środa, 7 maja 2014

11. Good news?



Moje kochane! Tak jak obiecałam - wracam. I mam nadzieję, że znów przyjmiecie mnie ciepło.
Odcinek dla tych, które czekały na kolejny part :*
Aaa i jeszcze jedno. W komentarzach wklejcie linki do Waszych nowych, obecnych opowiadań, proszę. Mam trochę do nadrobienia :) Miłego wieczoru kochane ;*

  Cześć. To znowu ja, wasza Blanca. Cholernie szczęśliwa Blanca. Spytacie co u mnie? Trochę się pozmieniało. Z chłopakami widuję się praktycznie codziennie, mimo, że rzadko chodzimy do szkoły. Moja frekwencja naprawdę woła o pomstę do nieba, nie mówiąc nawet o stopniach. Jednak nie przejmuję się tym. Mama zawsze kładła na naukę ogromny nacisk, a teraz? Po co mi to wszystko? Czas spędzamy raczej w garażu Shadsa na próbach i całą ekipą jeździmy na koncerty. Chłopaki również grają więcej i w coraz to „porządniejszych” miejscach. W dodatku zaczynają napływać z tego jakieś korzyści – pierwsze pieniądze. Teraz można zacząć inwestować w sprzęt, szukać sponsorów, producenta, by niebawem nagrać własne demo. Wszyscy dążymy do spełnienia tego marzenia. Razem z Jasmine staramy się pomagać chłopakom jak tylko możemy. Przede wszystkim dbamy, by co weekend grali jakiś koncert. Dzwonimy do klubów lub same organizujemy małe imprezy w opuszczonym barze na przedmieściach. W dodatku spędzamy z nimi próby, piszemy teksty i pomagamy komponować. W międzyczasie Syn uczy mnie grać na gitarze. I jak tu znaleźć czas na szkołę…
A właśnie! Syn… Cóż, jesteśmy naprawdę wybuchową parą! W ciągu godziny potrafimy się pięć raz pokłócić i przeprosić. Spędzamy ze sobą praktycznie cały dzień, a często także noc. Oczywiście dlatego, że próby mogą się baaardzo przeciągnąć. Ale nie powiem, jest między nami bardzo gorąco…
Jedyną rzeczą, która zmieniła się na gorsze to relacje z mamą. Praktycznie ze sobą nie gadamy. Mijamy się w drzwiach, gdy wychodzę z samego rana. Kiedy wracam, ona zazwyczaj już śpi. Skłamałabym mówiąc, że mi jej nie brakuję. Naszych wspólnych śniadań oraz babskich wieczorów przy dobrym filmie. Ale odkąd poznałam Avenged i samego Gatesa, już nic nie będzie takie samo, wiem to.

 Jest już późno, a po dzisiejszej próbie padam na twarz. Mam ochotę paść na łóżko porządnie się wyspać, w końcu jutro sobota. Szczelnie nakrywam się kołdrą, a oczy same mi się zamykają. Błogostan. Dawniej nie wiedziałam, że taka mała rzecz może być szczytem marzeń.  Nagle dociera do mnie irytujący dźwięk telefonu. Serio, o tej godzinie? Z trudem dosięgam słuchawki.
- Jestem.
- Ja też jestem, w swoim łóżku i właśnie idę spać – już chcę rzucić słuchawką, kiedy zaczyna z niej płynąć słodki śmiech.
- Nie denerwuj się kociaku.
Gates. Mój Gates.
- Czego chcesz? – warczę zaspana.
- Zobaczyć cię, o ile nie masz mnie jeszcze dość.
- Sen 1:0 Synyster Gates. Przykro mi, dobranoc! – odkładam słuchawkę obok aparatu, żeby nikt już do cholery nie dzwonił.
Jednak cieszę się spokojem tylko przez kilka chwil. Głośny dźwięk klaksonu sprawia, że niemal spadam z łóżka.
- Idiota – szepczę do siebie, ale mimo wszystko czuję, że się uśmiecham.
Tak jak myślałam, pod moim oknem stoi zaparkowany wóz oraz oparty o niego Brian. Wygląda cholernie seksownie w jeansach i rozpiętej kurtce. Mierzwi włosy dłonią, jednocześnie zaciągając się papierosem. Mam na niego ochotę. Co on ze mną wyprawia?
- Pan do mnie? – wychylam się przez okno, ale czując chłód na policzkach wzdrygam się i marzę o powrocie do środka.
- Panna Blanca? Nie pomyliłem adresu, prawda? – uśmiecha się zabójczo – Na pewno nie. Ubieraj się i chodź!
- Nie wiem jak ty, ale jest pierwsza w nocy. Miałam zamiar się położyć, jak normalni ludzie.
- Skarbie, ty nie jesteś normalna – wzrusza ramionami – Masz dziesięć minut, czekam – mówi i wsiada do auta.
No nic. Chyba nie mam wyjścia. Po ciemku odnajduję ubrania, zbiegam na dół, chwytam kurtkę. Mama chyba nie śpi, w biurze tli się światło i słychać jakieś głosy. To raczej telewizor. Wychodzę niezauważona. Zresztą, coraz częściej. Nieważne. Nieistotne.




***



  To był ciężki dzien. Jak zwykle ominęliśmy budę szerokim łukiem i wylądowaliśmy u Shadsa. Nie było czasu nawet na jedno małe piwo. Zostały nam do napisania jakieś trzy kawałki i dopiero wtedy będziemy mogli ruszyć z tematem. A czasu jest coraz mniej…
Zastanawiam się jak mam jej o tym powiedzieć i jak zareaguje. Mam nadzieję, że nie stchórzy i się zdecyduje. Nie wyobrażam sobie takiej akcji bez niej…
Prawdę mówiąc to niczego sobie już bez niej nie wyobrażam. Miałem się zabawić, utrzeć nosa jej matce, wkręcić ją do nas i skorzystać na tym, a wyszło zupełnie inaczej. Podoba mi się, cholerna mała Grey. I to bardzo. Uwielbiam jej słodką niewinność, kiedy uśmiecha się znad kartki z nowym tekstem. Jednocześnie chciałbym ją wziąć na masce samochodu, kiedy się zbliża i rozkosznie porusza biodrami. Właśnie tak jak teraz.
- Osiem minut, nowy rekord Grey – wpijam się w jej usta.

- To jakaś ważna sprawa? – jak zawsze zapina pasy, urocze.
- W sumie to tak. Ale najpierw chcę cię gdzieś zabrać – odpalam tego grata, który pewnie w najbliższym czasie się rozsypie i ruszam z piskiem opon obserwując, jak na jej śliczną buźkę wkrada się uśmiech.
Sto czterdzieści na liczniku, tniemy powietrze i wykrzykujemy razem z Axlem szlagiery Gunsów. „Jesteś niemożliwy” – słyszę z jej ust i mam ochotę spić każde słowo z jej warg. Jestem niemożliwy. Jestem głupim palantem, który ją okłamuje. Ale błagam, chwilo – trwaj!



***

  Sceneria miejsca, w którym się znaleźliśmy jest bajkowa. Ogromny klif, a pod naszymi stopami plaża i ocean. Dzisiejszej nocy wyjątkowo spokojny.
- Jak tu pięknie – szepczę i oprócz wiatru we włosach czuję również jego oddech. Obejmuje mnie i centymetr po centymetrze przybliża do siebie.
Delikatnie falująca woda łączy się z niebem. Horyzont jest niewidoczny, kiedy gwiazdy i księżyc odbija się w tafli. Wzdycham lekko, a moje palce krzyżują się z jego.
- Chodź – mówi.
Prowadzi mnie za rękę i podsadza na maskę samochodu. Kładzie się obok mnie, bawi moimi włosami i milczy.
- Coś jest nie tak – mówię – Zazwyczaj gadasz jak najęty.
- Niektóre słowa ciężko przechodzą przez gardło – odwraca wzrok i wpatruję się w przestrzeń.



***



  I co mam jej powiedzieć? Które z tych wszystkich okropieństw? Opowiedzieć jak ją wykorzystywałem i śmiałem się z jej naiwności? Czy może jak bardzo nie cierpię jej matki? A może o Joan, czyli jak pozbawiłem życia swojej dziewczyny? Jest jeszcze jedna rzecz, ale tego nie powiem jej na pewno… Wypalam więc krótkie:
- Jedziemy w trasę.
Zrywa się na równe nogi i patrzy na mnie zdziwiona. O czym teraz myślisz mała Grey? Przez kilka chwil na jej twarzy nie malują się żadne emocje. Ciężko przełykam ślinę i już chcę się do niej zbliżyć, kiedy stawia krok w tył. I jeszcze jeden, tak, że stoi już nad przepaścią.
- I widzisz, boisz się – uśmiecha się cwaniacko – Zależy ci?
Zbiła mnie z tropu. Zbieram szczękę z ziemi i nic już nie wiem. Zaraz, chwila, dziewczyno!
- Tak – mówię niepewnie, a przecież to prawda. Jedna z nielicznych prawd o mnie.
Zbliża się do mnie i odrzuca na plecy burzę włosów.
- To kiedy wyjeżdżamy?
Cholera. Naprawdę?! Nie wierzę.
- Wszystko już załatwione, mamy zaklepany nowy sprzęt, bilety, kontrakt. Czekałem tylko na ciebie, czy się zgodzisz, czy pojedziesz z nami i…
- Ja też na ciebie czekałam. Całe życie.

wtorek, 11 lutego 2014

10. Be mine!



 Odcinek dla wszystkich kochanych dziewczyn z FF,które motywują mnie do dalszego pisania, chociaż czasem naprawdę wątpię. Dla wszystkich, którzy są tu ze mną. Jubileuszowa 10 trochę zamiesza. Mówcie jak Wam się podobało :)

