, co powinnam czy też to, czego naprawdę chcę. Jeszcze ten Gates. Musi się tak na mnie patrzeć? I rzucać mi te wyzwania… Wygląda to tak, jakby postawił sobie jakiś cel i wciąż skrupulatnie do niego dąży, jakby nie można było inaczej.
- U kogo ta impreza? – spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Dom Shadsa skarbie! – rzucił Rev i ruszył spod mojego domu z piskiem opon.
Czeka mnie niezłe piekło…
***
- Napij się – rzuciłem jej butelkę piwa. Nie spodziewałem
się, że i tym razem podejmie wyzwanie. Cholera, niezła jest. Chyba jej nie
doceniałem.
- Dzięki – wzięła, ale bez ekscytacji. Widać, że jest nieźle zestresowana. Hmm, ciekawe jakby to było ją upić?
- Hej! – siadam obok niej i staram się załagodzić sytuację – Dlaczego się denerwujesz?
- Dobrze wiesz…
- To nasz wieczór – mówię – Całego bandu. Fantastyczny koncert, umowa z klubem…
- WASZ wieczór. Ja jestem tu zbędna i jeszcze ściągam na siebie kłopoty – pociągnęła spory łyk, wciąż unikając mojego spojrzenia. Chwyciłem jej podbródek i wpatrywałem chwilę w mocno błękitne oczy.
- Ty jesteś już w rodzinie. Należysz do Avenged Sevenfold – powiedziałem i to wcale nie była ściema. Spędzała z nami tyle czasu, szalała na naszym koncercie. Chcąc, nie chcąc, była już częścią nas.
Uśmiechnęła się zawstydzona. Jest taka cholernie urocza. Całą sobą mówi, że nie poradzi sobie, jeśli ktoś ją skrzywdzi. Co rusz mi uświadamia, że na to nie zasługuje.
- Macie coś mocniejszego? – pyta, a chłopaki patrzą po sobie. Jasmine jak zwykle wygląda najtrzeźwiej z nas wszystkich, więc schodzi na parter, by za chwilę wrócić z kilkoma butelkami wódki, które chowaliśmy w garażu na specjalną okazję.
- Czas się upić! – Johnny unosi je tryumfalnie, a Matt desperacko poszukuje kieliszków.
Spojrzałem na Blance. Wiedziałem, że to będzie długa noc. Tak samo byłem pewny, że mała będzie mieć kłopoty, ale przecież o to mi chodziło. Na początku…
- Dzięki – wzięła, ale bez ekscytacji. Widać, że jest nieźle zestresowana. Hmm, ciekawe jakby to było ją upić?
- Hej! – siadam obok niej i staram się załagodzić sytuację – Dlaczego się denerwujesz?
- Dobrze wiesz…
- To nasz wieczór – mówię – Całego bandu. Fantastyczny koncert, umowa z klubem…
- WASZ wieczór. Ja jestem tu zbędna i jeszcze ściągam na siebie kłopoty – pociągnęła spory łyk, wciąż unikając mojego spojrzenia. Chwyciłem jej podbródek i wpatrywałem chwilę w mocno błękitne oczy.
- Ty jesteś już w rodzinie. Należysz do Avenged Sevenfold – powiedziałem i to wcale nie była ściema. Spędzała z nami tyle czasu, szalała na naszym koncercie. Chcąc, nie chcąc, była już częścią nas.
Uśmiechnęła się zawstydzona. Jest taka cholernie urocza. Całą sobą mówi, że nie poradzi sobie, jeśli ktoś ją skrzywdzi. Co rusz mi uświadamia, że na to nie zasługuje.
- Macie coś mocniejszego? – pyta, a chłopaki patrzą po sobie. Jasmine jak zwykle wygląda najtrzeźwiej z nas wszystkich, więc schodzi na parter, by za chwilę wrócić z kilkoma butelkami wódki, które chowaliśmy w garażu na specjalną okazję.