  Budzę się gwałtownie, kiedy wreszcie dochodzi do mnie to, co stało się wczoraj. Cholera, mama musi być naprawdę wściekła. Być może ona wie więcej niż mi się wydaje. Nawet wtedy, kiedy zrobiłam sobie tatuaż na dekolcie nie zrobiła aż takiej afery. A coś czuję, że to dopiero początek. Prawdę mówiąc, wczorajsze obrazy nieco mi się rozmyły. Pamiętam ciepło skóry Syna, potem wyszeptane przez niego „Joan”, aż w końcu moje spektakularne trzepnięcie drzwiami w pokoju Shadsa. Ah no i jeszcze stanowczą Izabelle Grey, która daje mi szlaban. Zegarek wskazuje trzynastą. Zaraz, zaraz, trzynastą?! Przecież dziś piątek, a kurator Grey nie posłała mnie do szkoły? Może wcale nie jest tak źle.
Ok, udało mi się jakoś sturlać z łóżka. Mijając lustro zauważam, że mam na sobie ciuchy, w których wyszłam wczoraj rano i resztki przerażająco złego makijażu. Włosy są poplątane. Wyglądam jak strach na wróble. Jednym susem znajduję się w łazience. Jedyna rzecz, o której teraz marzę to chłodny prysznic. Strumień wody sprawia, że całe moje ciało delikatnie drży, ale po chwili przyzwyczaja się do temperatury. Muszę ochłonąć. Do tej pory wiodłam zwyczajnie, nudne życie. Później pojawił się On, a razem z nim, oprócz całej masy przygód, spadły na mnie kłopoty. Nigdy nie miałam problemów z mamą. Dogadywałyśmy się świetnie, byłyśmy jak siostry. Nagle czuję, że jest dla mnie obca. Co z tego, że wreszcie chcę trochę zaszaleć? Jestem przecież rozważna, nie zrobię nic głupiego. W dodatku, ona nigdy nie zaakceptowałaby chłopaków. Młody Christ to jakiś chory alkoholik, Rev nie raz siedział już w areszcie, Vengeance… powiedzmy sobie szczerze, ten koleś ma fioletową grzywkę i różowy make-up. Laska Shadsa praktycznie mieszka u niego w domu, bo u niej panuje patologia. A Syn? Syn zamierza „uwolnić we mnie diablice”. Zapewne to wszystko nie zabrzmiałoby dla mamy obiecująco. Ale ja ich uwielbiam. Są moimi pierwszymi, prawdziwymi przyjaciółmi. Zaakceptowali mnie i przyjęli do rodziny. Przy nich wreszcie czuję się sobą. Nie chcę tego tracić.  Przypomina mi się, co mama mówiła o tym całym Hanerze. Że to bandyta, zły dzieciak, rozpieszczony, głupi. Jeszcze nigdy nie mówiła tak o żadnym z tych dzieciaków z problemami. Ciekawe czym jej tak podpadł. A dzisiaj jest piątek, ma przyjść do nas do domu. Pewnie zamknie się z nim w biurze, a mnie będzie kazała siedzieć w pokoju. Jego postać cholernie mnie intryguje. Nie spocznę, póki nie dowiem się, kto tak bardzo zalazł za skórę Izabelli Grey.
Kiedy zeszłam na dół, ona siedziała w jadalni i spokojnie piła kawę. Chcę tylko załapać z kuchni butelkę soku i niezauważona pobiec na górę, ale ta kobieta ma jakiś radar w oczach.
- O, już wstałaś – mówi ironicznie – Chodź, zjedz śniadanie.
Siadam naprzeciw niej i zabieram się za grzanki, które przygotowała wcześniej. Idzie zbyt gładko, kiedy zacznie się zrzędzenie? Oho, unosi jedną brew i patrzy na mnie spod okularów. Właśnie teraz.
- Kac trzyma? Nie wiem jak mogłaś się tak zachować. Dziecko, kiedy wróciłaś do domu byłaś jeszcze kompletnie pijana – mówi spokojnie, jednym tonem – Nawet nie zadzwoniłaś, że nie wrócisz do domu. Ja mam wiele cierpliwości i naprawdę ci ufam, ale nawet nie wiesz jak się martwiłam. Nie znam tych twoich przyjaciół, ty też ich nie znasz.
- Skąd możesz to wiedzieć? – wstaję od stołu, jednak nie odpuszczę tak łatwo – Odkąd się pojawili, wreszcie mam kogoś, z kim mogę po prostu pogadać. Ty nigdy nie masz czasu.
- Bo pracuję, żeby tobie niczego nie brakowało! – podnosi głos – Porównujesz ich do mnie? Jak długo ich znasz, od tygodnia? Nazywasz przyjaciółmi ludzi, przez których pijesz, palisz papierosy, nie wracasz na noc, a w dodatku wagarujesz? Myślisz, że o tym nie wiem? – spuszcza wzrok i chowa twarz w dłoniach – Jeżeli właśnie wtedy czujesz się naprawdę sobą, to ja nie wiem już kim jesteś…
Ałć, zabolało. Nie chcę tu być.
- Nieważne – mówię tylko – Nieistotne.
Wpadam do swojego pokoju i zamykam drzwi na klucz. Dopadam torby, którą miałam wczoraj ze sobą i wygrzebuję z niej odtwarzacz, który dał mi Gates. Zakładam słuchawki i niecierpliwie wciskam play. Rozpoznaję te dźwięki. Okazuje się, że to amatorskie nagrania ich piosenek. Ta muzyka sprawia, że za nimi tęsknie, chociaż nie widziałam ich tylko parę godzin. W torbie znajduję też paczkę papierosów, które Syn kazał mi tam wrzucić wczoraj wieczorem. Zapomniałam mu ich oddać. Został jeden. Hm, Gates zawsze pali jeden po drugim, więc ten ostatek na nic mu się nie przyda. W samej koszulce i majtkach otwieram okno w swoim pokoju i siadam na parapecie. O fuck, jest cholernie zimno. Szybko podpalam szluga i łapę kilka niecierpliwych buchów. Dym kłębi się na zimnym powietrzu. Moje okno znajduję się od strony ulicy, a więc wcale nie dziwi mnie, że sąsiadka, której nienawidzę, przechodzi chodnikiem pod moim domem. Patrzy na mnie jak na idiotkę i pokrzykuje coś wymachując rękami Na szczęście nie słyszę tych smutów, bo z słuchawek dudni ryk Shadowsa. Zaciągam się mocno, wypuszczam dym i spektakularnie pokazuję jej środkowy palec. Bardzo się oburzyła, po czym szybko minęła nasz dom i zniknęła za rogiem ulicy. Ja zamknęłam okno i padłam na łóżko. W słuchawkach brzmi delikatna melodia, której nie słyszałam wcześniej. Zamykam oczy i wsłuchuję się w balladę, której naprawdę nie spodziewałabym się po nich. And that feeling of doubt, it's erased – śpiewa Shadows i kiedy to słyszę, znikają we mnie wątpliwości. Widzę Syna i słyszę jego miarowy oddech. Zbliżam się do niego, delikatnie dotykam jego dłoni. Uśmiecha się cwaniacko i składa na moich ustach lekki pocałunek, jednocześnie przybliżając mnie do siebie coraz to bardziej. Wplątuję palce w kruczoczarne kosmyki włosów, oddech mam coraz płytszy i praktycznie znów stykamy się wargami, kiedy piosenka się urywa. Otwieram oczy. Dlaczego jej nie dokończyli? Koniecznie muszą to zrobić. Również po to, abym znów mogła wyobrazić sobie mnie i jego. Nas. Blisko. Ogarnia mnie smutek, kiedy przesuwam dłonią po zimnej pościeli. Ile ja bym dała, żeby był teraz obok mnie…
Nienawidzę się nad sobą użalać, jednak teraz, kiedy mama uziemiła mnie w pokoju, mam niewyobrażalną ochotę z kimś pogadać i poskarżyć się, że życie jest takie niesprawiedliwe. Nie chcę męczyć chłopaków ani Jas, bo w sumie to dotyczy także ich. Nie mamy w mieście żadnej rodziny. Ale… wybrałam numer. Odzywa się po kilku sygnałach.
- Słońce moje? Nie wierzę – Noah ćwierka śpiewnie – Jak się cieszę, że dzwonisz.
- Ja też. Bardzo się za tobą stęskniłam – odpowiadam, po czym opowiadam mu dokładnie, co zdarzyło się w moim życiu w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Chociaż najciekawszy był ostatni tydzień.
Noah to mój kuzyn, a dokładnie syn brata mojego taty, jakby to głupio nie brzmiało. Noah to mój najlepszy przyjaciel. Niestety, mieszka w Iowa City, czyli rodzinnym mieście taty, a to jakieś trzydzieści godzin jazdy od Huntington Beach. Widujemy się w wakacje lub ferie. Ja wolę jeździć do niego w zimę, on kocha przyjeżdżać w czasie wakacji. Spędzamy wtedy razem każdą minutę – oprócz chodzenia do kibelka – i naprawdę świetnie się bawimy. Widzę w nim swojego tatę. Zarówno on jak i wujek Max są do siebie bardzo podobni. Nie tylko fizycznie. Mają podobne gusta, powiedzenia, styl życia i tembr głosu. Noah też ma kapelę, jest wokalistą. Dlatego jestem pewna, że doskonale mnie rozumie.
- Nie przejmuj się mamą mała, pokrzyczy trochę i da sobie spokój – pociesza mnie – odsiedź grzecznie szlaban albo chociaż tak, żeby się nie zorientowała – dodaje śmiejąc się – Swoją drogą, zawsze wiedziałem, że siedzi w tobie mała diablica. Chciałbym poznać gościa przez którego tak szalejesz.
- Też chciałabym, żebyś poznał Syna, Jasmine i chłopaków. Na pewno by cię polubili.
- Wpadnij z nimi w ferie. Wiesz, że mamy mnóstwo miejsca w domu, damy radę.
- Izabella prędzej pójdzie pieszo do Iowa niż się na to zgodzi – załamuję ręce.
- Ciocia nie musi o niczym wiedzieć – mój Noah, wiedziałam, że poprawi mi humor – Muszę biec na próbę, a ty niczym się nie przejmuj. I nie odpuszczaj Synystera Gatesa. To na pewno dobry chłopak.
- „Dobry” to chyba nie najlepsze określenie na charakter tego pierona – uśmiecham się mimowolnie – Dzięki braciszku.
- Nie ma sprawy. Pozdrów ciocie i odzywaj się częściej! – mówi i rozłącza się.
Tymczasem słyszę, że na parterze zrobiło się jakieś zamieszanie. Pewnie przyszedł ten chłopak, Haner. Szybko zakładam spodenki i biegnę na dół, żeby zobaczyć, kim on jest i czy go znam, ale kiedy docieram na parter,  mama właśnie zamyka drzwi do biura. Cholera. No nic, trzeba będzie zastosować stary, sprawdzony sposób. Staję blisko wejścia i nastawiam ucho. Mama wymienia wszystkie przewinienia chłopaka, prawi morały o tym, co mogło go spotkać, mówi jak będzie wyglądała ich współpraca i ustala termin spotkania z jego rodzicami, a później z nim. Mają się widywać regularnie. Prosi go, żeby nic już nie wywinął, bo wtedy sprawa znów trafi do sądu. Do tej pory Haner nie odezwał się nawet słowem. Mama pyta go czemu jest taki zdenerwowany i czy przynieść mu coś do picia. „Taa, strasznie tu duszno”- odpowiada. Skąd znam ten głos. Pewnie ten chłopak chodzi do mojej szkoły. O kurde, muszę stąd szybko uciekać, zanim… no i masz.
- Podsłuchujesz? – mama mówi do moich pleców.
- To, że jestem na schodach nie znaczy, że podsłuchiwałam – przeczę – Byłam… nalać sobie wody. Nie dość, że więzisz mnie na piętrze, to chcesz jeszcze odciąć mnie od wody pitnej?
- Przestań się wygłupiać – dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu – na górę młoda!
Wdrażam plan B. Sadowię się na parapecie w moim pokoju i czekam. Są jednak jakieś zalety umiejscowienia okna od frontu. Nie minęło pół godziny, kiedy usłyszałam, że wychodzi. Wytężam wzrok i dostrzegam go na chodniku. Jest wysoki i ubrany w ciemne ubrania, ale nic więcej nie mogę zobaczyć, bo stoi tyłem i ma zarzucony kaptur. Nagle w charakterystyczny sposób szuka czegoś po kieszeniach. Wyjmuje paczkę papierosów i rozgląda się niepewnie. Szok! Spadam z parapetu, kiedy wreszcie dostrzegam jego twarz. Brian Haner, który ma masę problemów, jest – według mojej matki – młodocianym bandytą, sprawcą rozbojów, kradzieży i czegoś, o czym mama nie mogła mi nawet powiedzieć, to on? To mój Synyster Gates? O co w tym wszystkim chodzi? To dla mnie zbyt wiele. W mojej głowie pojawia się milion pytań. Czemu mi nie powiedział? Dlaczego ukrywał swoje imię i nazwisko i czy robił to z jakiegoś powodu? Dlaczego pojawił się w moim życiu właśnie teraz? Czy w tym wszystkim chodzi o coś więcej? Nie wiem. Nic już nie wiem. 


***


  Kiedy wróciłem do domu, od razu zamknąłem się w swoim pokoju i zacząłem grać. To wyraźny sygnał dla moich domowników, że nie mogą mi teraz przeszkadzać. Oczywiście, zrobiłem to celowo. Wiedziałem, że będą chcieli gadać o tym, ja było, co mi powiedziała, co będzie dalej, czy zachowywałem się porządnie. Nie chce mi się o tym mówić. Nie potrzebuję kuratora tak samo, jak psychologa. Wiem, że mógłbym to olać po pierwszym spotkaniu, ale co mi to da? Jeśli ja nie będę się stawiał, to zacznie przychodzić do mojego domu. Cieszę się, że przynajmniej nie spotkałem się z Blancą, chociaż prawdę mówiąc nie wiem, jak długo będę mógł ją okłamywać i ciągnąć całą tą sytuację. Powinienem zniknąć. Przestać się z nią spotykać. Nie chcę już jej wykorzystywać, a na love story też nie specjalnie mam ochotę. Jednak to, co powinienem zrobić jest teraz nieważne. Wszystko jest nieistotne, kiedy zaczynam błądzić myślami wokół jej osoby. W co ja się wpakowałem? To miała być prosta sytuacja. Zjawiam się, mieszam jej w głowie i wykorzystuję aż się nie zorientuje i nie da mi w pysk. Wszystko to, żeby popsuć trochę krwi pani kurator. Spieprzyłem nawet to. Nie potrafię tak dłużej, nie umiem też przestać o niej myśleć. I jeszcze ten zasrany telefon!
- Czego? – reaguję na połączenia od nieznanego numeru.
- Cześć – słyszę chrypliwy, słodki głos po drugiej stronie. To ona.
- Sorry, nie miałem twojego numeru. Co tam? Jak poszło w domu?
- Szlaban i uziemienie – wzdycha.
- Nie ma tragedii. Jeżeli nie przywiązała cię do ramy łóżka, to damy sobie radę. W sumie nawet jakby to zrobiła, to coś byśmy wymyślili i nawet nie musiałbym cię uwalniać – wymyka mi się. Słyszę, że zaczyna się śmiać, jednak bardzo nieśmiało.
- Spotkasz się ze mną? – myślałem, że zareaguje na seksualny podtekst. Chyba nie jest w humorze.
- Jasne. A jak się wyrwiesz z domu?
- Poradzę sobie. O północy w parku? – pyta. Odważnie.
- Może lepiej przyjdziesz do mnie? O tej godzinie na dworze jest przeraźliwie zimno. Po co marznąć.
- Wolałabym w parku – nieco trzęsie jej się głos.
- Ok, jak chcesz. To do zobaczenia mała.
Dziwne. A myślałem, że moi kumple są nieźle popieprzeni. W porównaniu do małej Grey, są nawet normalni.


***


  Za piętnaście dwunasta. Oddycham nerwowo. Zakładam czarne, wąskie spodnie, ciepły sweter i wiążę glany – na dole nie będę mieć wiele czasu. Drzwi nieco skrzypią, więc uchyliłam je wcześniej, żeby nie obudzić mamy. Schodzę po co drugim schodku, ściągam kurtkę z wieszaka i sekundę później jestem już na dworze. Faktycznie jest strasznie zimno. Zapinam się pod samą szyję i biegnę na pożarcie lwa. 


***


  Gnałem tu jak głupi. Jasna cholera, ale zimno. Mogliśmy iść do mnie, na pewno bym ją rozgrzał. Aż mam ciarki na myśl o jej zgrabnym tyłku. Wyczuwam jej obecność z daleka. Zbliża się do mnie pewnym krokiem, jednak nie uśmiecha się jak zwykle.
- Cześć – mówi i staje bardzo blisko mnie. Jest taka niewinna.
- Hej – przytulam ją i całuję w czubek głowy. Strasznie się trzęsie.
- Brian… - zaczyna, a ja doznaję szoku. Czy ona powiedziała „Brian”? Ale… - W tym wszystkim jest więcej znaków zapytania niż odpowiedzi - dodaje.
- Skąd wiesz? – pytam, chociaż domyślam się, że na pewno widziała mnie dzisiaj.
- Byłeś dziś u mnie w domu, moja mama jest twoim kuratorem. Wiesz, to wszystko zaczęło mi się układać w pewną całość. Nie chcę, żeby to była prawda – odsuwa się ode mnie na długość ramion.
- Nie rozumiem – kłamię jak zawodowiec.
- Odkąd cię poznałam, oprócz naprawdę cudownych momentów, spotyka mnie tyle problemów… kradzieże, wagary, libacje. Zmieniłam się, a przecież właśnie tego chciałeś. Kłócę się z mamą, ona w ogóle nie chce ze mną gadać. Zwiodłam ją. Przyszło mi do głowy coś głupiego… zrobiłeś to specjalnie? To znaczy… musisz mi powiedzieć, czy wiedziałeś, że moja mama jest twoim kuratorem? To bardzo ważne.
Kurcze, bystra jest. Powinienem teraz powiedzieć jej prawdę, dostać w pysk i wrócić do domu. Powinienem dać jej spokój i tak to zostawić. Ale…
- Nie wiedziałem – mówię mimowolnie. Kłamię jak z nut. Dlaczego? Bo nie chcę, żeby odeszła.
- Czyli to wszystko jest szczere? – pyta, a ja już nie mam siły odpowiadać.
Przyciągam ją do siebie, tak blisko, abyśmy jakoś mogli oddychać. Chyba mamy dziś pełnie, bo chociaż jest środek nocy, widzę ją wyraźnie. Ma zarumienione policzki, a usta sine od zimna. Kolor jej oczu w tym świetle jest jeszcze bardziej wyrazisty. Odgarniam do tyłu jej włosy. Jedną ręką błądzę po nich, drugą obrysowuję jej usta. Blanca niecierpliwie chwyta zimne powietrze. Składam delikatne pocałunki na jej policzkach, powiekach, wargach. Niespodziewanie przygryza moją. Mocno chwytam ją za biodra, a ona oplata ramiona wokół mojej szyi. Całuję ją do utraty tchu. Nabieramy powietrza i znów się całujemy. I znów. Chcę ją mieć. Być jej. Namieszałem jak skończony idiota. Mógłbym, a teraz? Teraz też mogę. Bo jestem Synyster Fucking Gates i mogę wszystko!
- Zjeżdżać mi stąd gówniarze! – dochodzi do mnie głos menela, który zbiera tu butelki. Wybuchamy śmiechem. Blanca chwyta mnie za rękę, a ja całkowicie się temu poddaję.

niedziela, 9 lutego 2014

9. Forget it



   Przepraszam, że dzisiaj tak krótko, ale chciałam wstawić Wam chociaż część odcinka. Miłego wieczoru kochane! :)

„Kurwa mać” - to pierwsze słowa, które przebiegły przez moje myśli, kiedy alkohol przestał upiększać świata dookoła mnie. Nim otworzyłam oczy już wiedziałam, że mam problem. Ogromny. Pieprzony Synyster Gates! Czemu on nie może być normalnym chłopakiem? Takim, który odprowadza cię grzecznie pod drzwi i daje całusa na dowidzenia? Ah no tak, zapomniałam… wtedy nie byłby przecież sobą, a kiedy nie byłby pieprzonym egoistą z dziwnym planem na sprawienie, żebym stawała się ciemną wersją siebie, pewnie nie pragnęłabym go aż tak…
Długo zmagałam się ze swoimi ciężkimi powiekami. Kiedy w końcu udało mi się chociaż zerknąć na pomieszczenie, chciałam jak najszybciej zamknąć oczy! Po podłodze – oprócz Shadowsa i Christa – walają się zgniecione puszki po piwie, okruszki niedojedzonych chipsów, potłucze szkło z kieliszków, które chłopaki rozbili dla zabawy. Wszyscy śpią, nie licząc Jas, która stoi u progu drzwi balkonowych odpalając papierosa. Poczułam ogarniającą mnie chęć zaciągnięcia się z całych sił, jednak dopiero teraz dostrzegłam przygniatające mnie, pierońsko ciężkie ramie spoczywające wzdłuż talii. Gates oddycha miarowo z twarzą zatopioną w moich włosach. Muszę na niego spojrzeć, więc delikatnym ruchem uwolniam się z jego uścisku i przysiadam na brzegu kanapy. Uśmiechał się we śnie i wyszeptał czyjeś imię. Nie moje. Zrywam się na równe nogi i dołączam do Jasmine. Zerknęła na mnie i poczęstowała szlugiem.
- Jak się czujesz? – pyta.
- Tak samo jak ty – wzdycham i rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła ukojenia pragnienia. Kac morderca uwiesił się na mnie i nie zapowiadało się, żeby odpuścił.
- Dałaś czadu dziewczyno, kto by pomyślał – uśmiecha się szczerze – Wiedziałam, że między tobą a Gatesem jest gorąco.
Aż wzdrygnęłam się na jej słowa. Może i ostatnia noc była dla miła, ale kim do kurwy nędzy jest…
- Jas, mogę cię o coś spytać? – jak zawsze utrzymuję nerwy na wodzy.
- Jasne, pytaj.
- Kim jest Joan?
No i masz. Zapada niezręczna cisza. Jasmine patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiem, to litość czy też kpina? Nerwowo rozgląda się po pokoju, po czym wyprowadza mnie na balkon i zamyka za nami drzwi. Na dworze dopiero świta.
- Usiądź Blanca – mówi cicho, a ja czuję, że to wcale nie będzie miła wiadomość. W mojej głowie jak na pstryknięcie palcami pojawiają się dołujące myśli. Robię to, o co mnie prosiła.
- Joan to była dziewczyna Syna, jeśli można tak powiedzieć – wzdycha, a ja czuję, że wypity alkohol podchodzi mi do gardła – ale za nim zareagujesz, zrazisz się do niego czy też po prostu odejdziesz, posłuchaj mnie uważnie. Joan była jego dziewczyną przez dłuższy czas. Wiesz, to taka pierwsza miłość i te sprawy. Była w rodzinie, wszyscy naprawdę ją kochaliśmy. Ale potem stało się to i… - zauważam, że trzęsą jej się dłonie i szybko sięga po kolejnego papierosa. Mojej uwadze nie umyka także, że w jej ogromnych, zielonych oczach, pojawiły się łzy- i straciliśmy ją – mówi.
Powietrze staje się ciężkie. Nic nie mówię, bo tak naprawdę niczego nie rozumiem…
- Nie mogę powiedzieć ci więcej, bo Syn może mieć mi to za złe. Sądzę, że przyda mu się zacząć wszystko od nowa, a jeśli będzie chciał, to sam ci o wszystkim opowie. Po prostu – kładzie dłoń na moim ramieniu – nie odchodź teraz. Uwierz, Joan zawsze będzie w jego sercu, ale on potrzebuje kogoś, kto będzie w jego życiu. Przy nim.
- O czym plotkujecie? – na balkonie pojawił się Shadows. Podszedł do Jasmine i pocałował ją w policzek.
- Nie interesuj się kocie – puszcza dym przez ramię i podaje mu butelkę wody – spragniony?
Niezauważalnie ich opuszczam. Zbieram w podłogi swoją kurtkę i pospiesznie zakładam szalik. To dla mnie zbyt wiele. Za dużo w tym wszystkim tajemnic i niedomówień. To jest zbyt mroczne i niewyjaśnione. Nie wiem czy się do tego nadaję. Chcę stąd wyjść. Muszę od tego uciec.
- Hej – czuję, że ktoś chwyta mnie za dłoń. Jest szorstka i chłodna. Wiem, że to on – Dlaczego uciekasz?
- Muszę wracać do domu – mówię, nie odwracając się za siebie.
- Mogłaś mnie obudzić, przecież cię odprowadzę – śmieje się, ale kiedy wciąż nie spotyka mojego spojrzenia, milnie – Stój!
Robię to mimo woli. Chwyta mnie za biodra i odwraca. Silnie. Moje włosy uderzają o jego policzki. Błagam, tylko nie pytaj mnie, o co mi chodzi, bo sama nic już nie wiem…
- Znam drogę do domu – szepczę.
- Nie wątpię. Powiedz tylko co się stało? Czymś cię uraziłem? Czegoś żałujesz?
- Po prostu będę miała kłopoty – delikatnie przesuwam wierzchem dłoni po jego policzku. Przymyka oczy i przytula się do mojej dłoni – Tu nie chodzi o ciebie.
- Chodzi o mnie, tylko ty jeszcze o tym nie wiesz – mówi półszeptem – Nie chcesz zapalić?
- Chcę już iść. Pozwól mi – odwracam się i otwieram drzwi. Puszcza moją rękę i wzdycha.
- Daj później znać… czy coś – mówi już do moich pleców. Gates, błagam, nie utrudniaj mi tego.