- Czas się upić! – Johnny unosi je tryumfalnie, a Matt desperacko poszukuje kieliszków.
Spojrzałem na Blance. Wiedziałem, że to będzie długa noc. Tak samo byłem pewny, że mała będzie mieć kłopoty, ale przecież o to mi chodziło. Na początku…
Około drugiej impreza dobiegła końca. Pewnie trwałaby do
rana, gdyby nie tempo i ilość, która nas przerosła. A wiec skończyło się tak,
że Jimmy zgonował na podłodze, ściśle przytulony do Matta, Jas dopijała ostatki
na fotelu, Zacky wraz z Christem dogorywali siedząc przy małym stoliku i
mierząc się z ostatnią butelką, a ja? Ja zostałem tak jak wcześniej, z ramieniem zarzuconym na Blance, która
oddychała miarowo z głową na mojej klatce. Przebudziła się nagle i gwałtownie.
Nerwowo spojrzała na zegarek i stwierdziła:
- Mama mnie zabije!
Trafnie. Zrobiło mi się jej jakoś żal, widziałem, że ma wręcz ochotę się rozpłakać.
- Odprowadzić cię? – spytałem z grzeczności i już szykowałem się do podniesienia swojego ciężaru – a jest on nie mały - z kanapy, jednak przytrzymała mnie za rękę.
- Jeśli ma to zrobić to nieważne czy wrócę o drugiej czy o piątej – powiedziała i przytuliła się do mojego ramienia.
No i tutaj mnie zaskoczyła. To chyba alkohol działał na nią tak kojąco. Dopiero jak wytrzeźwieje, zda sobie sprawę, że ma kłopoty. Ale przecież nie będę się z nią kłócił.
Pocałowałem ją w czubek głowy. Niespodziewanie uniosła się na łokciach tak, że jej twarz znajdowała się milimetry od mojej. No i nie potrafiłem się powstrzymać. To pewnie przez alkohol krążący w moich żyłach i odbierający mi rozum. Delikatnie musnąłem dłonią jej policzek. Jej uśmiech wcale nie ułatwiał mi rezygnacji z tej decyzji. „Będziesz cierpieć Grey, na pewno będziesz” – pomyślałem, kiedy pierwszy raz dotknąłem jej ust. Później jeszcze raz. I znów. Tylko, że ten wieczór nie był grą. Wszystko co się zdarzyło, było szczere. I prawdziwe…
- Mama mnie zabije!
Trafnie. Zrobiło mi się jej jakoś żal, widziałem, że ma wręcz ochotę się rozpłakać.
- Odprowadzić cię? – spytałem z grzeczności i już szykowałem się do podniesienia swojego ciężaru – a jest on nie mały - z kanapy, jednak przytrzymała mnie za rękę.
- Jeśli ma to zrobić to nieważne czy wrócę o drugiej czy o piątej – powiedziała i przytuliła się do mojego ramienia.
No i tutaj mnie zaskoczyła. To chyba alkohol działał na nią tak kojąco. Dopiero jak wytrzeźwieje, zda sobie sprawę, że ma kłopoty. Ale przecież nie będę się z nią kłócił.