***



   Kiedy zamknęły się za nią drzwi, poczułem lekkie ukłucie w okolicach mostka. Normalni ludzie mają tam serce, ale ja swojego chyba się wyzbyłem. Stoję w progu jak wryty. Nie sądziłem, że tak po prostu wyjdzie. I to właśnie w tym momencie, kiedy… coś poczułem. Sam nie wiem co, ale moje założenia powoli rozpadają się na kawałeczki. Co ona ze mną robi? Z całej siły uderzam pięścią w ścianę.
- Kurwa mać! – to nie było mądre. Nie mogę wyprostować dłoni.
- Stary, co jest? – słyszę za sobą głos Reva – Cholera jasna, oszalałeś?
- Nie drzyj się, wszyscy śpią – łapię się za rękę, auuuuć! Odwracam się i zauważam, że wcale nie śpią, ale gapią się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy – Co jest?
- Przyniosę ci lód – Jas mija mnie zgrabnie i ucieka wzrokiem.
- Czy ktoś mi wyjaśni o co w tym kurwa chodzi? Mała Grey wychodzi trzaskając drzwiami, Jasmine nawet na mnie nie patrzy, a wy siedzicie i wlepiacie we mnie gały! – krzyczę, chociaż wiem, że na dole śpią rodzice Sandersa.
- Daj spokój – Jasmine patrzy na mnie ze spokojem – Chodź.
Jak zahipnotyzowany podążam za nią. Wychodzimy na zewnątrz. Powietrze jest zimne i nieprzyjemnie. Nie wiem dlaczego, ale zastanawiam się czy Blanca nie zmarzła i spokojnie dotarła do domu. Chciałem, żeby miała kłopoty, a jej mamusia zauważyła, że jej córeczka wcale nie jest taka, jaka się wydaje. Chciałem, żeby Blanca trochę dała jej popalić. Chciałem ją wykorzystać, a teraz chcę, żeby nic złego jej nie spotkało…
- Ona wie o Joan – Jasmine przerywa nieprzyjemną ciszę, chociaż teraz wolałbym, aby zamilkła. Znów czuję ból w okolicach klatki piersiowej.
- Co? – tylko tyle potrafię z siebie wydusić.
- Pytała o nią. Mówiłeś jej coś?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem Jas, może coś mi się wymsknęło po pijaku – przeczesuję włosy dłonią. Cholera, chyba powinienem je ściąć, zaczynają mnie denerwować – Ale chyba nic jej nie powiedziałaś?
- To nie jest moja sprawa, ale myślę, że jeśli chcesz być w porządku wobec niej, to powinieneś jej powiedzieć.
„Być w porządku wobec niej” – powtarzam sobie w myślach. Sam już nie wiem, co znaczą te słowa…



***


   Bardzo starałam się wejść do domu na palcach. Nawet mi się to udało, ale czasami to nie wystarcza. Kiedy mijam kuchnie dostrzegam, że w salonie delikatnie tli się światło lampki nocnej. Problemy nadejdą szybciej niż się tego spodziewałam.
- Blanca – oho, znam ten ton. Zimny, stanowczy i obojętny. Nawet mogłabym podjąć tą rozmowę, gdyby nie to, że wciąż czuję się pijana.
Bez słowa wchodzę do pokoju i opieram się o framugę drzwi. Nie mam siły się kłócić, po prostu jej posłucham.
- Gdzie byłaś? – nerwowo uderza długopisem o blat stolika – Odpowiedz.
- Z przyjaciółmi.
- Którymi? Na całą noc? Dlaczego nie napisałaś? Śmierdzisz alkoholem – nie daje mi dojść do słowa – Zawiodłaś mnie. Marzy ci się być dorosłą, a zachowujesz się jak gówniara. Wiesz jak się o ciebie martwiłam? Nic już nie rozumiem Blanca. Dlaczego to robisz? Po co tak się buntujesz? –  bezradnie opuszcza ręce.
- Nie buntuję się. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Naprawdę.

- Idź do siebie. Pogadamy jak wytrzeźwiejesz – mówi cicho mijając mnie w drzwiach – A poza tym masz szlaban. Na tych twoich nowych przyjaciół również.
„Niedoczekanie” – myślę i już wiem, że nie mogę tak tego zostawić.

wtorek, 4 lutego 2014

8. I don't want it to end



   Wracam i obiecuję pisać już regularnie. Pojawi się sporo odcinków, bo wreszcie zaczęłam ferie. Dziękuję tym z Was, które wciąż czekają na moje mierne rozdziały. Enjoy :)

 Na początku siedziałyśmy razem z Jasmine z boku prowizorycznej sceny, za obskurnymi kurtynami. Nikomu chyba nie przyszło do głowy, aby nieco zmodernizować ten klub. Przecież jest tutaj mnóstwo miejsca, a przestrzeń zdecydowanie ma potencjał.
- Grali w gorszych spelunach – mówi Jas na widok mojej skrzywionej w grymasie miny – Każdy jakoś zaczynał, nie?
Zeskakuje ze starego Marshalla i spogląda na publiczność. Najwidoczniej nie jest za dobrze, bo kręci opuszczoną głową. Zerkam na zegarek, który wskazuję, że chłopaki powinni zacząć już piętnaście minut temu. Jasmine wymienia porozumiewawcze spojrzenia z Shadowsem, a za chwilę znów stoi obok mnie.
- Kręci się trochę ludzi, ale raczej w okolicach ścian – wzdycha – No nic, idziemy.
- Idziemy? – powtarzam po niej zdezorientowana. Niby dokąd? To wszystko zaczyna mnie już przerastać. Jest już ósma, koncert się nawet nie zaczął, czeka nas długa podróż do domu, a w nim gotująca się ze złości mama. Świetnie! A teraz jeszcze mamy dokądś iść?
- Pod scenę! – wyjaśnia Jasmine i ciągnie mnie za sobą za rękę.
Z tej perspektywy chłopaki wyglądają zupełnie inaczej. Chociaż na początku Shads nieco nieśmiało zapowiada zespół i nerwowo przestępuje z nogi na nogę, kiedy zaczynają grać, atmosfera wokół całkowicie się zmienia. To niesamowite jakiej pewności siebie nabierają wraz z pierwszym uderzeniem rytmicznej stopy perkusji. Rev chyba czuje się jak Bóg, a na pewno tak wygląda, kiedy zasiada za skromnym zestawem, który dla niego jest całym światem. Vengeance z początku dystyngowany, później biega po całej scenie machając fioletową czupryną na wszystkie strony. Christ również jest w swoim żywiole. Chyba żaden z nich nie jest w tym momencie tak szczęśliwy jak on. Aż buzia sama składa się w uśmiech. Moje spojrzenie mimowolnie wędruję ku Gatesowi. Jak zwykle, odpłynął. Jest jak w transie, który udziela się również mnie. Przyglądam się jak jego palce agresywnie szarpią gryf gitary, usta delikatnie się rozszerzają, zresztą, synchronicznie ze źrenicami, które w tym świetle są bardzo wyraźne. Co ja gadam? Nie mogę uwierzyć,
że zwracam uwagę na takie szczegóły. Może to głupie, ale czuję dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy Gates wchodzi z elektryzującą solówką. Z tego transu wyrywa mnie przeraźliwie emocjonalny scream Shadowsa. Patrzę na Jasmine. Jest w nim beznadziejnie zakochana. Za naszymi plecami słychać jakieś zamieszanie. Odwracam głowę i spostrzegam tłum ludzi. Skąd oni się tu wzięli w ciągu tych kilku minut? Zaczynają się kiwać, delikatnie przepychać, aż w końcu ktoś wpada we mnie z taką siłą, że z impetem uderzam o Jas.
- Tak chcemy się bawić… - rzuca zadziornie i wpada w pogo tuż za naszymi plecami. Ooo nie, nie dam się w to wciągnąć! Nie chcę się dodatkowo tłumaczyć z siniaków i podbitych oczu. A w sumie… Kładę ramoneskę na brzegu sceny pod stopami Syna. Ten patrzy na mnie pytająco, wielkimi zdziwionymi oczami
i wypuszcza kostkę z rąk. Schyla się po nią i patrzy mi prosto w oczy z tym swoim prowokującym uśmiechem. Ja wspinam się na palce i przed moment stykamy się czołami.
- Daj czadu! – krzyczy, a ja nie zamierzam go zawieść…



***



  To był zajebisty koncert! Chyba najlepszy do tej pory. A Christ? Nie sądziłem, że tak świetnie sobie poradzi. Że też tak długo zwlekaliśmy z tą decyzją. Publika dopisała, w dodatku wszyscy świetnie się bawili. W takich momentach czuję, że muzyka to jedyne, co może mnie uratować. A ten zespół?
To moja przyszłość. Prawdę mówiąc nie potrafię nic innego. I niczego innego nie chcę już robić.
Spakowaliśmy swoje graty i zagadaliśmy jeszcze z właścicielem tego klubu.  Zaproponował nam koncerty raz w tygodniu, a później się zobaczy. To zawsze coś. Jeszcze nam zapłaci! Może uda się uzbierać na jakiś porządny sprzęt.
- Palisz? – pytam  Grey, a Rev pobiegł za nami. Staliśmy chwilę przed budynkiem, ale nie gadaliśmy. To znaczy Jimmy gadał, nie zamykała mu się buzia, ale Blanca była chyba zbyt zmęczona, żeby cokolwiek mu odpowiedzieć. Oparłem się plecami o ścianę, a chwilę później poczułem ciężar na swoim ramieniu. Mała Grey prawie usypiała, ale dzielnie zaciągała się końcówką papierosa. Jimmy uśmiechnął się pod nosem. Cholera, on nic nie rozumie.
- Prowadzisz? – pomachał kluczykami jakby nigdy nic. Aż zagotowałem się ze złości. Jakby zapomniał, dlaczego Joan zginęła.
- Przecież piłem idioto – warknąłem, a jego twarz w jednej chwili przybrała kolor purpury.
- Sorry Gates, zapomniałem się… ja… nie chciałem – mamrotał.
- Nieważne.
Usiadł za kółkiem bez słowa, ja zająłem miejsce na tylnim siedzeniu. Blanca nieśmiało usiadła obok mnie. Złość trzymała mnie jeszcze przez chwilę, ale Rev to w końcu mój najlepszy kumpel, na pewno nie miał nic złego na myśli. A ja zazwyczaj zbyt szybko się denerwuję. Papcio nawet proponował mi jakiegoś pieprzonego psychologa, ale w życiu się na to nie zgodzę. Nie jestem wariatem.
- Zmęczona? – odwróciłem twarz w jej stronę. Miała przymknięte powieki i wyglądała tak bardzo niewinnie.
- Wstałam o piątej rano, jeszcze się pytasz? – powiedziała całkowicie naturalnie.
-  Nie musiałaś tego dla mnie robić – zacząłem się droczyć. Uwielbiam to, tak samo jak sposób w jaki one na to reagują.
- Dla ciebie?! – ożywiła się. Oho, już się zaczyna – Wcale nie zrobiłam tego dla ciebie!
- A dla kogo niby?
- Dla Reva – powiedziała – zrobiłam to tylko i wyłącznie dla Reva!
- Oh królewno, wiedziałem, że coś jest na rzeczy! – widzę, że James szczerzy się w lusterku.
- Dla Reva? – powtórzyłem – Dobra! – odwróciłem się w drugą stronę udając obrażonego. Nie trwało to jednak długo. Poczułem, że składa głowę na moich kolanach. Już od dawna nie czułem się w ten sposób. Tak… miło. No dobra, może to brzmieć banalnie. Lekko odgarnąłem jej włosy i pogłaskałem po głowie.
- Możesz się przespać, przed nami długa droga – powiedziałem bawiąc się jej włosami.
Ale już nie odpowiedziała.



***




- Wstawaj śpiochu – zbudził mnie miękki, chłopięcy głos. Głowa mi pęka. Jeszcze przez chwilę mam mroczki przed oczami i nie wiem gdzie jestem. Aha! W samochodzie u Reva. Obraz się wyostrza, a ja dostrzegam, że wciąż leżę na kolonach Gatesa.
- Która godzina? – mamroczę.
- Chwilę po jedenastej – odpowiada mi Rev, więc zrywam się jak poparzona.
- Boże, matka mnie zabije! – patrzę na Gatesa, a on wybucha śmiechem.
- Mała, jeśli się boisz to wracaj do domu, my musimy uczcić zajebisty koncert – powiedział – zostało jeszcze trochę piwa.
Znów stoję przed ogromnym znakiem zapytania. W tym momencie nie wiem, czy zrobić to, co powinnam czy też to, czego naprawdę chcę. Jeszcze ten Gates. Musi się tak na mnie patrzeć? I rzucać mi te wyzwania… Wygląda to tak, jakby postawił sobie jakiś cel i wciąż skrupulatnie do niego dąży, jakby nie można było inaczej.
- U kogo ta impreza? – spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Dom Shadsa skarbie! – rzucił Rev i ruszył spod mojego domu z piskiem opon.
Czeka mnie niezłe piekło…



***



- Napij się – rzuciłem jej butelkę piwa. Nie spodziewałem się, że i tym razem podejmie wyzwanie. Cholera, niezła jest. Chyba jej nie doceniałem.
- Dzięki – wzięła, ale bez ekscytacji. Widać, że jest nieźle zestresowana. Hmm, ciekawe jakby to było ją upić?
- Hej! – siadam obok niej i staram się załagodzić sytuację – Dlaczego się denerwujesz?
- Dobrze wiesz…
- To nasz wieczór – mówię – Całego bandu. Fantastyczny koncert, umowa z klubem…
- WASZ wieczór. Ja jestem tu zbędna i jeszcze ściągam na siebie kłopoty – pociągnęła spory łyk, wciąż unikając mojego spojrzenia. Chwyciłem jej podbródek i wpatrywałem chwilę w mocno błękitne oczy.
- Ty jesteś już w rodzinie. Należysz do Avenged Sevenfold – powiedziałem i to wcale nie była ściema. Spędzała z nami tyle czasu, szalała na naszym koncercie. Chcąc, nie chcąc, była już częścią nas.
Uśmiechnęła się zawstydzona. Jest taka cholernie urocza. Całą sobą mówi, że nie poradzi sobie, jeśli ktoś ją skrzywdzi.  Co rusz mi uświadamia, że na to nie zasługuje.
- Macie coś mocniejszego? – pyta, a chłopaki patrzą po sobie. Jasmine jak zwykle wygląda najtrzeźwiej z nas wszystkich, więc schodzi na parter, by za chwilę wrócić z kilkoma butelkami wódki, które chowaliśmy w garażu na specjalną okazję.
- Czas się upić! – Johnny unosi je tryumfalnie, a Matt desperacko poszukuje kieliszków.
Spojrzałem na Blance. Wiedziałem, że to będzie długa noc. Tak samo byłem pewny, że mała będzie mieć kłopoty, ale przecież o to mi chodziło. Na początku…



Około drugiej impreza dobiegła końca. Pewnie trwałaby do rana, gdyby nie tempo i ilość, która nas przerosła. A wiec skończyło się tak, że Jimmy zgonował na podłodze, ściśle przytulony do Matta, Jas dopijała ostatki na fotelu, Zacky wraz z Christem dogorywali siedząc przy małym stoliku i mierząc się z ostatnią butelką, a ja? Ja zostałem tak jak wcześniej,  z ramieniem zarzuconym na Blance, która oddychała miarowo z głową na mojej klatce. Przebudziła się nagle i gwałtownie. Nerwowo spojrzała na zegarek i stwierdziła:
- Mama mnie zabije!
Trafnie. Zrobiło mi się jej jakoś żal, widziałem, że ma wręcz ochotę się rozpłakać.
- Odprowadzić cię? – spytałem z grzeczności i już szykowałem się do podniesienia swojego ciężaru – a jest on nie mały - z kanapy, jednak przytrzymała mnie za rękę.
- Jeśli ma to zrobić to nieważne czy wrócę o drugiej czy o piątej – powiedziała i przytuliła się do mojego ramienia.
No i tutaj mnie zaskoczyła. To chyba alkohol działał na nią tak kojąco. Dopiero jak wytrzeźwieje, zda sobie sprawę, że ma kłopoty. Ale przecież nie będę się z nią kłócił.
Pocałowałem ją w czubek głowy. Niespodziewanie uniosła się na łokciach tak, że jej twarz znajdowała się milimetry od mojej. No i nie potrafiłem się powstrzymać. To pewnie przez alkohol krążący w moich żyłach i odbierający mi rozum. Delikatnie musnąłem dłonią jej policzek. Jej uśmiech wcale nie ułatwiał mi rezygnacji z tej decyzji. „Będziesz cierpieć Grey, na pewno będziesz” – pomyślałem, kiedy pierwszy raz dotknąłem jej ust. Później jeszcze raz. I znów. Tylko, że ten wieczór nie był grą. Wszystko co się zdarzyło, było szczere. I prawdziwe…

sobota, 18 stycznia 2014

7. A big step forward



 Dobry wieczór! Kochane, chciałam Was przeprosić za swoją nieobecność, niestety, odcinki nie będą u mnie regularne. Musicie mi wybaczyć. Chcę też powiedzieć, że czytam wasze opowiadania na bieżąco, jednak nie zawsze mam czas skomentować. Nie zmienia to faktu, że uwielbiam każde z nich!
Witam nowe czytelniczki, mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej ;)
A nowy wygląd bloga i szablon to sprawka Anieli. Dziękuję Ci, naprawdę jesteś aniołem, że chciało Ci się włożyć w to swoją pracę i czas ;*
Miłego wieczoru kochani!

 Cała szóstka patrzy na mnie z lekko kpiącym wyrazem twarzy. Oznacza to, że znów się wygłupiłam. Powinnam się do tego przyzwyczaić. Czuję, że moja buzia nabiera purpurowego koloru, a po skroni dryfuje kropla okropnego zażenowania.
- Pakujcie sprzęt – Shadows przerywa przeraźliwą cisze. Wybawco! Może zajmą się czymś innym niż wpatrywaniem we mnie.
Chłopaki niespiesznie kręcą się po kątach, zbierają kable, pakują instrumenty. Christ jest najbardziej zaangażowanym członkiem zespołu. Już na pierwszy rzut oka widać, że reszta zwyczajnie go wykorzystuje. Ten mały gnom uwija się jak mrówka i przez pięć minut zrobił więcej niż Gates w ciągu dwudziestu.
- Blanca, my pojedziemy pierwsze. Nie zapakujemy się przecież do jednego auta – mówi Jasmine i lekko popycha mnie w kierunku drzwi.
- Ok. – tylko tyle mogę powiedzieć, skoro i tak nie rozumiem całej tej sytuacji.
Obok nas pojawia się Gates i z impetem odsuwa ciężkie garażowe drzwi. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy.  Pospiesznie odwracam wzrok i szybkim krokiem podążam za Jas. Nerwowo otwiera drzwi starego rzęcha i wręcz wskakuję na siedzenie kierowcy. Nie rozumiem skąd ten cały pośpiech.
- Hej! – dobiega nas głos Syna – Uważajcie na siebie.
Nie wiedziałam co oznaczają jego słowa, póki Jasmine nie przekręciła kluczyków w stacyjce. Samochód ruszył gwałtownie i zostawił za sobą siwy dym. Z głośników popłynęły agresywne riffy „Enter Sandman”, kiedy samochód znów niebezpiecznie przyspieszył. Nie wiedziałam, że ten grat może osiągnąć taką prędkość! Jasmine z niesamowitą pewnością manewruje i bierze ostre zakręty na wąskich uliczkach. Nie znam tych dróg. Jeśli Stany Zjednoczone gdzieś się kończą, tutaj jest właśnie ich kres. Prędkość wręcz wbija mnie w siedzenie, a włosy latają we wszystkie strony, wpadają do oczu i ust tak, że nie nadążam ich okiełznać. Wspomniałam, że ten samochód nie ma szyb?
- Wyluzuj – pirat drogowy śmieje się pod nosem – Nie popełniamy żadnego przestępstwa.
A to mi nowość! Jakby czytała w moich myślach. Naprawdę boję się, co wymyślili tym razem. Z nimi wszystko jest możliwe…
Zatrzymujemy się na jakiejś starej stacji benzynowej daleko za miastem.  Kiedy Jas otwiera drzwi od strony kierowcy, moje również stają otworem. Pospiesznie wysiadamy i kierujemy się do wejścia, nad którym startym już, niewyraźnym drukiem jest napisane „otwarte”. Miejsce wygląda na opuszczone. Jawi mi się przed oczami bardzo brzydki obrazek. Poobdzierane ściany i obskurny wystrój wnętrza. Gdzieniegdzie leżą wywrócone krzesła. Całe pomieszczenie jest zadymione i mimo mrozu na dworze jest w nim okropnie duszno. Jasmine opiera się o ladę, za którą znikąd pojawia się starsza, czarnoskóra, cała wytatuowana kobieta.
- To co zawsze? – pyta, a ja czuję, że serce podchodzi mi do gardła. Nie mówcie mi tylko, że to jakaś dilerka? Moja towarzyska twierdząco kiwa głową. Ekspedientka znika za zasłoną z koralików, by za chwilę wrócić z kratą piwa. Mimo wszystko oddycham z ulgą.
 - Co tak stoisz Blanca? Pomóż mi! – Jasmine szturcha mnie w bok. Pakujemy zakup na tylne siedzenie i znów ruszamy w podróż, chociaż zupełnie nie wiem dokąd. Po godzinie jesteśmy na miejscu. Ale co to za miejsce?