Pocałowałem ją w czubek głowy. Niespodziewanie uniosła się na łokciach tak, że jej twarz znajdowała się milimetry od mojej. No i nie potrafiłem się powstrzymać. To pewnie przez alkohol krążący w moich żyłach i odbierający mi rozum. Delikatnie musnąłem dłonią jej policzek. Jej uśmiech wcale nie ułatwiał mi rezygnacji z tej decyzji. „Będziesz cierpieć Grey, na pewno będziesz” – pomyślałem, kiedy pierwszy raz dotknąłem jej ust. Później jeszcze raz. I znów. Tylko, że ten wieczór nie był grą. Wszystko co się zdarzyło, było szczere. I prawdziwe…
Welcome back!!! <3 Powrót pierwsza klasa! Jestem absolutnie zachwycona Brianem w Twoim opowiadaniu! Taki niegrzeczny ten mój Misiaczek;) Niesamowicie podobają mi się przejścia z perspektywy Blanki na niego i myślę, że powinnaś się tego trzymać. A pocałunek O.O To nic, że pod wpływem alkoholu. Słowa Briana świadczą, że zaczyna się robić poważnie. Dostanę teraz po słowie od Kasi, ale jakoś polubiłam u Ciebie dziewczynę Shadsa^^
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że teraz będziesz dodawała rozdziały częściej:)
Buziole, Pat:)
Miało być, że dostanę po głowie, ale słowo też może być^^
Usuńaaaaaaaaa, tak! <3 mierne rozdziały? kpisz sobie???
OdpowiedzUsuńjarałam się pierwszy raz, jak Bri nachylił się do małej jak stała pod sceną i krzyknął, żeby dała czadu. jarałam się drugi raz, kiedy stali po koncercie a ona się o niego opierała. jarałam się trzeci raz, jak ją pocałował.
nosz ja jebię!
nie mam pojęcia, jak planujesz to pociągnąć! czy haner w końcu jej powie o swoich pierwotnych zamiarach? czy może zachowa to dla siebie?
aaaaaaaaaaa <33333333
with BIG love,
z.
<3
no i jarałam się jeszcze czwarty raz jak mu na kolanach w aucie spała!
OdpowiedzUsuń>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
ziomuś, mierne rozdziały ? serio? nie doceniasz się !
OdpowiedzUsuńPomyśleć, że to my już nie długo będziemy właśnie pod ich sceną :3 Nie wyobrażam sobie inaczej Gatesa na scenie niż tak jak go opisujesz :D Blanca przyjmuje każde wyzwanie od Briana? Żeby w końcu nie przesadziła, mamusia na pewno nie będzie zadowolona :c Haner widzę broni się rękami i nogami, ale ta dziewczyna działa na niego tak jak on tego nie chce, tak mi Cię szkoda, że aż wcale :D Za to Blanca coraz bardziej pokazuje jaka z niej buntowniczka :D
Czekam kochana na następny z niecierpliwością:*
kocham, Ola :*
Mam się tam do Ciebie przejść? Serio? Naprawdę tego chcesz? Tego koncertu pod oknem, choć żaden ze mnie Shadows ani Gates? Marne rozdziały? Weź bo jak Ci pozabieram wszystkie foty chłopaków, to zobaczysz. Rozdział jest rewelacyjny! Blanca, która przyjmuje każde wyzwanie i staje się niegrzeczną dziewczynką. Gates, który ma jakieś swoje zamysły, ale coś innego go bierze.... I ta chemia, która wisi między nimi! Kochana ma! Jaram się jak świeczka przy romantycznej kolacji xD I ten pocałunek! Ja chcę wiedzieć, co będzie dalej! Chcę! Chcę! Lovciam Cię <3 Nexta nam daj!
OdpowiedzUsuńLove<3
Joan:)
Kazałaś swoim czytelniczkom długo czekać, nieładnie xd (nie mogła się doczekać) Zajebisty był ten rozdział. Uhhh, akcja szybko się potoczyła na końcu, nie spodziewałam się *.* Awww, achh no i to opowiadanie ma to interesujące coś. Czekam na niebanalny rozwój wydarzeń. ~Unicorn (^.^)/
OdpowiedzUsuńOj...przetrzymałaś nas. A ja z braku czasu nie nadrobiłam w czasie. Ale już się poprawiam. Na początek, Blanca to jedna z tych bohaterek, która ani razu mnie niczym nie zdenerwowała. Aż chce się powiedzieć, na nia "swój chłop". Mała buntowniczka z niej wyłazi !
OdpowiedzUsuńlovee, Sillie
oooo, w takim razie Blanca bohaterem pozytywnym! :3
Usuń