***



  Zapakowaliśmy się do auta i czekaliśmy na tego idiotę. Wendt zawsze się spóźnia. Ma zupełnie wyjabane na cały ten zespół i na nas. Jeżeli nic się nie zmieni, będziemy musieli przeprowadzić z nim niemiłą rozmowę. I jeszcze Christ. Stoi na podjeździe, taki biedny i smutny. Załadował cały nasz sprzęt, a teraz macha żałośnie. A co tam, niech stracę.
- Hej Johnny – drę się przez okno – Wsiadasz czy nie?
Gdybyście widzieli radość w jego oczach. To jakby rzucić pieskowi piłeczkę. Chłopaki patrzą na mnie pytająco, ale nie przejmuję się nimi. Niech jedzie, przynajmniej pomoże nam przy rozłożeniu sprzętu. Shadows prowadzi, a więc na miejsce docieramy godzinę później. Straszne zadupie, ale każdy jakoś zaczynał, nie?
Dziewczyny czekają na nas przed wejściem. Grey jest wyraźnie zagubiona. Jakie to urocze. Nie chciałbym jednak, żeby się spłoszyła. W końcu nie taki jest plan.
- W aucie – mówi Jas i wskazuję na swojego grata. Potem rusza, jak zwykle pewna siebie i znika za drzwiami klubu. Rev cieszy się jak dziecko i wyjmuję z jej samochodu kratę piw.
- Za mną panowie! – daje znak, na który wszyscy reagują żwawą.
Tylko Grey stoi przy wejściu z miną zbitego psa. Opieram się o ścianę tuż obok niej i wyjmuję z kieszeni paczkę papierosów. Częstuję ją. Ha! Bez wahania bierze jednego.
- Wiedziałem, że powoli uda mi się wyciągnąć z ciebie to, co najgorsze – śmieję się, ale ona pozostaje niewzruszona.
- Jeśli uważasz, że to jest najgorsze, to jeszcze mnie nie znasz – warczy.
- Masz rację – odpadam najpierw jej, później swój – nie znam. To nie znaczy, że nie chcę poznać.
Jej pewność siebie znika. Znów wygląda na zmieszaną.
- To nie jest takie proste jak może ci się wydawać – przybiera zawadiacki wyraz twarzy – Myślisz, że potrafisz czytać z ludzi jak z kartki? Że wszystko jest takie oczywiste? Myślę, że problem leży w tym, że wszystkich mierzysz swoją miarą.
Czuję, jakby dała mi w twarz! W tym momencie chyba zamieniliśmy się miejscami. Teraz to ona stoi twardo na nogach, a ja zupełnie nie wiem co powiedzieć. O co jej w ogóle chodzi?
- Nie możesz zrobić ze mnie „niegrzecznej dziewczynki – kontynuuje – Jestem nią.
- Wiem, że nią jesteś, inaczej nawet bym nie próbował. Ale postawiłem sobie cel – mówię i wychwytuję, że delikatnie trzęsą jej się dłonie – Uwolnię ją w tobie.

Patrzę na nią z góry. Nawet nie wie, że ułatwia mi zadanie. Jest taka, jak każda dziewczyna. Chce mi udowodnić, że się mylę. Co one z tym mają? Myślą, że zawsze mają racje. Jakie to niemądre wpadać w paszcze bestii…



***



  Nie wiem dlaczego to wszystko powiedziałam. Chyba po prostu dałam upust swojej złości. Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi i to irytuje mnie najbardziej. Najpierw każą mi kraść, później jestem zmuszona uciekać przed policją, następnie opuszczam szkołę, a teraz? Jestem jakieś 50 mil za miastem, zdana tylko na bandę świrów, których zupełnie nie znam. Ale nie złamię się.
- Chodź – mówi i mija mnie obojętnie. O nie, nie tego przecież chciałam.
Stawiam małe kroczki. Nie zwracam uwagi na to, gdzie się znajdujemy. Patrzę tylko na oddalające się coraz bardziej plecy Gatesa. Na scenie już zainstalowały się wzmacniacze. W całym pomieszczeniu panuje ciemność, a więc ja – niezdara – plątam się w kablach, a moja twarz prawie wita się z podłogą. Prawie. Podtrzymuje mnie jednak czyjeś wątle ramie.
- Uważaj – poznaję krzykliwy głos Christa.
- Dzięki. Gdzie reszta? – pytam.
- Pewnie piją – śmieje się, a później wzdycha ciężko.
- Sam rozkładasz to wszystko? – sadowię się na jednym z pieców i podciągam kolana do brody.
- To nic takiego – macha ręką – Biegnij do nich. Gates pewnie opowiada jak zawładnie dzisiaj sceną.
- Chcę pobyć z tobą – protestuję, a on uśmiecha się tak przyjaźnie – A więc to wasz koncert, tak?
- Koncert chłopaków. Często tu grają. Wiesz, mają ogromną determinacje, muszą osiągnąć sukces.
- To ty nie jesteś basistą w Avenged Sevenfold? – ok, teraz to już naprawdę jestem zdezorientowana. Na początku myślałam, że odwala za nich brudną robotę, bo jest najmłodszy i chce im zaimponować, ale to? Cholera, nie wzięli go do zespołu?
- Nie, to nie moja liga – zauważam fałszywy uśmiech – Po prostu im pomagam.
- Co jest? – Shadows wygląda z backstage’u – Chodźcie się napić, później to dokończymy.


  Godziny mijały na przygotowaniach. Jak widać, chłopaki naprawdę podchodzą do tego poważnie. Od strony technicznej wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ja obserwuję sytuację. Patrzę, jak chłopaki rozgrzewają palce na strunach, jak Shadows kręci się po kątach i śpiewa pod nosem, no i Rev… Biega po backstage’u i uderza pałeczkami we wszystko co napotka na swojej drodze. O proszę, właśnie gra solo na plecach Vangeance’a.
- Idziemy zapalić? – proponuję Jasmine i wyrywa tym Syna z jego własnego świata.
- Jasne królewno – nuci Rev i wybiega przez tylne wyjście. Reszta za nim, chociaż nastrój mają zdecydowanie gorszy. Co rusz patrzą na zegarki i mocno zaciągają się jednym papierosem za drugim. Sama zerknęłam. 18.30, czyli pół godziny do koncertu. Może zachowują się tak przez stres?
Wracamy do klubu bez słowa. Nagle chłopaki ożywiają się w bardzo dziwny sposób. Krzyczą coś między sobą i patrzą na scenę. Nawet ja zauważam podpiętą gitarę basową. Wcześniej jej tutaj nie było…
- Trzymajcie mnie, bo go zabiję! – wrzeszczy Vengeance i wyrywa się chłopakom.
- Stary, uspokój się, bo… - Rev nie dokańcza, a naprzeciw nas pojawia się nieznany mi chłopak. Nie dość, że trzyma butelkę z piwem, to wygląda na konkretnie wczorajszego.
- Czy ciebie pojebało?! – Gates rzuca się do niego z łapami, ale Shadows skutecznie odciąga go na bok – Za pół godziny koncert! Siedzimy tu od ósmej rano, rozkładamy twój pieprzony sprzęt, a ty nie dość, że nie pojawiasz się na próbie, to przyjeżdżasz, kiedy schodzą się już ludzie!
- Mogę to wyjaśnić – arogancko wzrusza ramionami. Widzę, że robi się niebezpiecznie. Christ kiwa głową, żebym podeszła do niego i lekko obejmuje mnie ramieniem.
- Nie martw się, to normalne – mówi po cichu – zawsze jest tak samo…
Znów skupiam się na zdarzeniach z linii ognia. Między nieznajomym basistą a Gatesem staje Rev. Kiedy chcę jakoś ich rozdzielić, zostaje z impetem uderzony w twarz precyzyjnym, prawym sierpowym.
- Tego to już za wiele! – Gates łapię go za fraki i popycha z ogromną siłą.
- Dosyć! – wrzeszczy Shadows. Następuję grobowa cisza. Aż dostaję gęsiej skórki! Shads zdecydowanie jest tu liderem. Podchodzi do tego nowego, podaję mu rękę i tym sposobem podnosi z podłogi – Proszę, wróć na scenę… – mówi. Wszyscy patrzą na niego z ogromnym wyrzutem, jednak za chwilę dodaje – …żeby zabrać swoje graty. Spieprzaj i nigdy się nam nie pokazuj.
Tak też się dzieje. Patrzymy na znikającego przegranego i Shadowsa, który sprawnie opatruje Reva.
- Nie stój tak Johnny – mówi chrypliwym głosem – Podpinaj swój bas!

piątek, 10 stycznia 2014

6. Family fable



 Moje kochane! Bardzo dziękuję Wam za każde wejście na stronę. Nie wiem czy wiecie ile sprawia mi to radości, kiedy licznik odwiedzin skacze. Bardzo się cieszę, że opowiadanie się przyjęło. Dziękuję niezmiennie Joannie i Zmorce, Alex i Sillie! ;* A oprócz tego Kill, Unicorn, Patce oraz agness. Witajcie! Dziewczyny, jesteście cudowne! Cieszę się, że zostawiacie po sobie komentarz i mam nadzieję, ze zostaniecie ze mną i moimi bohaterami na dłużej.
Ok, nie będę już przedłużać. Dodam tylko, że w zakładce "bohaterowie" pojawił się ktoś nowy.
Zapraszam :)


   Dziwny dźwięk dochodzący z bliżej nieokreślonego miejsca wyrwał mnie ze snu. Gwałtownie otwieram oczy, chociaż obraz wciąż nie jest zbyt ostry. Kontury drewnianych mebli, zarys plakatów i fotografii w antyramach przypominają mi, że jestem w swoim pokoju. Niechętnie zerkam na zegarek leżący na nocnej szafce obok łóżka. Albo się mylę, albo wskazuję on minutę po piątej…
- Jak to… - przecieram oczy z zaspania i niedowierzania.
Niestety, wzrok wcale mnie nie myli. Jak to możliwe, że spałam dwie godziny, a czuję się, jakby minęły zaledwie dwie minuty? Znów ten sam dźwięk. Dopiero teraz potrafię się na nim skupić. Powtarza się. I jeszcze raz. I ponownie. To jakby stukanie małych kamyczków o moje okno. Wyskakuję z łóżka i jednym susem pokonuję dystans, jaki dzieli mnie od parapetu. Opieram się o niego biodrem i z zaciekawieniem wyglądam przez okno. I co dostrzegam? Syn Gates już miał zamiar wziąć kolejny zamach i z impetem uderzyć w lufcik na piętrze. Z niedowierzaniem pukam się w głowę. Właśnie to w tym momencie powinien zrobić. Zamiast tego wyciąga rękę i ze zezłoszczoną na pozór miną wskazuję na wyimaginowany zegarek. Przepraszająco składam ręce i cofam się w głąb pokoju. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to para wytartych nieco jeansów i podkoszulek z rękawkiem, oczywiście w czarnym kolorze. Mama zawsze marudzi, że nie ubieram się dziewczęco i kolorowo. Mamy w końcu jesień, prawda? Szarości są zdecydowanie na miejscu. Wpadam jak burza do łazienki, w pośpiechu myję zęby i przeczesuję włosy. Chyba nie mam czasu na makijaż, trudno, moi towarzysze będą musieli jakoś przeżyć. Najwyżej zgonię całą winę na Gatesa. Na paluszkach – żeby przypadkiem nie obudzić mamy – zbiegam po schodach. Na śniadanie też nie mam szans. Chwytam czarną ramoneskę z wieszaka w przedpokoju, zakładam płaszcz nie zapinając guzików i martensy, w których nie wiążę sznurowadeł. Na zewnątrz uderza mnie fala zimnego powietrza. Ja – największy zmarzluch na świecie – pospiesznie zapinam guziki. Dopiero po chwili orientuję się, że Syn nie czeka już pod moim domem. Rozglądam się niecierpliwie i decyduję na zrobienie paru niepewnych kroków przed siebie. Jest. Stoi oparty plecami o budynek na rogu ulicy. Mocno zaciąga się papierosem i jest tym tak zaabsorbowany, że dostrzega mnie dopiero po chwili. Wynagradza mi to jednak tym uśmiechem…
- Długo każesz na siebie czekać – wyrzuca niedopałek przed siebie – Cześć.
- Wcześnie karzesz wstawać – mruczę i dodaję pospiesznie – cześć.
Na jego twarzy już widnieje ten lisi uśmieszek, kiedy zbliża się do mnie szybkim krokiem.
- Widać, że bardzo się spieszyłaś – mówi, ale zupełnie nie wiem o co chodzi. Nic nowego. Czasem mam wrażenie, że on posługuje się jakimś szyfrem – Pokaż się.
Staje przede mną i wskazuję na płaszcz. Ahh tak, krzywo zapięte guziki. Już chciałam to poprawić, kiedy on strąca moje ręce i delikatnie przyciąga mnie do siebie. Odpina jeden po drugim, patrząc mi prosto w oczy. To jak tortury. W dodatku czuję, że rumienie się na wspomnienie mojego dzisiejszego snu. Powstrzymuję się przed spojrzeniem w jego oczy.
- Teraz zrobimy to porządnie – mówi. Oh, ile w tym dwuznaczności! Wzdłuż kręgosłupa przebiega mrowiący dreszcz. Zapina guziczki jeszcze raz, zaczynając od dołu, kończąc na przy samej szyi. Udziela mi się od niego, moje myśli przyjemnie się kosmacą. Daje mi pstryczka w nos i rusza przed siebie.
Mijamy opustoszałe ulice bez słowa. Dzięki temu mogę skupić się na wielu szczegółach, na które na co dzień zupełnie nie zwracam uwagi, chociaż idę tą drogą niemal codziennie. Po pierwsze chodnik jest nieprzyzwoicie nierówny. Co rusz potykam się o krawędzie kostki brukowej, ułożonej w karygodny sposób. No proszę, nawet ja zrobiłabym to lepiej. A może to wcale nie wina chodnika, a tego, że non stop bujam w obłokach? Zahaczam o własny but i czuję na sobie wzrok Syna. Pewnie myśli, że jestem jakimś gamoniem… Mijamy park, gdzie szron magicznie ozdobił korony drzew. Przez chwilę czuję się jak w bajce. Dopiero świta. Wiatr bawi się kosmykami moich włosów i delikatnie szczypie w policzki. Pachnie świeżością. Czy byliście kiedyś w lesie, kiedy dzień budzi się do życia i wschodzi słońce? Kropelki rosy lśnią na pojedynczych gałązkach, a skrząca gołoledź przyobleka pnie drzew. Tutaj się właśnie tak. Bardzo odlegle od miejskiego chaosu i zgrzytu. Jest tak cicho i pięknie…
- To tutaj.
Wychodzimy po drugiej stronie parku. Gates wskazuje skinieniem głowy duży, biały dom naprzeciw nas. W ogromnych oknach wiszą firany tego samego koloru, a trawnik jest idealnie przystrzyżony. Tyle na pierwszy rzut oka. Uchylam bramę i skradam się jak złodziej. Czuję rękę Syna na swoich plecach. Delikatnie pcha mnie do przodu i mówi:
- Odwagi, przecież już się znacie.
Wymija mnie i z łatwością odsuwa masywne, garażowe drzwi. Wszyscy są już w środku. Zauważam nawet jedną, nową postać. To dziewczyna, na oko w moim wieku. Ma na sobie jedynie luźną koszulkę, czarne rajstopy i jeansowe spodenki poprzecierane w przeróżny sposób. Pierwsze wrażenie? Jest przepiękna! Długie, czarne włosy, falami opadają na jej ramiona. Ciemna karnacja idealnie współgra z mocną, krwistą pomadką. Marzenie niejednego faceta. Mogłam się spodziewać, że właśnie z takimi zadaje się Avenged Sevenfold.
- Co tak późno? – otula mnie chrypliwy głos Shadowsa. Jest zwrócony do nas plecami i kombinuje przy kablu od mikrofonu.
Gates rozkłada ręce i patrzy w moją stronę.
- Zaspałam – usprawiedliwiam się krótko – Ale kto normalny robi próby o piątej rano?
Jak zwykle – najpierw mówię, potem myślę. Ku mojemu zdziwieniu chłopaki zaczynają się śmiać, a chwilę później spoglądają w moją stronę.
- Złotko, my nie jesteśmy normalni, jeszcze się przekonasz – mówi ten najwyższy, The Rev, czy coś w tym stylu.

- Gates, a ty co tak stoisz? – rzuca przez ramię Zacky – Bierz się do roboty.
- Podłączyłem twoją gitarę – mówi ledwo wystający zza pieca Christ. Ociera pot z czoła i dalej majstruje przy wzmacniaczu.
- Dzięki młody – Gates poklepuje go po plecach i chwyta za gitarę.
Z lekką dozą nieśmiałości przestępuję z nogi na nogę. Brunetka podchodzi i wyciąga do mnie rękę.
- Jasmine – uśmiecha się ciepło – Minie trochę czasu zanim chłopaki się nastroją – jej wzrok, a mimowolnie mój, kieruje się w stronę Christa, całego oplątanego przez kable .
- Więc… - patrzy pytająco, a ja łapę się na tym, że zapomniałam się przedstawić.
- Blanca – mówię – Fajnie cię poznać.
- Wzajemnie. Przyjaciele Gatesa to nasi przyjaciele – nieznacznie unosi jedną brew i hamuje uśmiech – A więc Blanca, jadłaś coś dzisiaj? Blado wyglądasz.
- Właściwie, to nie miałam czasu. Moje okno przeżyło inwazję latających kamyczków.
- Rzucał kamieniami w okno o piątej nad ranem? – Rev kręci głową z niedowierzaniem, a po chwili wybucha śmiechem – Jesteś popieprzony Gates.
- Chodźmy do kuchni, ja też niczego dziś nie tknęłam – z wyrzutem patrzy na Shadowsa, ale jest tak zajęty, że chyba nawet nie usłyszał.
Przechodzimy przez garaż i po chwili znajdujemy się w wielkim holu. Jasmine pewnym krokiem zmierza przez dom. Chyba jest tutaj częstym bywalcem. Kuchnia znajduje się na samym końcu szerokiego korytarza. Jest bardzo jasna i przestronna. W oknach wiszą gołębie zasłonki, na blatach panuje idealny porządek, a na stole – mimo pory roku – leżą żywe kwiaty. Widać tu rękę kobiety. Moja towarzyszka nie jest skrępowana, zachowuje się jak u siebie. Wie, gdzie znaleźć kubki i herbatę. Wyciąga chleb i penetruje lodówkę.
- Masz ochotę na kanapki z dżemem i twarożkiem? – pyta, ale chyba już zdecydowała – Ja bardzo!
- Jasne, pomóc ci? – staję obok i chcę zabrać się za przygotowanie śniadania, ale karci mnie wzrokiem.
- Siadaj, jesteś tutaj gościem.
- A ty nie? – pytam.
- Prawdę mówiąc… to mój jedyny, prawdziwy dom – uśmiecha się jakby do siebie i wyjaśnia – Jestem dziewczyną Matta. Spędzam tutaj bardzo dużo czasu.
- Ahh – wyrywa mi się. Tak myślałam. Sposób w jaki na niego patrzy… tak czule, jakby był najważniejszą osobą w jej życiu. Być może tak właśnie jest – Długo się znacie?
- Odkąd pamiętam – zamyśla się na chwilę i wzdycha głęboko - Mój dom jest niedaleko. Chociaż prawdę mówiąc mieszkam tutaj…
Nic nie mówię, jedynie spoglądam na nią. Mieszka tutaj? Boże, dlaczego oni wszyscy są owiani jakąś tajemnicą? Po kilku chwilach siada naprzeciw mnie i podsuwa pod nos talerzyk ze śniadaniem. Wygląda imponująco. Do tego gorąca, malinowa herbata. Może to dziwne, ale też czuję się jak w domu.
- Wiesz, oni są dla mnie jak rodzina – mówi szeptem i myśli chwilkę – Mój ojciec wychowuje mnie sam – teraz jej głos nabiera pewności. Przybiera zawadiacki wyraz twarzy, a potem opowiada płynnie, jakby nigdy nic – Chociaż wychowuje to za duże słowo. Ojciec pije. Na umór. Każdego dnia. Dlatego praktycznie mieszkam tutaj.
Zatkało mnie. Mówi mi o takich rzeczach, a przecież zna tylko moje imię. Chyba zauważa, że nieco się skrępowałam.
- Hej, Blanca to nic takiego – uśmiech się promiennie i kontynuuje – Ja się przyzwyczaiłam. Sandersowie też i chłopaki też. Oprócz tego że świetni z nas przyjaciele, to jesteśmy również rodziną.
- To musi być cudowne uczucie – dukam. Ja nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Wiadomo, mama jest świetna, ale odkąd tata umarł jesteśmy bardzo samotne. I zagubione. Może nawet nieszczęśliwe…
- Dobrze byłoby mieć jeszcze jedną dziewczynę w rodzinie – mruga znacząco – Bo ty i Gates to…
- Nie! – protestuję, zanim zdążyła dokończyć – To znaczy… kumple. Ja i Gates to kumple.
- Ahaa – upija łyk herbaty, po czym wkłada naczynia do zlewu – Wiesz, znam paru niezłych kumpli. Ale ja nie patrzę na nich w ten sposób. I nie zawstydzam się przy nich. I nie uciekam wzrokiem i…
- Ok, wystarczy – daję jej kuksańca w bok – Może trochę mi się podoba… ale tylko trochę.
- Dobra, dobra – śmieje się – Wracajmy do tych naszych „kumpli” – w ostatnim słowie wyczuwam lekką ironię.
„Jasmine” – powtarzam w myślach – „chciałabym mieć taką kumpele jak ty” i śmieję się sama do siebie. 


 ***
 
    Dziewczyny chyba się… zjednoczyły. Przynajmniej na to wygląda. Gadają swobodnie, a nawet szepczą coś, kiedy tylko ściszymy sprzęt. Tylko na początku się nad tym zastanawiałem, później zupełnie odpłynąłem. Muzyka to żywioł. Potrafi całkowicie pochłonąć. Od pierwszego szarpnięcia struny, aż do ostatniego riffu nie pamiętam nic. Tylko rytm, takt, dźwięk. Tylko to się wtedy liczy. I setki emocji, które we mnie żyją dopiero wtedy wychodzą na zewnątrz. Czuję się silny. Czuję się wolny. Tylko wtedy…
- Koniec na dzisiaj – z hipnozy wybudza mnie ryk Shadsa.
Zerkam na zegarek. Jest siódma, a czuję się, jakbym grał zaledwie chwilę. Tak Haner, zawsze ci mało...
- To teraz idziemy do szkoły? – pyta mała, słodka Grey, a chłopaki mają nietęgie miny. Patrzą po sobie.
- Wiesz… nie takie mamy zwyczaje – rzuca Jasmine.
Chyba się domyśla, że za chwilę wyprowadzimy ją z błędu…

piątek, 3 stycznia 2014

5. Naughty girl

Moje kochane. Dziękuję, za wszelkie zainteresowanie opowiadaniem ;) Tutaj pojawiają się uwzględnienia:
Joanno - kocham Cię i czekam na gorące akcje u Ciebie, Ty wiesz.. :D
Zmoro - Bardzo dziękuję, że nie omijasz żadnego odcinka!
Alex - ojjj Alex, najwierniejszy fanie :3
Sillie - witam Cię gorąco, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :)
Oraz wszyscy, którzy czytają, ale nie zostawiają po sobie znaku. Was też kocham, nie martwcie się ;)




  Butelka skradzionego, zimnego piwa chłodzi moje dłonie. Listopad, nawet w Kalifornii, nie jest już najcieplejszym miesiącem. Wyziębia nam serca tak mocno, że szukamy uczuć na siłę, zupełnie tracąc czujność. Tak samo jak ja, właśnie w tym momencie. Siedzę w parku z piątką obcych mi, podejrzanych typów, popijając piwo, które za namową Synystera Gatesa sama ukradłam ze sklepu jakiegoś meksykanina, który z całą pewnością ledwo wiąże koniec z końcem. Nie wiem co się ze mną dzieję. Ale… podoba mi się to. Czuję się z nimi bezpiecznie.
-Zimno ci? – spytał Shadows. Chyba zauważył moje dygoczące, sine wargi i trzęsące się ręce. Mam na sobie tylko skórzaną kurtkę, która definitywnie nie była dobrym wyborem na dzisiejszy mroźny dzień.
-Nie, skąd ten pomysł? – odparłam zgryźliwie, na co Rev siedzący obok mnie od razu chwycił mnie pod rękę i przytulił do siebie.
-A więc jesteście w ostatniej klasie? – spytałam.
-Taa, chociaż nie nazwałbym tak tego – Zacky jest wyraźnie rozbawiony, a ja znów nie za bardzo rozumiem.
-My… jakby to ładnie ująć? – zastanawia się Rev i zerka w stronę chłopaków.
-Po prostu rzadko zdarza nam się pojawić na lekcjach – dokańcza za niego Syn – Chodzimy do budy głównie po to, żeby grać. Kilkanaście riffów dziennie, jakieś wokalne partie, kilka przejść na bębnach – wyraźnie odpływa, kiedy o tym opowiada.
W ciągu kolejnych kilkudziesięciu minut dowiaduję się, że są naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Praktycznie wszystko robią razem, spędzają ze sobą każdy dzień, pracując nad kawałkami. Jak każdy początkujący zespół marzą o tym, żeby udało im się wydać demo, później nagrywać coraz więcej, jeździć w trasy. Inspirują się zespołami, które darzę szczerą miłością. Jestem pewna, że ich muzyka na pewno mi się spodoba. Nie mogę się doczekać, kiedy pokażą mi swoje utwory. Kiedy tak ich słucham, dochodzę do wniosku, że podoba mi się takie życie-pełne marzeń i szaleństw. I wcale nie jest to symbol jakiegoś młodzieńczego buntu. W duchu czuję, że dopiero taka byłabym naprawdę sobą…
Silny wiatr rozwiewa moje włosy. Zupełnie straciłam poczucie czasu, kiedy słuchałam chłopaków. Jest już mocno po ósmej, a w dodatku zrobiło się przeraźliwie zimno. Mimowolnie ogrzewam dłonie pocierając jedną o drugą. Kiedy lekko wyłączyłam się z rozmowy, nagle poczułam na twarzy dym z papierosa.
-Palisz? – Gates wyszczerzył do mnie ząbki.
-Mogłeś zadać to pytanie zanim dmuchnąłeś mi dymem w twarz – fuknęłam.
Przykucnął przede mną i wyciągnął papieros w moją stronę. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się oszałamiająco. Wzięłam. Zaciągnęłam się mocno. Jeżeli myśli, że to mój pierwszy raz to bardzo się myli. Nieoczekiwanie chwycił mnie za dłonie i zbliżył je do swojej twarzy. Ciepłe powietrze z jego ust ogrzało je delikatnie. Jakie to miłe.
-Nie chcę siać paniki, ale gliny tu jadą! – przerwał piskliwy głos Christa.
-Jazda, szybko! – wrzasnął Shadows rzucając butelkę, z której właśnie pił na beton. Szkło rozbiło się na małe kawałki i rozprysło dookoła. Wszyscy poszli za jego przykładem. Ja od razu zerwałam się za równe nogi i pobiegłam za nimi. Traciłam orientację wymijając kolejne drzewa i ślizgając się na pożółkłych liściach. Z oddali słychać śmiech Reva. Jakim cudem on dostrzega jakiekolwiek zabawne aspekty tej sytuacji? Bez zastanowienia odwróciłam się za siebie i zobaczyłam radiowóz zaparkowany w miejscu, gdzie siedzieliśmy jeszcze przed chwilą. Wypadło z niego dwóch policjantów, którzy ruszyli w pościg za nami. I właśnie w tym momencie musiałam się potknąć! „Gratulację, panno Grey” – pomyślałam. Chwilkę później doszło do mnie, że jestem już stracona, a panowie policjanci odwiozą mnie prosto do domu. Radiowozem! Do mojej mamy. Kuratorki! Kto by pomyślał, że ktokolwiek może uratować mnie z tej opresji.
-Wstawaj, szybko! – Gates pociągnął mnie za rękę.
Teraz przed oczami nie mam już żadnego z chłopaków. Ok., wpadam w panikę. Skręciliśmy w prawo, minęliśmy ten sam sklep, następnie w lewo, omijając centrum i… sama nie wiem jak to się stało, ale wylądowaliśmy na mojej dzielnicy.
-Cholera, zrobiło się gorąco! – Syn odetchnął głęboko.
-Co z resztą? – spytałam ledwo dosłyszalnie. Zupełnie opadłam z sił.
-Spokojnie, poradzą sobie. Niezłą masz kondycję.
-Syn… - zaczęłam niepewnie - Możesz już puścić moją rękę.
Cholera! Zamiast rzucając ten idiotyczny tekst mogłam po prostu wymyślić pretekst, żeby ją puścił. Czekam. Patrzy na mnie, ale… cały czas trzyma mnie za rękę. W końcu uśmiecha się głupkowato i mierzwi włosy dłonią.
-Mam nadzieję, że to nie zraziło cię do nas – mówi – Jutro mamy próbę w garażu Shadsa, wpadniesz?
-Nie, wystarczająco mnie zdemoralizowaliście – rzucam żartobliwie. Obrusza się i wsuwa ręce do kieszeni. Czyżby teraz to on nie zrozumiał? Ohh nie, uśmiech znika z jego twarzy! A w jego miejsce pojawia się grymas.
-Wiesz Grey, ja nie wierzę w tą twoją pozorną grzeczność – zbliża się do mnie na odległość kilku centymetrów i niebezpiecznie przybliżą twarz do mojej twarzy – Wcale taka nie jesteś. I ja ci to udowodnię, zobaczysz.
Uśmiecha się arogancko. Wydaje mi się coraz bardziej seksowny, kiedy tak ścisza głos i przygląda się moim ustom. Nie daj się zwariować Blanca, tylko nie daj się zwariować.
-O której? – pytam, spuszczając wzrok na jego trampki.
-O piątej – odpowiada.
-Czyli po szkole?
-Rano mała, o piątej rano – śmieje się i unosi mój podbródek do góry – Dasz radę wstać?
-A mam jakieś wyjście? – z uwagą obserwuję jak źrenice jego czekoladowych oczu powoli się rozszerzają.
-Będę przed piątą – mówi i odwraca się pospiesznie.
-Gates, ale… - chcę jeszcze coś powiedzieć, ale kiedy odwraca się z tym uśmiechem na ustach, zupełnie zapominam co miałam na myśli – Będę czekać.
Będę czekać? Pewnie ledwo będę mogła zwlec się z łóżka. I dlaczego w ogóle się na to zgodziłam? I dlaczego stoję na rogu alei i gapię się jak Gates znika za zakrętem? Nie mogę tego pojąć…



***



Przyspieszam kroku. Chcę jak najszybciej zamknąć się w pokoju i dorwać do gitary. Chociaż wcześniej powinienem obdzwonić chłopaków i spytać jak udała się im ucieczka. Nie wiem dlaczego przez myśl wciąż przemyka mi obraz idealnie wykrojonych ust małej Blanki. To głupie. Ona ma w sobie coś takiego, że z minuty na minutę coraz bardziej obawiam się, że cały mój plan legnie w gruzach. Miałem tylko sprawić, żeby mi zaufała. Rozkochać ją w sobie i sprowadzić na złą drogę. Na moją drogę. Jej matka wszystkich mierzy jedną miarą. Myśli, że ludzie są albo dobrzy albo źli. Cholernie chciałem zobaczyć jej minę, kiedy radiowóz przywozi jej idealną córeczkę pod dom. Tylko dlaczego nie mogłem tego zrobić? Dlaczego podałem jej rękę i pomogłem uciec? Boję się odpowiedzi. Ale ta cała kuratorka musi wreszcie zrozumieć, że świat nie jest wyłącznie biały lub czarny. Że jestem taki, bo mam powód… Każdej nocy śnię o Joan. Co noc przypomina mi się to, co wydarzyło się rok temu. Czy ona myśli, że chciałem? Że wypiłem o to jedno piwo za dużo po to, żeby wsiąść za kierownice i zabić Joan? Nie, cholera, nie! Prowadziłem wtedy, bo nie chciała być dłużej na imprezie, bolała ją głowa i błagała, żebym odwiózł ją do domu. I zrobiłem to… Skąd mogłem wiedzieć, że znajdziemy się w nieodpowiednim miejscu i czasie? Że ten pijany palant walnie w samochód tak samo pijanego palanta? W mój samochód… A ona nie była niczemu winna. To ja powinienem wtedy zginąć! Ja, nie ona! Tymczasem dla mnie skończyło się na paru guzach i złamaniach.
Jak mam sobie z tym radzić? Jak mam chodzić do szkoły i normalnie w niej funkcjonować? To nie bunt. To po prostu… nie radzenie sobie z problemami. Ze światem, który mnie dusi. A ta cała kurator to zrozumie. Nikt nie jest nieskazitelny. Każdy może się pogubić, tak? A ona musi mi pomóc. A najpierw pomoże mi Blanca.



***



-Co tak późno? – mama zagaduje mnie już w przedpokoju.
-Prosto po szkole – odpowiadam pospiesznie i mijam ją nonszalancko zrzucając plecak z ramienia.
-Nie przypominam sobie, żebyś wracała ze szkoły o… - zerka na zegarek – wpół do dziewiątej?! Dziecko drogie!
Chwyta się po boki. To ta pozycja, kiedy czeka na wyjaśnienia. A ja? Ja mam zupełną pustkę w głowie.
-Łatwo mogę to wytłumaczyć… - podchodzę do blatu i nalewam sobie szklankę mleka – Po prostu ja…
Czuję, że język zaczyna mi się plątać po naporem jej spojrzenia. Szybko dziewczyno, wymyśl coś!
-Ty? – opiera się z blat z drugiej strony i nawet nie mruga.
-Zapisałam się na kółko... muzyczne – wypalam.
„Bzdura” – myślę. Gorszej nie mogłam palnąć.
-Jak często to kółko? – kontynuuje.
-Wiesz, ono nie jest takie…regularne – mówię – Jeśli jest to… jest.
-Aha – mruczy mama i odpuszcza.

„Nieźle B. Nieźle” – uśmiecham się do siebie w myślach.

 

W tle słychać delikatne dźwięki „Always” Bon Jovi. Siedzę w pustym barze i odpalam papierosa. Wyczuwam znajomy posmak. Wypuszczam dym przed siebie, jest go nienaturalnie dużo. Kiedy opada, przy barze dostrzegam postać. To mężczyzna, o barczystych ramionach i zwichrzonej fryzurze. Dystyngowanie wstaję od stolika i podchodzę bliżej. Siadam obok. Moja postać to Syn Gates, uśmiechający się seksownie i prowokujący spojrzeniem. Spijam niezrozumiałe słowa z jego ust. Muzyka jest coraz głośniejsza. Nagle jego dłonie lądują na mojej twarzy, a jego usta na moim policzku, szyi. Wzdycham delikatnie, kiedy całą mnie pochłania gorący, szalony pocałunek.
-Wcale nie jesteś grzeczna Grey – mruczy.
Nie jesteś grzeczna Grey. Nie jesteś. Słowa huczą w mojej głowie. Wzdrygam się i nagle…
Jak to? Budzę się cała zlana potem. Wzdłuż krzyża przebiega delikatny dreszcz. Co to miało być? Z głośników w moim pokoju płynie ta sama melodia. Zerkam na zegarek, jest trzecia. Nie wiem czy uda mi się jeszcze zasnąć…